2014-02-04

"Easylog" Mariusz Zielke

Wydawca: Akurat

Data wydania: 14 stycznia 2014

Liczba stron: 352

Oprawa: miękka lakierowana ze skrzydełkami

Cena det: 34,99 zł

Tytuł recenzji: Nie ufaj nikomu!

Bardzo się ucieszyłem wieścią, że kilka miesięcy po świetnej "Formacji trójkąta" wychodzi nowa książka Mariusza Zielke, po którym mogę się spodziewać niebanalnych rozwiązań fabularnych i intrygującej fabuły - bez względu na to, czy podoba mi się jego pisanie jak w przypadku wspomnianego wyżej tytułu, czy też wywołuje wątpliwości i niedosyt tak, jak to było w przypadku książki "Księga kłamców".

Po lekturze "Easylog" mam mieszane uczucia. To niewątpliwie nowatorska pozycja z gatunku kryminał/thriller, której akcja koncentruje się wokół manipulacji świata technologii komputerowej. Easylog to proste wyjście. Autor prześmiewczo traktuje to pojęcie, odnosi się doń ironicznie i daje nam kilka tropów interpretacyjnych, z których najważniejszy kryje się w fakcie, iż taką nazwę ma enigmatyczna firma głównego bohatera książki. Choć fabuła iskrzy od zdecydowanie nieprostych rozwiązań i chociaż czyta się tę rzecz z niesłabnącym zainteresowaniem, jedyne, co broni "Easylog" to przewrotne zakończenie oraz celowo zaciemnione motywacje postaci, które prowadzą nas przez mroczny świat technologii komunikacyjnej i medialnej. Te zamiast ułatwiać zrozumienie świata, wikłają go nam, tworząc groźne iluzje i to na nich będzie się opierać książka. Opowieść mimo wszystko dość przewidywalna. Przynajmniej dla tych, co nie zaufają na początku Benowi Stillerowi, programiście z mroczną przeszłością, zdeterminowanemu przez czas miniony i wprowadzającemu nas w intrygę, której początek ma miejsce przed dziesięciu laty, a koniec przewidziany jest rzekomo na ostatnie strony powieści.

Ben przed laty wszedł w skomplikowaną relację partnerską z Devonem Clarkiem, obecnie multimilionerem, szefem intratnego SkyComu, odpowiedzialnym za gruntowanie na rynku modelu inteligentnego komunikatora o imieniu Wally. W jego wejściu na rynek Ben pomagał przed laty, ale rozstał się z firmą, założył własną, stara się także wieść inne życie, jednak demony przeszłości powracają i każą mu rozprawić się z byłym przyjacielem, którego oskarża o rzeczy dużo bardziej mroczne niż robienie ludziom z mózgu wody urządzeniem, jakie ma być ich wirtualnym wcieleniem - myślącym, działającym, za niewielką opłatą kreującym rzeczywisty świat i zacierającym wyraźne granice między tym, co prawdziwe a wirtualnymi fantazjami. Ben Stiller owładnięty jest obsesyjną myślą wyjaśnienia zagadki zniknięcia jego ukochanej Sally Zelman. Kobieta związana biznesowo z Devonem i Benem, z tym drugim dzieląca łóżko i życie, znika i nie zostaje odnaleziona. Co wydarzyło się na jachcie płynącym przez wzburzone morze przed dziesięciu laty? Czy wrażliwa malarka tylko przypadkiem znalazła się u boku prących do przodu rekinów technologicznego biznesu? Dlaczego Stiller tak obsesyjnie myśli o miłości, którą przed dziesięcioma laty uczyniło nieszczęśliwą zdarzenie, jakiego do dzisiaj nie można zrozumieć?

Ben nie wzbudzi czytelniczej sympatii nie tylko dlatego, iż przekonany jest o tym, że humaniści to głąby. Jest postacią niejednoznaczną z kilku powodów. Trudno się do niego ustosunkować - kibicujemy jego poczynaniom, wprawiają nas w zdumienie, a może konsternują i irytują niejednoznacznością? Ben ma pochodzenie żydowskie, jest to wciąż akcentowane i nie widzę celowości tego zabiegu. Nie widzę jej także w bezpardonowym ataku na tę część świata technologii komputerowych, która odpowiedzialna jest za komunikację i więzy społecznościowe. W książce Mariusza Zielke nie mamy bowiem nic ponad to, co oznajmiono już, krytykując Facebooka. Wally jest znacznie inteligentniejszy - potrafi kreować naszą tożsamość i wpływać na nią. Właściwie zastępuje tradycyjny komputer, który w powieści to anachronizm. Jest wielbiony przez miliony użytkowników zupełnie nieświadomych manipulacji ze strony urządzenia. Tak, na temat zagrożeń ze strony świata wirtualnego, jaki wkracza coraz bardziej w prywatne sfery życia człowieka powiedziano już chyba wszystko, co napisał Zielke, w związku z tym zaryzykuję tezę, że autor się powtarza i to zasadniczy minus "Easylog". Otrzymujemy dodatkowo garść truizmów na temat mechanizmów, jakimi kierują się media, żerując na człowieku w każdym możliwym aspekcie. Nie pomaga jeden poczciwy dziennikarz, Ian Kazar. Zapewne to wyjątek od reguły; zresztą nad jego poczciwością można by dumać przez chwilę. Podobnie nad moralnymi przesłankami wszystkich bohaterów, wtłoczonych w niesamowicie wartką, ale nie oferującą za wiele oryginalnych myśli narrację.

"Easylog" broni się świeżością i sposobem, w jaki autor manipuluje uwagą czytelnika. Odnosi się wrażenie, że przez chwilę poddajemy się logice i działaniu książki równie bezwolnie, co ludzie wpatrzeni w Wally'ego, któremu bezgranicznie ufają. Nowej powieści Mariusza Zielke nie można zaufać i na pewno jest przez to rzeczą oryginalną samą w sobie. Szkoda tylko, że mimo wszystko nie wbija się w zastany porządek i nie demaskuje go tak zręcznie jak choćby "Formacja trójkąta". Może to kwestia tego, że rzecz dzieje się za oceanem i fabularnie mocno trąci amerykańskim sposobem sprzedawania sensacji. W "Easylog" są polskie, bardzo wyraźne tropy. Wstawione celowo czy jednak nieco na siłę? Teza o bezkarnym kopiowaniu i zdobywaniu patentu na wynalazki tylko dzięki pieniądzom i układom też trąci już banałem, jest ograna i nie ekscytuje zbytnio. A "Easylog" ma przecież ekscytować i robi to - jak wspomniałem - w zakończeniu, dla którego warto przeczytać książkę, bo mimo tego, że nieco utyskuję i rozczarowało mnie to, o czym wyżej wspomniałem, przeczytałem z dużą dozą zainteresowania, a chyba przede wszystkim o to chodzi w tego typu literaturze.

Liczyłem na więcej. Może zbyt wiele oczekiwałem. Może to wszystko dlatego, iż zdaję sobie z zagrożeń nowoczesnych technologii informatycznych i mimo zachwytu niektórymi z nich, widzę mroczną przyszłość, która może mieć miejsce i której zarysowanie przez Mariusza Zielke wydało mi się jedynie stwierdzeniem faktu. Stąd też "Easylog" to dla mnie za proste wyjścia. Mimo całej ich przewrotności, autorskiej inteligencji i sprytu. Dał mi do myślenia z jednym - jeśli żyje się (jak Ben) przeszłością, ona sama może się o nas niebezpiecznie upomnieć. Wtedy nie pomoże wirtualny świat, bo uciec od przeszłości nie da się nigdzie, jedynie w głąb samego siebie. W realnym świecie, który mimo wszystko triumfuje nad mroczną, technologicznie podbarwianą fabułą "Easylog".

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Wspaniała strona! Dzięki takim Ludziom, jak Autor tej strony, mam wrażenie że żyję w cywilizowanym kraju. MERCI!

Sławomir Majewski