Wydawca: Szara
Godzina
Data wydania: 11 października 2013
Liczba stron: 256
Oprawa: miękka lakierowana
Cena det: 29,90 zł
Tytuł recenzji: Mnogość uproszczeń…
Moda na pisanie kryminałów
stała się tak wielka, że napisanie i wydanie takiegoż wydaje się sprawą tak
nieskomplikowaną, iż każdemu jako tako władającemu piórem może się to udać.
Agnieszce Turzynieckiej się nie udało. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, iż
jej powieść jest absolutnie niewiarygodna – psychologicznie przede wszystkim.
Historia papierowych bohaterów, prostych zagadek i błyskawicznego ich
rozwiązywania, zdarzenia wymieszane w tylko autorce znanym celu, absurdalne
nagromadzenie wielkiej ilości zbrodni, zaginięć, dewiantów i zboczeńców na metr
kwadratowy średniej wielkości miasta w środkowej Polsce – to nie są jedyne
wady. Najgorszym przewinieniem jest
fakt, iż Turzyniecka raczy nas po prostu bajką zanurzoną we krwi i zbrodni.
Bajką jednak. A ja w bajki już nie wierzę. Od powieści kryminalnej oczekuję
tego, by wychodziła naprzeciw życiu, którego dramat opisuje. Tutaj jest tylko
klejenie kilku fabuł w całość, przewidywalne i pozbawione iskry. W dodatku z
trudnym do ustalenia środkiem ciężkości – nie wiemy, czy fabuła ta ma się
skupiać na tytułowym inspektorze czy też na zaginionej, także pojawiającej się
w tytule.
Znika Barbara Suchocka. Jej
matka zastaje otwarte drzwi do mieszkania, w którym po córce zostaje jedynie
ślad krwi na dywanie. Basia to samotna,
zamknięta w sobie kelnerka. Biorąca rzekomo dużo nadgodzin, ale tak naprawdę
uprawiająca wówczas nierząd, o czym nie wiedzą jej rodzice, przekonani o
wspaniałości córki. Sama opuściła mieszkanie czy ktoś jej pomógł? Ma to
związek z tym, że się prostytuowała czy takowego związku nie będzie? Kto stoi
za tym, że w ciasnej szafie Basia snuje łzawe monologi, które zamiast poruszyć,
śmieszą jedynie?
Sprawą
zajmuje się Marian Kres, miejscowy policjant. Od 22 lat czynnie w zawodzie,
zawsze zaangażowany w każdą ze spraw, od lat borykający się z wyrzutami
sumienia z powodu nierozwiązanej sprawy zaginięcia ośmioletniego chłopca. Dla
Kresa sprawa ta była punktem przełomowym; wówczas zrozumiał, że zawiódł, że nie
jest takim profesjonalistą, za jakiego się ma i że musi teraz zrobić wszystko,
by dusić wyrzuty sumienia za tamto, nie pozostawiając kolejnych zleceń bez
rozstrzygnięcia. Kiedy matka Basi – pogodzona już z tym, że może nie ujrzeć
córki żywej – wymusi na Kresie obietnicę, iż odnajdzie ją bez względu na
wszystko, nasz poczciwy inspektor dokona niemożliwego, by sprawę zaginięcia
rozwiązać.
A
sprawa rozwiązana jest niejako już na wstępie, zanim autorka popłynie w kolejne
wariackie historie, by pokazać determinację i bezkompromisowość Kresa.
Obserwujemy bardzo ciekawy zabieg, świetnie wykorzystywany na przykład wśród
skandynawskich pisarzy kryminalnych. Zaraz na początku poznamy rozwiązanie
tajemnicy, jaka zawiązała nam akcję. Przestępca zginie, a wraz z nim ślady
tego, co się naprawdę wydarzyło z zaginioną, bo choć Kres odkryje ciała innych
porywanych dziewczyn, los samej Basi pozostaje zagadką. Doskonały punkt wyjścia
do mnożenia zdarzeń, które mogą porwać, jeśli tylko popracuje się nad
psychologią postaci oraz ich motywacjami. Tymczasem wspomniany zabieg niczego
nie uatrakcyjni. Bardzo szybko domyślimy się, co się stało z Basią. Będziemy
też śledzić poczynania Kresa, który sprawie nie chce odpuścić. Nie zamierza
pozwolić na to, by zaginiona została kolejnym jego wyrzutem sumienia po
wspomnianym wyżej chłopcu. Co robi? Mimo umorzenia postępowania podejmuje się
ryzykownych posunięć. Dwukrotnie wyjeżdża do Niemiec, za każdym razem za swoje
pieniądze (autorka zapomniała najwidoczniej sprawdzić, ile zarabiają polscy
policjanci) i kompletnie bez planu, bez organizacji, bez zaplecza logistycznego
w kraju, które mogłoby pomóc w utrudnieniach śledztwa za granicą. Tak, śledztwa
być nie może i to po prostu prywatne wycieczki Kresa. Jego myślenie o tych
wyprawach jest tak naiwne, jak naiwna jest wiara w to, iż sprawę da się łatwo
wyjaśnić. O zgrozo, daje się to zrobić łatwiej niż moglibyśmy przypuszczać. O
ile podziwia się kunszt kryminalistów do komplikowania zdarzeń i motywacji
bohaterów, o tyle u Turzynieckiej można podziwiać prostotę rozwiązań
fabularnych, która nie tyle pozostawia w niemym zadziwieniu (tak narracje
prowadzi się w baśniach, gdzie wszyscy potem żyją długo i szczęśliwie), co
zmusza do zastanowienia się nad tym, czy to wszystko nie jest przypadkiem kpiną
z czytelnika.
Sam
Kres jest nieporadny, ale tacy nieporadni policjanci ożywiają niejedną świetną
powieść kryminalną. Nieporadność Kresa to przede wszystkim wynik przedstawienia
go jako papierowej postaci. Jego stosunki z wiecznie zrzędzącą żoną
są co najmniej skomplikowane. Oboje mają siebie dość, a jednak trwają przy
sobie w zaskakującej symbiozie. Kres nie tyle jest pantoflarzem, co mężczyzną
ułomnym, który swą męskość chce podkreślać w prosty, czasem prymitywny sposób.
Losy jakiejś tam piotrkowskiej prostytutki, o której wspomina niemal z czułością, zajmują go bardziej niż choroba
nowotworowa żony. Potrafi pozostawić swoją szczekającą nań Grażynkę i udać się
w podróż do Monachium czy Trewiru, będąc przekonanym o tym, że postępuje
słusznie. Cierpiąca na raka kobieta jest kolejną śmieszną i bez wyrazu postacią
nie tylko dlatego, że autorka zarzuciła w zakończeniu nakreślenia ostatniego
rysu relacji małżeńskich albo choćby wyjaśnienia, czy kobieta – mimo obojętności
męża – wyjdzie ze swej chorobliwej przypadłości. W tym małżeńskim duecie kryje
się wiele frustracji, bólu, obojętności maskującej inne uczucia i jest tam cała
historia skomplikowanego życia we dwoje, a potem obok siebie, ale Turzyniecka
nic z tym nie robi. Snuje opowieści bez
pogłębienia psychologii postaci i ma to miejsce zarówno w przypadku
poszukujących, jak i poszukiwanych, których monologi – jak wspomnianej Basi –
mogą wzbudzić śmiech lub konsternację.
Agnieszka Turzyniecka środek
książki, czyli jakieś 150 stron między odkryciem, dokąd zabrano Basię a próbami
jej odzyskania, zapełnia zbrodniami, o jakich Piotrków Trybunalski nie słyszał
latami; one tymczasem dzieją się jedna po drugiej, zmuszając Kresa do
ustawicznej pracy i zaniedbywania chorej żony. Mamy zabójcę żony, mamy
kochankę-zbrodniarkę w afekcie, mamy zboczeńca z siekierą zajmującego państwową
posadę i cały cykl samobójstw nastolatków, którzy nasłuchali się jakiegoś
gadania i muzyki, po czym zdecydowanie rozstali się ze swym młodym życiem. Mamy
wszystko, ale wychodzi z tego lekkostrawna papka, a nie pasjonujące historie.
Turzyniecka próbuje w jednej budować napięcie prawie z Dostojewskiego – mamy
dramę relacji oskarżonej ze śledczym, mamy wyrzuty sumienia i próbę wybielania
tej, co zabiła. Płyciutkie to wszystko. Pozostałe historie znajdują rozwiązania
szybciej niż zdążymy się do nich zbliżyć. Wszystko zmierza oczywiście do
katastrofalnego finału książki, po lekturze której pozostaje pytanie o to, co
właściwie przeczytaliśmy.
Największym grzechem
powieści kryminalnej jest brak elementu zaskoczenia – rozumiany bardzo szeroko.
Agnieszka Turzyniecka zaskakiwać może jedynie naiwnością swoich rozwiązań
fabularnych i tym, że serwuje nam jakąś kompletnie oderwaną od rzeczywistości
wizję szybkiego karania za zbrodnie, odkupienia winy i opowieść o tym, że
rozwiązywanie zagadek kryminalnych jest tak proste jak zrobienie zakupów w
markecie (z tym nie radzi sobie Kres). Nie wiem zatem, jaki był cel napisania i
wydania „Inspektora Kresa i zaginionej”. Fikcję
literacką cenimy za to, że pozwala nam oderwać się od praw rządzących
rzeczywistością. Tyle tylko że w przypadku dobrego kryminału fikcja ta powinna
się w rzeczywistość wgryźć, szarpać nią do krwi i pokazywać wszystko, co złe w
najbardziej skomplikowanych odcieniach. U Turzynieckiej dobro i zło to
kategorie, jakie poznaje dziecko; bez ich zaburzania i zaciemniania.
Wspomniałem na początku – nie lubię bajek. Nie lubię być też oszukany przez
książkę, która oszukuje samą siebie, nazywając powieścią kryminalną.
2 komentarze:
Może i ja napiszę książkę? Skoro to takie łatwe. Talentu literackiego u mnie za grosz, ale chociaż podreperowałabym domowy budżet. ;)
A mówiąc serio, Krytycznym okiem pozostaje jednym z niewielu blogów, opiniami na których naprawdę się kieruję. M.in. z powodu rzeczowego argumentowania opinii, również tych krytycznych wobec książki.
Nasze gusta się rozeszły przy "Punkhead", książce, która tutaj dostała bardzo ładną recenzję, ale która była tak słaba, że nie dało się tego czytać. Kres nie jest powieścią wybitną, u mnie też otrzymał ocenę średnią, każdy ma prawo do własnej opinii, ale... Od kiedy pisząc o książkach zdradza się przebieg fabuły? Opisałeś tutaj wszystkie najważniejsze zwroty akcji i bardzo skrzywdziłeś tych, co mimo wszystko chcieliby Kresa przeczytać. Not cool.
Prześlij komentarz