Wydawca: Wydawnictwo
Literackie
Data wydania: 28 sierpnia 2014
Liczba stron: 508
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Nadmiar testosteronu
To ma być wydarzenie.
Oczekiwana nowa powieść Gai Grzegorzewskiej, która jest najodważniejszą w jej
dotychczasowym dorobku literackim. W "Betonowym pałacu" autorka
sprowadza do parteru swą dotychczasową postać pierwszego planu. Julia
Dobrowolska pozornie tylko skryje się w cieniu Profesora, bo to on jest
narratorem tej bardzo dynamicznej książki. Można się zastanawiać nad tym, kto
tu błyszczy na wskazanym pierwszym planie. Julia i Profesor dzielnie walczą o
uwagę. Ten drugi generalnie nawet nie śpi, nie je i nie odpoczywa, by tempo
akcji wciąż było wartkie. Warto
zastanowić się jednak, dla kogo jest ta książka. Przeszarżowana. W konstrukcji
bohaterów, w ich języku i w kalejdoskopowo przedstawianych zdarzeniach, gdzie
krew oraz trupy są na porządku dziennym - odrobinę karykaturalna, bo
wyolbrzymiona. Nie znaczy, że opisuje niemożliwe. Zdecydowanie przegadana, część dialogów ma nikłe znaczenie
dla fabuły i niepotrzebnie męczy. Chciałoby się napisać, że
słaba, ale przecież jest piekielnie energetyczna, krwista i może zwalać z nóg.
Stąd też pewnie spodoba się wielu, ale ja do tej grupy nie należę.
Myślę, że to rzecz dla
koneserów. Mnie zmęczyła. Mroczną wizją Krakowa, w którym panuje syf i malaria,
skorumpowani stróże prawa układają się z bandytami, zginąć można ot tak, a
jeśli jest się kobietą, to finezyjnie z rąk psychopatycznego Rzeźnika.
Konstrukcją samego głównego bohatera, jego sposobem myślenia oraz działania,
słownictwem i poglądami. Językiem scen pełnych przemocy, gdzie wulgaryzm
ratować ma każdą teoretycznie zmierzającą ku czemuś wymianę zdań. Zamysłem, w
którym nie oczekuje się żadnego zwrotu akcji, a jeśli już - są to ograne
wielokrotnie chwyty, a sama intryga kopiowaniem sfatygowanych już klisz
lepiących choćby filmy sensacyjne drugiej kategorii.
"Betonowy pałac"
to mimo wszystko rzecz wymagająca dyscypliny i zawziętości. Pisarka ma zapewne
jedno i drugie, choć chwilami prowadzi nas na manowce dużo bardziej mętne niż
podejrzane dzielnice Krakowa. Takiej
powieści nie pisze się w sposób prosty - Grzegorzewska jest konsekwentna i wie,
o czym chce opowiedzieć. Wpada w pułapki schematyzmu, ale być może nie jest ich
świadoma, bo wczuwając się w męskie gry, przesiąka testosteronem i jest w
stanie euforii przypominającej tę wywołaną jednym z wielu halucynogennych środków.
W tej euforii, w maksymalnym zaangażowaniu i z wielką mocą pisze o okrutnym
świecie, który nie tyle stworzyła w wyobraźni, co wręcz w nim zamieszkała.
Każda strona to pot, krew i łzy, solidny warsztat pisarski mieszający się z co
najmniej karkołomnym wizjonerstwem. Ale przecież ma to być proza życia.
Brutalna i bezkompromisowa jak jej bohaterowie. Na tym będzie bazować i pewnie
dzięki temu się przyjmie. Ja nie byłem w stanie przyjąć tego, co jest w tej
powieści zaoferowane. To nie tylko kwestia wrażliwości i estetyki, ale przede
wszystkim wiarygodności. Nie uwierzyłem w ten zarysowany bardzo wyraźną kreską
świat. W aż tak wielkie nagromadzenie okrucieństwa. Odpadłem gdzieś po drodze, śledząc poczynania Profesora z narastającym
znudzeniem. Kiedy zorientowałem się, że
kolejnego rozbebeszonego trupa traktuję jak opis przyrody w funkcji
retardacyjnej, zrozumiałem, że nie udało mi się wejść do "Betonowego pałacu".
Zdarza się. Szkoda tylko romansu z pięciuset stronami bez żadnej satysfakcji z
tego procesu. A przecież to powieść, w którą Grzegorzewska włożyła naprawdę
wiele. Tak się powinno pisać - dosadnie, bez skrępowania, bez żadnych hamulców
i uczciwie. Nie wiem, co tu nie zagrało. Pozostał dystans i zmęczenie.
Trzydziestodwuletni Łukasz
zwany Profesorem przybywa do Krakowa po tym, jak zadekował się gdzieś na
egzotycznej wyspie po aferach, w wyniku których część jego wrogów jest już w
ziemi, a część za kratkami. Pierwsze chwile w rodzinnym mieście z rozmachem
nakreślają charakter mężczyzny. Rycerska obrona szczęki leciwej prostytutki,
teatralna przemowa gieroja nad ledwie dychającym napastnikiem, górnolotne
określenia w rodzaju "nadszedł czas na..." i już wiemy, że mamy oto
przed sobą bezkompromisowego, twardego zawodnika, którego natychmiast trzeba
wbić w jakąś paskudną intrygę, bo długo spokojnie egzystować nie zamierza, a
Kraków wzmaga wydzielanie się u niego adrenaliny.
Profesor trafia na Osiedle
żyjące w doskonałej symbiozie ze stróżami prawa i realizujące swoje kryminalne
potyczki w ściśle zamkniętym gronie, a szefem mrocznego półświatka jest niejaki
Opiekun, dwuznacznie portretowany do samego końca i intrygujący chyba
najbardziej ze wszystkich. Opiekun zleca
Profesorowi odnalezienie swojej żony Sophie. W zleceniu jest haczyk, nawet
niejeden. Związana z inspektorem krakowskiej policji Aaronem Goldenthalem Julia
staje się gwarantem przeżycia dla Profesora. Dopóki nie ma żony Opiekuna, Julia
może żyć. Profesor wraz z Dobrowolską zostaną zmanipulowani, a wokół
poszukiwania Sophie rozejdą się wątki poboczne, krwiste i mroczne. Do tego
dostaniemy jeszcze trzynastoletnią młodą gniewną, która wpakuje się Profesorowi
do jego mety oraz parę wątków obyczajowych. Plus dwuznaczności jak na przykład
ambiwalentny stosunek głównego bohatera do homoseksualizmu. Poza tym wszystko
to, co męskie, brutalne, spektakularnie uwypuklone, ale gdzieś w tym wszystkim
tkwi skryta wrażliwość. Profesor wielbi przecież "Casablankę", cytuje
Tacyta i jest egzegetą Szymborskiej, ma wyraźnie sentymentalny stosunek do
Julii i gdzieś w tej całej makabrze co rusz mordowanych pozostaje przekonanie,
iż działa się w słusznym celu, w imię życia, wiary w lepszą przyszłość i w imię
szczątkowej formy miłości oraz przywiązania do drugiego człowieka.
Grzegorzewska pozwala sobie na niejedno. A może
aż na nazbyt wiele. Opowiada o świecie przestępczym i strukturach kryminalnego półświatka w
sposób wiarygodny, aczkolwiek wtórny. To nie jest jakaś nowa jakość. Nie jest
to objawienie. To proza, która być może ma wzbudzać skrajne odczucia -
zachwycać lub męczyć. "Betonowy pałac"
jest okrutną fantazją. To książka z jednej strony przesycona niemożliwymi do
zniesienia hiperbolami, z drugiej jednak mogąca porwać, bo rytm ma wartki,
niejednego zwiedzie. Tym bardziej jeśli spojrzy się na nią jak na opowieść
o powrocie w rodzinne strony, które ukształtowały bohatera w taki, a nie inny
sposób i teraz nie pozostaje mu nic innego, jak mentalnie pozostać wiernym
Osiedlu, dbając jednak o to, by walczyć w słusznej sprawie. Warto się z tą
historią zmierzyć choćby po to, by sprawdzić, czy odpadniemy wcześniej niż
zdeterminowany i bezkompromisowy Profesor. Mnie to nie uwiodło, nie wzburzyło,
nie porwało. Dość wyraźna historia przeszła mi koło nosa. Napisałbym, że
szkoda, ale nie jestem pewien, czy to byłaby prawda.
7 komentarzy:
Witaj Jarku
Z ciekawości zapytam, czytałeś może wcześniejsze książki Pani Grzegorzewskiej?
Pozdrawiam
Chciałam kiedyś przeczytać jakąś książkę tej autorki, ale wszędzie spotykam raczej nieprzychylne opinie, więc raczej spasuję.
Nieprzychylne?
http://www.noircafe.pl/gaja-grzegorzewska-betonowy-palac/
http://katarzynastec.wordpress.com/2014/08/25/betonowy-palac-gaja-grzegorzewska-recenzja/
http://ksiazki.onet.pl/recenzje/betonowy-palac-osiedle-pochlania-wszystkich/z172w
http://www.tramwajnr4.pl/2014/08/betonowy-palac-krakow-ktorego-nie-chcecie-zwiedzac.html
http://m.kultura.gazeta.pl/kultura/1,116108,16528823,Gdyby_te_ksiazke_napisal_facet__zaraz_zostalby_okrzykniety.html
Magdaleno, mój tekst o książce nie jest nieprzychylny. Starałem się wyjaśnić, dlaczego nie udało mi się do tej powieści dotrzeć. Warsztat, przygotowanie i pasję autorki dokumentują przytoczone przez LDD linki.
Moje opinie mają na celu pobudzenie do przemyśleń, w żadnym stopniu nie powinny determinować decyzji o sięganiu (lub nie) po tytuł :)
Ha, ubrałeś w słowa moje myśli. Książka kipiąca energią, ale ta energia nie jest skanalizowana rozsądnie i rozprasza się na bzdury. Klisza goni kliszę, motywacje niewiarygodne, sporo pomysłów zmarnowanych. Po przeczytaniu (a skończyłam w nocy) oszołomienie i czczość.
Próbuję czytać, ale dobiłam do siedemdziesiątej którejś strony i chyba odpuszczę. Przeszarżowana - to dobre słowo.
Irytuje mnie główny bohater, nieznośnie szablonowy twardziel typu "jem na śniadanie gwoździe i sram drutem kolczastym, ale w gruncie rzeczy mam dobre serce". I irytuje mnie do tego stopnia, że zupełnie nie jestem ciekawa, co dalej mu się przydarzyło.
Prześlij komentarz