Jeżyłem się na tego nowego Witkowskiego w czarnej okładce, obchodziłem go z daleka, czekałem na dobry moment ku lekturze i… zorientowałem się w międzyczasie, że już o „Drwalu” napisano w mediach praktycznie wszystko, więc wyjdzie ze mnie jakiś epigon polskiej krytyki, który tylko powtarzać potrafi. Co prawda wydaniu nowej powieści jednego z ciekawszych polskich autorów nie towarzyszyła tym razem akcja promocyjna rozsyłania bloggerom jego książek i w efekcie zalania sieci omówieniami (jak to było w przypadku „Margot”, kiedy to – by się wyróżnić – pacnąłem moich kilka słów w portalu G-Punkt), niemniej jednak dotychczas „Drwal” doczekał się wielu wnikliwych omówień. A ja jestem w rozterce - czy pisać, bo tak trzeba, czy może zamilknąć i dać tej książce żyć własnym życiem. Nie będę przecież powtarzał sądów o tym, jak wiele w „Drwalu” Gombrowicza, Nienackiego, Prousta także i wpływów „Pitavala”, bo po co, skoro inni już napisali? Pozostaje tylko obrać własną tezę, a mianowicie obronić stwierdzenie, iż Witkowski to pisarz całkowicie nieprzewidywalny, a „Drwal” podkreśla, że bawiąc się w istocie tymi samymi konwencjami, autor prezentuje zupełnie nową jakość.
To, na co koniecznie trzeba zwrócić uwagę to fakt, że pisarz jak mało kto potrafi śmiać się sam z siebie. Czy będzie to groteska rodem z Gombrowicza, czy Gogolowskie śmianie się z samego siebie, czy też po prostu zjadliwa autoironia – każdy z tych sposobów ujawnia, że najważniejszym potrzebnym pisarzowi atutem jest dystans wobec tego, co tworzy i jaki jest.
„Drwal” bowiem to powieść sentymentalnej drogi. Dziwna taka jakaś, trudna do ogarnięcia. Oto bowiem Witkowski postanawia pożegnać się z lanserską Warszawką i w samym środku paskudnej polskiej jesieni udać się do nadmorskiego zadupia, jakim poza sezonem są Międzyzdroje. Ponieważ dane mi było być tam w styczniu, doskonale mogę wyobrazić sobie marazm i brud tego miejsca, o jakich pisze autor „Drwala”. Kto lub co go tam zapędza? Pewna fiksacja albo – pisząc słowami autora – odchylenie. Na czym polega? „Mówiąc wprost – interesują mnie milczący faceci z małymi domkami, najlepiej usytuowanymi gdzieś na polanie, nad morzem albo jeziorem, którzy czasem w tym domku czują się samotni i trzeba przyjechać, aby z nimi pomilczeć”. Jedzie zatem nasz pisarz-narrator do niejakiego Roberta Wojańskiego, który w swym oddalonym od cywilizacji domku próbuje zatrzymać czas, czyniąc go barwniejszym całą gamą benzodiazepin lub tabletek pochodnych, po które z wielką radością sięga potem sam Witkowski. Drwal mało mówi, dużo śpi, ożywia się tylko wtedy, gdy z podobnym jak on outsiderem Rozklekotanym, wybiera się na jakieś tajemnicze polowanie. A nasza Michaśka ma w planie przetrzepanie jego dobytku i analizowanie, skąd u niego chęć odcięcia się od świata i dlaczego stylowe drobiazgi, które czynią wnętrze domku Roberta wyjątkowym, znajdują się w tajemniczej symbiozie z durnymi sitcomami i rozbebeszonym zającem w wiatrołapie. Szybko jednak okaże się, że dużo bardziej wdzięcznym obiektem obserwacji (i adoracji) będzie międzyzdrojski luj Mariusz - twardy, cuchnący, prymitywny i szalenie kuszący.
Luj z Międzyzdrojów to taki sam przystankers jak Waldi Mandarynka z „Margot”. Tyle tylko, że Mariusz parcia na szkło nie ma i żadna medialna kariera mu nie grozi. Grozi mu jednak ogromne zainteresowanie podstarzałej warszawskiej cioty, która ma zamiar luja sobie zjednać, oswoić, oczarować i zagarnąć. Dzieją się w związku z tym rzeczy co najmniej dziwne i nienormalne, ale przecież – jak sam Witkowski stwierdza - „literatura zaczyna się tam, gdzie przestaje być normalnie”. Przestaje tak być już od momentu przybycia warszawiaka do opustoszałych Międzyzdrojów. Luj okaże się dziki i nieokrzesany, bliższy bratania się z psem niż z drugim człowiekiem, niewdzięczny za kupowanie doładowań komórki, piwa czy chipsów. Luj pozostanie lujem i będzie agresywny, nie do ułożenia, nie do wychowania. Można jedynie zabierać mu rzeczy i czcić te fetysze. Takie wyzwanie jest o tyle ciekawsze, że nasz narrator na jakiś czas gubi z oczu swego gospodarza Roberta, co będzie miało dość przykre konsekwencje, ale jednocześnie doprowadzi do odkrycia pewnej kryminalnej sprawy sprzed lat.
Sensacyjna intryga, w której drwal i jego rozklekotany kamrat odegrają ważną rolę, to jedynie tło do rozważań nieco innej natury. O naturę właśnie chodzi. Tę ludzką, nieokrzesaną i tę, w której można zatonąć jak we mgle. Poza tym chodzi dodatkowo o jej odczuwanie. Witkowski jeszcze zanim dotrze do Międzyzdrojów, deklaruje: „Nie chciałem już ani palić, ani ćpać, ani żreć, ani uprawiać seksu, ani nic. Tylko odczuwać i zapisywać. Jak najdłużej się da”. I chociaż jednak zapali, przyćpa nieco mocnych lekarstw, obudzi w sobie seksualne chucie i nic uzna za coś warte rozważań, Witkowski w „Drwalu” przede wszystkim odczuwa i zapisuje. A zapisuje tak świetnie, że mimo dłużyzn fabularnych, czyta się jego najnowszą powieść z wypiekami na twarzach.
Jeśli można czytelniczo zborsuczeć i wypiąć się na wszystko, co nas otacza, z pewnością jest to możliwe podczas lektury „Drwala”. Dowcipnej, wielowątkowej, przepięknie autoironicznej i trafiającej w niemal każdy gust. Nawet tych, którzy po wydaniu „Margot” uważali, że Witkowski idzie w jakieś bezguście. Świetna rzecz i z charakterem! Dobrze, że tak wiele się o niej mówi.
Wydawnictwo Świat Książki, 2011
To, na co koniecznie trzeba zwrócić uwagę to fakt, że pisarz jak mało kto potrafi śmiać się sam z siebie. Czy będzie to groteska rodem z Gombrowicza, czy Gogolowskie śmianie się z samego siebie, czy też po prostu zjadliwa autoironia – każdy z tych sposobów ujawnia, że najważniejszym potrzebnym pisarzowi atutem jest dystans wobec tego, co tworzy i jaki jest.
„Drwal” bowiem to powieść sentymentalnej drogi. Dziwna taka jakaś, trudna do ogarnięcia. Oto bowiem Witkowski postanawia pożegnać się z lanserską Warszawką i w samym środku paskudnej polskiej jesieni udać się do nadmorskiego zadupia, jakim poza sezonem są Międzyzdroje. Ponieważ dane mi było być tam w styczniu, doskonale mogę wyobrazić sobie marazm i brud tego miejsca, o jakich pisze autor „Drwala”. Kto lub co go tam zapędza? Pewna fiksacja albo – pisząc słowami autora – odchylenie. Na czym polega? „Mówiąc wprost – interesują mnie milczący faceci z małymi domkami, najlepiej usytuowanymi gdzieś na polanie, nad morzem albo jeziorem, którzy czasem w tym domku czują się samotni i trzeba przyjechać, aby z nimi pomilczeć”. Jedzie zatem nasz pisarz-narrator do niejakiego Roberta Wojańskiego, który w swym oddalonym od cywilizacji domku próbuje zatrzymać czas, czyniąc go barwniejszym całą gamą benzodiazepin lub tabletek pochodnych, po które z wielką radością sięga potem sam Witkowski. Drwal mało mówi, dużo śpi, ożywia się tylko wtedy, gdy z podobnym jak on outsiderem Rozklekotanym, wybiera się na jakieś tajemnicze polowanie. A nasza Michaśka ma w planie przetrzepanie jego dobytku i analizowanie, skąd u niego chęć odcięcia się od świata i dlaczego stylowe drobiazgi, które czynią wnętrze domku Roberta wyjątkowym, znajdują się w tajemniczej symbiozie z durnymi sitcomami i rozbebeszonym zającem w wiatrołapie. Szybko jednak okaże się, że dużo bardziej wdzięcznym obiektem obserwacji (i adoracji) będzie międzyzdrojski luj Mariusz - twardy, cuchnący, prymitywny i szalenie kuszący.
Luj z Międzyzdrojów to taki sam przystankers jak Waldi Mandarynka z „Margot”. Tyle tylko, że Mariusz parcia na szkło nie ma i żadna medialna kariera mu nie grozi. Grozi mu jednak ogromne zainteresowanie podstarzałej warszawskiej cioty, która ma zamiar luja sobie zjednać, oswoić, oczarować i zagarnąć. Dzieją się w związku z tym rzeczy co najmniej dziwne i nienormalne, ale przecież – jak sam Witkowski stwierdza - „literatura zaczyna się tam, gdzie przestaje być normalnie”. Przestaje tak być już od momentu przybycia warszawiaka do opustoszałych Międzyzdrojów. Luj okaże się dziki i nieokrzesany, bliższy bratania się z psem niż z drugim człowiekiem, niewdzięczny za kupowanie doładowań komórki, piwa czy chipsów. Luj pozostanie lujem i będzie agresywny, nie do ułożenia, nie do wychowania. Można jedynie zabierać mu rzeczy i czcić te fetysze. Takie wyzwanie jest o tyle ciekawsze, że nasz narrator na jakiś czas gubi z oczu swego gospodarza Roberta, co będzie miało dość przykre konsekwencje, ale jednocześnie doprowadzi do odkrycia pewnej kryminalnej sprawy sprzed lat.
Sensacyjna intryga, w której drwal i jego rozklekotany kamrat odegrają ważną rolę, to jedynie tło do rozważań nieco innej natury. O naturę właśnie chodzi. Tę ludzką, nieokrzesaną i tę, w której można zatonąć jak we mgle. Poza tym chodzi dodatkowo o jej odczuwanie. Witkowski jeszcze zanim dotrze do Międzyzdrojów, deklaruje: „Nie chciałem już ani palić, ani ćpać, ani żreć, ani uprawiać seksu, ani nic. Tylko odczuwać i zapisywać. Jak najdłużej się da”. I chociaż jednak zapali, przyćpa nieco mocnych lekarstw, obudzi w sobie seksualne chucie i nic uzna za coś warte rozważań, Witkowski w „Drwalu” przede wszystkim odczuwa i zapisuje. A zapisuje tak świetnie, że mimo dłużyzn fabularnych, czyta się jego najnowszą powieść z wypiekami na twarzach.
Jeśli można czytelniczo zborsuczeć i wypiąć się na wszystko, co nas otacza, z pewnością jest to możliwe podczas lektury „Drwala”. Dowcipnej, wielowątkowej, przepięknie autoironicznej i trafiającej w niemal każdy gust. Nawet tych, którzy po wydaniu „Margot” uważali, że Witkowski idzie w jakieś bezguście. Świetna rzecz i z charakterem! Dobrze, że tak wiele się o niej mówi.
Wydawnictwo Świat Książki, 2011
6 komentarzy:
to zabawne, ale mnie "Drwal" skojarzył się (tytułowo, hehe) z "Tartakiem" Odiji. Widzę jednak, że podobieństw wielkich nie ma... co nie zmienia faktu, że recenzja zachęca do przeczytania. Tak sobie myślę, że ta książka byłaby (paradoksalnie) dobrym odpoczynkiem od mainstreamu...
Dopiero przymierzam się do przeczytania tej książki. Dziękuję za tę i kilka innych recenzji i zapraszam do siebie.
a tu link do superrecenzji, spojrzenia dojrzałego człowieka, w odróżnieniu od zabawek piaskownicznych powyżej umieszczonych:))
polecam:
http://www.ksiazka.net.pl/index.php?id=49&tx_ttnews[tt_news]=10760&tx_ttnews[backPid]=1&cHash=2eb125838d
No dobrze, ujawnię więc wielki fałsz literatury. Bywam w Międzyzdrojach o różnych porach roku ze względów wędkarskich. Zawsze jest to urocze, schludne, poniemieckie miasteczko.
O "zapyzieniu" i "brudzie" to można było pisać w zapadłych latach 80. OPies jechał takich pisarzy :))
"persistent little follow" ten Anonimowy (kto odgadnie z jakiego filmu cytuję, ten pozna prawdziwy epitet jakim mam na myśli).
Tym razem Witkowski popełnił powieść jak się patrzy.Nie rozpraszały autora zabawy językowe z w "BR z Jaworzna-Szczakowej". Oto pisarz dojrzał. Spora dawka autoironii też dobrze książce zrobiła. Co rusz znajdowałam jakieś smakowite zdanie, dokończone, nic dodać nic ująć. Satysfakcja.
Agata Kowalewska
Do tej pory dwa razy miałem styczność z prozą M. Witkowskiego.
Pierwszy "BR z Jaworzna-Szczakowej" spowodowała we mnie niestrawność tak dalece, ze zarzuciłem przeczytanie finału. Drugi " Lubiewo" przeczytałem po długich wahaniach i tym razem byłem oczarowany, wykreowanym światem. Ciekaw jestem bardzo "Drwala" jest w moich planach czytelniczych.
Prześlij komentarz