Wydawca: Świat
Książki
Data wydania: 21 maja 2014
Liczba stron: 430
Oprawa: twarda
Cena det: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Proza ze wszystkiego
Michał Witkowski od 2005
roku pisze wciąż tę samą książkę. Kolejne odsłony są lepsze i gorsze, ale nie
można odmówić mu talentu literackiego, umiejętności żonglowania słowem,
beztroskiego i celowego kaleczenia fraz, owijania sensów wokół produktów (ubocznych)
popkultury i wiecznej prowokacji na granicy dobrego smaku. "Zbrodniarz i dziewczyna" może być jego odpowiedzią na bijące
rekordy popularności kryminały maści wszelakiej, może być pokłosiem fascynacji
filmem Janusza Nasfetera z 1963 roku i "Milczenia owiec", jest też
wyraźnym znudzeniem samą literaturą (lecz nie procesem pisania) oraz ucieczką
ku turpistycznej grotesce podążającej w stronę mody, którą Witkowski zajął się
na poważnie.
Najnowsza powieść to
wskrzeszenie i "Lubiewa", i "Drwala", przepełniona
dygresjami w doskonale już znanym i ogranym stylu powieść śmiertelnie poważna
oraz jednocześnie konsekwentnie parodystyczna, śmieszna w najmroczniejszym
stylu, prowokacyjna i przede wszystkim przewidywalna. O ile do czasu wydania
"Drwala" byłem w stanie akceptować i nawet chwalić kolejne pisarskie
odsłony "Lubiewa", o tyle tym razem mam już chyba dość. Jestem zmęczony i nie udało mi się ani
przerazić, ani ubawić, ani też jakoś głębiej zastanowić nad tym, co skrywa ten
specyficznej urody kryminał. Specyfika urody to autoironia i narcyzm,
lekkość i egzystencjalna zaduma, mnogość dygresji, ale przede wszystkim niezdecydowanie
o tym, kim się ma teraz być. Michaśka z powieści kryje wstydliwie swe trofea za
dokonania literackie, lecz jednocześnie prezentuje się jako uznana persona,
której książki przeczytało pół Polski. A przynajmniej całe Międzyzdroje, gdzie
autor wraca obsesyjnie, natrętnie i zupełnie z punktu widzenia tej narracji
niepotrzebnie.
Michał Witkowski to obecnie
mężczyzna po przejściach. Niemęski już całkowicie, bo poddany miazdze
antydepresantów, które zwiększyły jego masę i zdecydowanie zmniejszyły
atrakcyjność seksualną. Mordercze treningi z trenerem personalnym, jałowość
codziennej egzystencji, zapaść emocjonalna i duchowa, zblazowanie i traktowanie
świata z ironią, na jaką nie zasługuje... Tak,
Michaśka to wrak i nadaje się już tylko do tego, by sensu szukać w bytach
zastępczych - w ciuszkach, w ich projektowaniu i być może tworzeniu. Tyle tylko
że lepszy w wyszywaniu jest pewien tajemniczy gość z wielkiej willi na
Krzykach. Pan na pustych włościach, w szlafroku i z rękawiczkami bez
palców. Wspominający terror matki, jaka sama się terroryzowała. Zapatrzony w przedwojenne trendy. W martwe
ciała, które można zawłaszczyć i do nich zajrzeć. To ów archaiczny dyktator
- niekoniecznie mody! - okaże się dla znudzonego życiem i sobą Witkowskiego
śmiertelnym wrogiem. Tworzy krawieckie Arcydzieło dla swej pisarki, okrutnie
pozbawiając życia i upiększając trupy niechcianych chłopców z marginesu, o
których nikt się nie upomni i którymi po śmierci można się upajać do woli. A
potem porzucać. Tu i tam. Wszystko jakoś się toczy do momentu, w którym seryjny
zabójca nie pozbawi życia zbuntowanej gotki, córki dzianych wrocławian,
dziewczyny mającej z jego krwawymi czynami więcej wspólnego niż się początkowo
wydaje...
Walczy z tym zabójcą o palmę
pierwszeństwa nasz główny bohater, oj walczy. Wejdzie w role, o jakich nigdy by
nawet nie pomyślał. Dla dobra śledztwa - lecz nie dla dobra fabuły - ponownie
znajdzie się w Międzyzdrojach, ponownie nakupuje lujowi tego i owego, znowu
westchnie do tytułowego Drwala z poprzedniej powieści, ale przede wszystkim
będzie się starał wskrzesić klimat i mikrośrodowisko z "Lubiewa", co
ani nie przysłuży się sensownie aktualnej historii, ani też w żaden sposób jej
nie wzbogaci.
Już sam początek jest
okrutny. Wciąż te same podchody, takie samo lawirowanie, fascynacja niejakim
Studencikiem i rozczarowanie, że to znowu nie pora na miłość, nie pora na
namiętność i że pozostaje tylko katar od wystawania na zimnie pod oknem
adorowanego oraz niesmak rojeń, które nie pozwalają dostrzec w nim tego, kim
jest naprawdę. Książka zaczyna się generalnie gdzieś w okolicach setnej strony,
kiedy zdruzgotana Michaśka orzeka: "Jak
zwykle - miał być romans, miał być seks, a oczywiście tylko proza będzie coś z
tego miała". Obawiam się, że ta proza na przydługiej introdukcji
jedynie traci. Dalej jest nieco lepiej, ale to wciąż ograne chwyty i wciąż ta
sama maniera. Nie pomaga patologiczny naturalizm, nie wzmaga napięcia
poruszanie się tam, gdzie człek to tylko wnętrzności, krew, śluz, resztki mózgu
i siarkowodór z odbytu. Człowiek w swej
naturalnej obrzydliwości okrywany jest specyficznymi kreacjami. Witkowski
człowieczeństwo degraduje, by wynieść resztki jego dumy gdzieś na piedestał
modnych stylizacji, bo przecież nie jest ważne, co w środku (tam wszyscy mają
te same paskudztwa), lecz to, jak jest ten środek opakowany. Opakowanie
"Zbrodniarza i dziewczyny" jest niewątpliwie interesujące, ale od
środka ta świeża przecież proza psuje się bardzo szybko i wywołuje znużenie.
Opowieść o ściganiu jakiegoś
retropsychopaty idzie w parze z odkrywaniem kilku ludzkich patologii oraz
wiecznym eksponowaniu chuci jako mocy sprawczej działania o niebywałej
determinacji podmiotu działającego. Działa w tej powieści sam pisarz,
przyjmując na siebie nowe obowiązki i wyzwania. Neguje siebie w swym
pisarstwie, a jednocześnie wciąż zbiera do prozy zlepy, ścinki i drobiazgi
niczym tajemniczy krawiec, który szyje kiczowate stroje dla ofiar, jakie pod
nimi są tak samo obrzydliwe. O ile w poprzednich powieściach Witkowskiego można
było bez trudu zauważyć, kiedy sam się bawi swoim pisaniem i kiedy chce coś
ważnego przekazać, tutaj granice się zacierają. Bo nie wiem już, komu wierzyć - prozie, do której wrzuca się wszystko,
bo się przyda czy autorowi jawnie kpiącemu z siebie, stylizującemu się gdzieś
na nowej drodze, niedyskretnie puszczającemu do nas oko i każącemu się
zastanawiać, po co zaistniała książka
taka jak "Zbrodniarz i dziewczyna".
I pozostaje jeszcze -
czytelnie dość wyrażona - nowa forma opresji w pisaniu o tak zwanym środowisku.
W czasie, gdy większe kontrowersje wywołują sensacje żołądkowe oraz metody ich
leczenia niż faceci uprawiający seks oralny pod mostem, tęskni się za pisaniem
o czymś, co było niezwykłe, może egzotyczne, na pewno konieczne do
panoramicznego nakreślenia. Teraz
zostaje wiara w modowe życie, pozostaje cięty język, choć już nieco stępiony
dowcip i autoironia, która tym razem każe zadać proste pytanie: quo vadis, Michale Witkowski? Bo to
dużo ważniejsze niż ścieżka, po której do spektakularnego finału wiedzie nas
najnowsza powieść, jaka mocno mnie rozczarowała.
4 komentarze:
Nie czytałam jeszcze żadnej z książek Witkowskiego i zastanawiałam się nad kupnem tej, w końcu się nie zdecydowałam. A teraz jestem tylko przekonana o tym, że dobrze zrobiłam, może spróbuję z jakąś inną :)
Przestrzegał Pan. Nie posłuchałam. Kupiłam, przeczytałam i żałuję czasu straconego na lekturę.
PO TEJ LEKTURZE MAM WITKOWSKIEGO DOŚĆ!!!! NIESMACZNE , PRZEKROCZONA GRANICA ,KTÓREJ PRZEKRACZAĆ SIĘ NIE POWINNO PISZĄC KSIĄZKI.. ZBYT DUŻO LEKÓW I INNYCH SKŁONNOŚCI U PANA MICHAŁA, WPŁYNĘŁO NA JAKOŚĆ PISANIA.
ŻADNA TAM KONTROWERSJA , TO JUZ CHAMSKIE PLUCIE NA CZYTELNIKA , JAK KTOŚ LUBI , OK . JA MÓWIĘ WITKOWSKIEMU BYE BYE.
ps . i niech nie myśli ,że może delikatna kobieta i dlatego taka wrażliwa ...nic z tych rzeczy , cham to cham i płeć nie ma tu nic do rzeczy:} poniosło , panie Michale , oj poniosło..
Prześlij komentarz