2015-10-20

"Jestem egzaltowaną lentilką" Petr Měrka

Wydawca: Dowody na Istnienie

Data wydania: 8 września 2015

Liczba stron: 148

Tłumacz: Elżbieta Zimna

Oprawa: miękka

Cena det.: 29,90 zł

Tytuł recenzji: Skryte w prowokacji

Mariusz Szczygieł ma własne wydawnictwo, w którego ramach poleca nam do czytania literaturę czeską. Jego prawo. Prawem uważnego czytelnika jest bycie krytycznym. Pozwolę sobie z tego skorzystać. Wcale nie dlatego, że muszę się sytuować w jednej skrajnej sytuacji odbioru - w potępieniu zamiast zachwytu. "Jestem egzaltowaną lentilką" to książka, która nie wzbudziła we mnie żadnych większych emocji. Wszystko przypomina zgrywę licealisty, któremu zadano do napisania wypracowanie na dowolny temat. Takich zgryw jest sporo. Nie widzę w niej niczego wyróżniającego. Nie rozumiem też motywacji do promowania zapisków czeskiego autora w Polsce.

Petr Měrka ma własne zdanie na temat krytyków. "Krytycy to czubki i megalomani, którzy nie kierują się rozumem, tylko popędem". Osobiście kieruję się poczuciem zdrowego rozsądku i daleko mi do ferowania opinii opartych na odwołaniach do poczucia estetyki, które mają konotować tę wspomnianą już, jedną wybraną skrajną reakcję na książkę. Chodzi przede wszystkim o to, że te opowiadania są po prostu słabe literacko. Proponowana wizja świata, nagromadzenie szalonych efektów opartych na purnonsensie i grotesce, morze słów budujących truizmy i całe to mroczne wizjonerstwo nie proponują żadnej oryginalnej idei przewodniej i nie mówią o świecie niczego ponad to, co zostało już wielokrotnie stwierdzone przy pomocy nieco mniej dosadnych środków formalnych. Dodatkowo irytują wklejone do książki kartki, które mają sugerować interpretację i wskazywać, że Měrka to nie tylko nonszalancki szaleniec. Ta opowieść złożona z absurdalnych historii broni się swoją konsekwencją, ale nie dostarcza żadnego rodzaju przyjemności. Co więcej - chwilami jest to proza dość topornie prowokująca. Wszystko w pięknej, oryginalnej oprawie, w której kryje się rozczarowująca zawartość.

Świat przedstawiony sieje przerażenie. Życie można stracić w każdej chwili, jego sens podważa nieludzkie traktowanie bliźnich oraz poczucie niespełnienia, bo tylko garstce ludzi udaje się cokolwiek osiągnąć i zwykle robią to, podążając po trupach - także dosłownie. To świat wyuzdanej wręcz seksualności. Już panie przedszkolanki obnażają się przed dziećmi. Potem ludzkie ciało eksponuje się właściwie wszędzie, kusząc do jego używania, czyli do jedynej przeznaczonej mu funkcji. Przemoc i gwałt w sferze seksualnej sankcjonuje społeczny porządek oparty na różnego rodzaju wykorzystywaniu. Już same nazwy instytucji mówią za siebie. Mamy reedukację w Zakładzie Zmarnowawczym, smutne kolejki w Urzędzie Niezatrudnienia, mamy Licea Sadystyczne czy Urząd Bezpieki Społecznej. Są także - jakaż nieprzemyślana prowokacja! - obozy koncentracyjne dla bezdomnych, a furorę na rynku robi sprej do eliminacji starców. Wizja jest zatem jednoznaczna. Kondycji człowieka nie sposób opisać, bo nie ma dla niego moralnego prawa do istnienia i rozwijania się w świecie, który zdołał złamać wszelkie zasady i upodlić człowieczeństwo do tego stopnia, że jedynym przejawem jego kultury jest pornografia.

Zbliżenia seksualne są kompulsywne i agresywne. Najlepiej jest być homoseksualistą, który nie musi brać odpowiedzialności za własną spermę. Ciąża to stan patologiczny. Seksualność to jedyna sfera jakiejkolwiek wolności, w której można sięgać po wszystko, na co ma się ochotę. Jest jeszcze pewna alternatywa, ucieczka w stan nirwany. Ona jednak czasem doprowadza do obłędu, intensywny seks zaś relaksuje. Chwilowo. Měrka prowokuje bowiem do dyskusji o kondycji społeczeństw, w których nie chroni się jednostki, a opresyjne formy funkcjonowania społecznego przynoszą jedynie poczucie rozpaczy i niepewność każdej formy egzystencji. To groźne wizje snute przez choćby naśladowców Orwella. Opowieści Měrki zamiast przejmować i wzbudzać egzystencjalny lęk, prowokują do rozmyślań o cielesności ludzkiej i o instynktach, którym podporządkowane jest życie w społeczeństwie seksualnej konsumpcji. Szkoda, że mroczne wizjonerstwo pisarza tak obsesyjnie koncentruje się na tych aspektach.

Śmierć u Měrki pojawić się może w każdym momencie. Następuje szybko i bardzo boleśnie. Odnosi się wrażenie, że autor uśmierca swoich bohaterów jak postacie z gry komputerowej. Miłość to występek. Śladowe ilości miłosnych uniesień świadczą o tym, że ludzie nie dbają już o emocjonalny rozwój i nie kierują się pobudkami związanymi z przeżywaniem świata. Nie przeżywa się już niczego poza coraz bardziej mrocznym poczuciem wszelkiego rodzaju utraty. Ta wykładnia życia jest groźna i w swym absurdzie jeszcze bardziej przejmująca. Měrka za pomocą obrazów i symboli wypowiada wojnę jakiejkolwiek formie porządku i przewidywalności w otaczającym nas świecie. Problem w tym, że podąża naprawdę donikąd. To nie jest żaden przemyślany nihilizm czy jakaś oryginalna dekonstrukcja ładu społecznego. Historie Měrki to takie zapisy sugerujące bardzo wyraźnie, że istnieje szansa na ekspresyjne wypowiadanie się nawet wówczas, gdy niewiele istotnego ma się do powiedzenia. Bo prowokacje wraz z czarnym humorem rozsadzają teksty czeskiego prozaika. Poza nimi tkwią gdzieś słowa bez znaczenia i kontekstu oraz obrazy obsesyjnie skupione na konkretnych czynnościach, takich jak defekacja, gwałt czy eliminowanie słabszych.

Petr Měrka odbiera człowiekowi wszystkie podstawowe prawa. "Ludzie są od tego, żeby trzymać mordy na kłódkę i robić to, co się im każe". Ludzie ludziom gotują kolejne piekło i z bezrefleksyjną satysfakcją poddają się instynktom - właściwie wszelkim poza instynktem przetrwania. To sposób ukazywania humanitaryzmu w wersji odwróconej. Pseudowykłady o zakamuflowanym kształcie świata. Purnonsens, w którym skryć można każde właściwie przesłanie. Stosowany czasem także wówczas, gdy Měrka chce wywołać wrażenie, że oto właśnie napisał o czymś istotnym, tylko genialnie to zakamuflował.

Nie kupuję ani tego rodzaju poczucia humoru, ani też estetyki. Nie dlatego, że inne są mi bliższe, ale dlatego, że literatura taka jak "Jestem egzaltowaną lentilką" ma naprawdę niewiele do powiedzenia. To regionalny ekscentryzm, który z trudnych do określenia powodów w ojczyźnie autora wzbudza większe zainteresowanie i jest komentowany. Petr Měrka przeprowadza ryzykowną wiwisekcję ludzkich neuroz, uprzedzeń i form agresji. Obawiam się, że chwilami autor nie bierze pełnej odpowiedzialności za swoje słowa. Nas zaś zwalnia z odpowiedzialności dostrzeżenia w tych historiach czegoś istotnego. I wcale nie na przekór temu, że w zaburzonym świecie Měrki to właśnie bycie pisarzem obok bogactwa daje uprzywilejowaną pozycję. To mogłaby być ciekawa opowieść o tym, jacy jesteśmy przed sobą nadzy w sensie symbolicznym. Uwiera jednak formalnie i kompozycyjnie. Granica między oryginalnością a pustką przekazu jest naprawdę krucha i autorowi najwidoczniej nie udało się jej dostrzec.

4 komentarze:

Unknown pisze...

"Krytycy to czubki i megalomani, którzy nie kierują się rozumem, tylko popędem". - ufff, cóż za brak pokory... Dzięki za tę rozsądną krytykę. Za literatura czeską i tak nie przepadałam, a teraz mam przynajmniej powód :-)

Unknown pisze...

A czy wiecie, że nagroda Nike skonczyla w tym roku 19 lat? ;) http://www.kreatywna.pl/kultura/ksiazki/nagroda-literacka-nike-skonczyla-19-lat-sprawdz-malo-znane-fakty-z-jej-funkcjonowania/

ania_r pisze...

Zgadzam się z Pana recenzją. Niestety też miałam możliwość zakupienia i przeczytania tej wątpliwej przyjemności literackiej. Dla mnie jedyną chęcią autora było zszokowanie czytelnika, nic głębszego w tej pozycji nie znajduję. Bardzo mnie zniesmaczyła... Zakupiłam 2 pozycje polecane przez Pana Szczygło, aż boję się sięgnąć po Kacicę.
Pozdrawiam
A.R.

anna pisze...

A ja jestem w trakcie lektury. Uwielbiam czeski humor i pomimo tego że książka początkowo wzbudziła we mnie bardzo mieszane uczucia, dostrzegam w tym absurdzie sens.Z pewnością nie żałuję, że kupiłam tę książkę.