2013-12-10

"Inspektor Kres i zaginiona" Agnieszka Turzyniecka

Wydawca: Szara Godzina

Data wydania: 11 października 2013

Liczba stron: 256

Oprawa: miękka lakierowana

Cena det: 29,90 zł

Tytuł recenzji: Mnogość uproszczeń…

Moda na pisanie kryminałów stała się tak wielka, że napisanie i wydanie takiegoż wydaje się sprawą tak nieskomplikowaną, iż każdemu jako tako władającemu piórem może się to udać. Agnieszce Turzynieckiej się nie udało. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, iż jej powieść jest absolutnie niewiarygodna – psychologicznie przede wszystkim. Historia papierowych bohaterów, prostych zagadek i błyskawicznego ich rozwiązywania, zdarzenia wymieszane w tylko autorce znanym celu, absurdalne nagromadzenie wielkiej ilości zbrodni, zaginięć, dewiantów i zboczeńców na metr kwadratowy średniej wielkości miasta w środkowej Polsce – to nie są jedyne wady. Najgorszym przewinieniem jest fakt, iż Turzyniecka raczy nas po prostu bajką zanurzoną we krwi i zbrodni. Bajką jednak. A ja w bajki już nie wierzę. Od powieści kryminalnej oczekuję tego, by wychodziła naprzeciw życiu, którego dramat opisuje. Tutaj jest tylko klejenie kilku fabuł w całość, przewidywalne i pozbawione iskry. W dodatku z trudnym do ustalenia środkiem ciężkości – nie wiemy, czy fabuła ta ma się skupiać na tytułowym inspektorze czy też na zaginionej, także pojawiającej się w tytule.

Znika Barbara Suchocka. Jej matka zastaje otwarte drzwi do mieszkania, w którym po córce zostaje jedynie ślad krwi na dywanie. Basia to samotna, zamknięta w sobie kelnerka. Biorąca rzekomo dużo nadgodzin, ale tak naprawdę uprawiająca wówczas nierząd, o czym nie wiedzą jej rodzice, przekonani o wspaniałości córki. Sama opuściła mieszkanie czy ktoś jej pomógł? Ma to związek z tym, że się prostytuowała czy takowego związku nie będzie? Kto stoi za tym, że w ciasnej szafie Basia snuje łzawe monologi, które zamiast poruszyć, śmieszą jedynie?

Sprawą zajmuje się Marian Kres, miejscowy policjant. Od 22 lat czynnie w zawodzie, zawsze zaangażowany w każdą ze spraw, od lat borykający się z wyrzutami sumienia z powodu nierozwiązanej sprawy zaginięcia ośmioletniego chłopca. Dla Kresa sprawa ta była punktem przełomowym; wówczas zrozumiał, że zawiódł, że nie jest takim profesjonalistą, za jakiego się ma i że musi teraz zrobić wszystko, by dusić wyrzuty sumienia za tamto, nie pozostawiając kolejnych zleceń bez rozstrzygnięcia. Kiedy matka Basi – pogodzona już z tym, że może nie ujrzeć córki żywej – wymusi na Kresie obietnicę, iż odnajdzie ją bez względu na wszystko, nasz poczciwy inspektor dokona niemożliwego, by sprawę zaginięcia rozwiązać.

A sprawa rozwiązana jest niejako już na wstępie, zanim autorka popłynie w kolejne wariackie historie, by pokazać determinację i bezkompromisowość Kresa. Obserwujemy bardzo ciekawy zabieg, świetnie wykorzystywany na przykład wśród skandynawskich pisarzy kryminalnych. Zaraz na początku poznamy rozwiązanie tajemnicy, jaka zawiązała nam akcję. Przestępca zginie, a wraz z nim ślady tego, co się naprawdę wydarzyło z zaginioną, bo choć Kres odkryje ciała innych porywanych dziewczyn, los samej Basi pozostaje zagadką. Doskonały punkt wyjścia do mnożenia zdarzeń, które mogą porwać, jeśli tylko popracuje się nad psychologią postaci oraz ich motywacjami. Tymczasem wspomniany zabieg niczego nie uatrakcyjni. Bardzo szybko domyślimy się, co się stało z Basią. Będziemy też śledzić poczynania Kresa, który sprawie nie chce odpuścić. Nie zamierza pozwolić na to, by zaginiona została kolejnym jego wyrzutem sumienia po wspomnianym wyżej chłopcu. Co robi? Mimo umorzenia postępowania podejmuje się ryzykownych posunięć. Dwukrotnie wyjeżdża do Niemiec, za każdym razem za swoje pieniądze (autorka zapomniała najwidoczniej sprawdzić, ile zarabiają polscy policjanci) i kompletnie bez planu, bez organizacji, bez zaplecza logistycznego w kraju, które mogłoby pomóc w utrudnieniach śledztwa za granicą. Tak, śledztwa być nie może i to po prostu prywatne wycieczki Kresa. Jego myślenie o tych wyprawach jest tak naiwne, jak naiwna jest wiara w to, iż sprawę da się łatwo wyjaśnić. O zgrozo, daje się to zrobić łatwiej niż moglibyśmy przypuszczać. O ile podziwia się kunszt kryminalistów do komplikowania zdarzeń i motywacji bohaterów, o tyle u Turzynieckiej można podziwiać prostotę rozwiązań fabularnych, która nie tyle pozostawia w niemym zadziwieniu (tak narracje prowadzi się w baśniach, gdzie wszyscy potem żyją długo i szczęśliwie), co zmusza do zastanowienia się nad tym, czy to wszystko nie jest przypadkiem kpiną z czytelnika.

Sam Kres jest nieporadny, ale tacy nieporadni policjanci ożywiają niejedną świetną powieść kryminalną. Nieporadność Kresa to przede wszystkim wynik przedstawienia go jako papierowej postaci. Jego stosunki z wiecznie zrzędzącą żoną są co najmniej skomplikowane. Oboje mają siebie dość, a jednak trwają przy sobie w zaskakującej symbiozie. Kres nie tyle jest pantoflarzem, co mężczyzną ułomnym, który swą męskość chce podkreślać w prosty, czasem prymitywny sposób. Losy jakiejś tam piotrkowskiej prostytutki, o której wspomina niemal  z czułością, zajmują go bardziej niż choroba nowotworowa żony. Potrafi pozostawić swoją szczekającą nań Grażynkę i udać się w podróż do Monachium czy Trewiru, będąc przekonanym o tym, że postępuje słusznie. Cierpiąca na raka kobieta jest kolejną śmieszną i bez wyrazu postacią nie tylko dlatego, że autorka zarzuciła w zakończeniu nakreślenia ostatniego rysu relacji małżeńskich albo choćby wyjaśnienia, czy kobieta – mimo obojętności męża – wyjdzie ze swej chorobliwej przypadłości. W tym małżeńskim duecie kryje się wiele frustracji, bólu, obojętności maskującej inne uczucia i jest tam cała historia skomplikowanego życia we dwoje, a potem obok siebie, ale Turzyniecka nic z tym nie robi. Snuje opowieści bez pogłębienia psychologii postaci i ma to miejsce zarówno w przypadku poszukujących, jak i poszukiwanych, których monologi – jak wspomnianej Basi – mogą wzbudzić śmiech lub konsternację.

Agnieszka Turzyniecka środek książki, czyli jakieś 150 stron między odkryciem, dokąd zabrano Basię a próbami jej odzyskania, zapełnia zbrodniami, o jakich Piotrków Trybunalski nie słyszał latami; one tymczasem dzieją się jedna po drugiej, zmuszając Kresa do ustawicznej pracy i zaniedbywania chorej żony. Mamy zabójcę żony, mamy kochankę-zbrodniarkę w afekcie, mamy zboczeńca z siekierą zajmującego państwową posadę i cały cykl samobójstw nastolatków, którzy nasłuchali się jakiegoś gadania i muzyki, po czym zdecydowanie rozstali się ze swym młodym życiem. Mamy wszystko, ale wychodzi z tego lekkostrawna papka, a nie pasjonujące historie. Turzyniecka próbuje w jednej budować napięcie prawie z Dostojewskiego – mamy dramę relacji oskarżonej ze śledczym, mamy wyrzuty sumienia i próbę wybielania tej, co zabiła. Płyciutkie to wszystko. Pozostałe historie znajdują rozwiązania szybciej niż zdążymy się do nich zbliżyć. Wszystko zmierza oczywiście do katastrofalnego finału książki, po lekturze której pozostaje pytanie o to, co właściwie przeczytaliśmy.

Największym grzechem powieści kryminalnej jest brak elementu zaskoczenia – rozumiany bardzo szeroko. Agnieszka Turzyniecka zaskakiwać może jedynie naiwnością swoich rozwiązań fabularnych i tym, że serwuje nam jakąś kompletnie oderwaną od rzeczywistości wizję szybkiego karania za zbrodnie, odkupienia winy i opowieść o tym, że rozwiązywanie zagadek kryminalnych jest tak proste jak zrobienie zakupów w markecie (z tym nie radzi sobie Kres). Nie wiem zatem, jaki był cel napisania i wydania „Inspektora Kresa i zaginionej”. Fikcję literacką cenimy za to, że pozwala nam oderwać się od praw rządzących rzeczywistością. Tyle tylko że w przypadku dobrego kryminału fikcja ta powinna się w rzeczywistość wgryźć, szarpać nią do krwi i pokazywać wszystko, co złe w najbardziej skomplikowanych odcieniach. U Turzynieckiej dobro i zło to kategorie, jakie poznaje dziecko; bez ich zaburzania i zaciemniania. Wspomniałem na początku – nie lubię bajek. Nie lubię być też oszukany przez książkę, która oszukuje samą siebie, nazywając powieścią kryminalną.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Może i ja napiszę książkę? Skoro to takie łatwe. Talentu literackiego u mnie za grosz, ale chociaż podreperowałabym domowy budżet. ;)

A mówiąc serio, Krytycznym okiem pozostaje jednym z niewielu blogów, opiniami na których naprawdę się kieruję. M.in. z powodu rzeczowego argumentowania opinii, również tych krytycznych wobec książki.

Ana Matusevic pisze...

Nasze gusta się rozeszły przy "Punkhead", książce, która tutaj dostała bardzo ładną recenzję, ale która była tak słaba, że nie dało się tego czytać. Kres nie jest powieścią wybitną, u mnie też otrzymał ocenę średnią, każdy ma prawo do własnej opinii, ale... Od kiedy pisząc o książkach zdradza się przebieg fabuły? Opisałeś tutaj wszystkie najważniejsze zwroty akcji i bardzo skrzywdziłeś tych, co mimo wszystko chcieliby Kresa przeczytać. Not cool.