Wydawca: MG
Data wydania: 28 września 2016
Liczba stron: 260
Oprawa: twarda
Cena det.: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Dziennik z prowincji
Ten dziennik to pokłosie
pierwszego, dziewięciomiesięcznego pobytu Zbigniewa Białasa w Stanach
Zjednoczonych i dotyczy roku 2001. Autor opowiada o amerykańskiej prowincji
przez pryzmat przybysza z dalekiej Polski, którą mało kto z autochtonów jest w stanie
zlokalizować na mapie. Wydawać by się mogło, że zapiski sprzed piętnastu lat
nie będą zbyt aktualne. Niekoniecznie. Czyż Nebraska, stan Środkowego Zachodu,
aż tak bardzo zmieniła się przez ten czas? Wita Białasa pustką, mrozem i
zasypanymi śniegiem preriami. Żegna lękami społecznymi i radykalizacją poglądów
po zamachach z 11 września. Wówczas autor opuszcza kraj z pewną melancholią i
pośród jesiennych barw, ale to wciąż ta sama pustka, te same prerie, ten sam
ogromny obszar, do którego z przyjemnością przyczepiają się jedynie pył i
wiatr. Wbrew tytułowi nie jest to
opowieść tylko o jednym stanie, ale nebraska Omaha staje się punktem, z którego
Białas rusza w liczne wyprawy. Chce nam zatem zaprezentować oblicze tej
Ameryki, którą niewielu się interesuje, a także pokazać, jak zmienia się obraz
kraju, gdy wyrusza się z jego prowincjonalnego serca, a dociera do pulsujących
życiem metropolii na wschodzie i zachodzie kraju.
Dziennik powstawał po
godzinach – i to bardzo wyraźnie widać. Dominuje w nim sucha sprawozdawczość, a
w niej od czasu do czasu dowcipne bon moty lub humorystyczne historie, które
czasami Białasowi wychodzą (gdy opisuje zetknięcie z mormonami czy wizytę w
amerykańskiej świątyni Elvisa Presleya), a czasami niekoniecznie – jak opowieść
o duchu zmarłej zakonnicy w kaloryferze. Autor udał się do Omahy w celach
naukowych. Analizuje między innymi język wyprawy Lewisa i Clarka. Przez pryzmat
tej dziewiętnastowiecznej ekspedycji patrzy na Amerykę, która dziś, w XXI
wieku, także domaga się odkrywania. Białas
dużą wagę przywiązuje do obserwacji i analizy śladów po rdzennej ludności
kontynentu, której tak wiele zła wyrządzili ci okrutni, biali ludzie. Teren, na
jakim przebywa, obfituje w wiele śladów stygmatyzacji. Pozostało tam sporo
pamiątek po tym, że Ameryka zdobywana była przemocą. Rezerwaty z ich
odizolowaniem to tylko bardziej czytelny punkt odniesienia do rozważań o tym,
jak wiele śladów gwałtu Amerykanie potrafili różnymi sposobami zatuszować.
Lewis i Clark byli wnikliwi w swoich obserwacjach, a jednocześnie bardzo
surowi, kiedy chodziło o opis niedogodności oraz trudów podróży. Zbigniewowi
Białasowi podróżować jest znacznie łatwiej, choć musi zdać egzamin na prawo
jazdy, bo USA nie respektuje europejskiego dokumentu. Oświeceniowi badacze
towarzyszą mu w podróżach po tej części Ameryki, która wciąż domaga się
opisania i różnego rodzaju analiz. Wciąż też przyciąga uwagę także polskich
reportażystów, jeśli wziąć pod uwagę choćby „Drogę 66” Doroty Warakomskiej.
Obecny w zapiskach Zbigniewa
Białasa jest duch Jeana Baudrillarda, do którego autor kilkakrotnie się odwołuje,
gdy amerykańskie podróże przypominają mu tezy francuskiego filozofa kultury,
który kiedyś również obserwował prowincjonalną Amerykę, odnosząc się do tych
obserwacji w krytycznych tezach o koncepcji współczesnego świata. Białas przede wszystkim obserwuje, ale
snuje też coś na kształt filozofii świadomej podróży. Odnosi się do samego
przemieszczania i do obserwowanych różnic w tym, jak wygląda amerykański świat,
pełen niespójności i zaskoczeń. A przecież mamy do czynienia z krajem
starającym się uchodzić za pewien monolit. Stany Zjednoczone – państwo dumy,
licznych śmiałych wizji oraz mistrzów w wielu dziedzinach. Kraj, którego
prowincjonalne oblicze jest zupełnie inne. Miejsce tak różnorodne i nieustająco
wywołujące zdziwienia. Omaha jest początkiem autorskich zdumień. Zaczyna się od
tego, że jej mieszkańcy nazbyt często ulegają aurze, zamykając uniwersytet,
gdzie pracować ma Białas. Na czym się kończy? Na strachu po 11 września i
konkluzjach o tym, czym tak naprawdę może być Nebraska, co stanowi jej
kwintesencję.
Ta książka ma być dowodem na
to, że każda ludzka podróż wnosi do świadomości dużo więcej niż jakakolwiek
rozprawa naukowa o przemierzanym terenie. Zbigniew Białas odbywa wraz z rodziną
spektakularną podróż na zachodnie wybrzeże i wówczas udowadnia, z jak ogromną
różnorodnością ma do czynienia. Ameryka to niejedno oblicze. Z kilku powodów
autor lubi to nebraskie, z dala od zgiełku, pozbawione patosu albo przerostu
formy nad treścią. Odwiedzając Nowy Jork, widzi głównie fasadowość. To prerie
Nebraski są miejscem, w którym można wziąć głęboki oddech. Przyjrzeć się
Amerykanom z wyjątkową uwagą. Dostrzec także to, co charakteryzuje prowincję –
przekonanie o własnej wyjątkowości i niepowtarzalności, które często tuszuje
różnego rodzaju kompleksy.
„Nebraska”
to nie tylko zbiór uważnych obserwacji, ale także autorskie potyczki z własnymi
lękami, neurozami, niepokojami i uprzedzeniami. Białas pochłania inność i jest
otwarty na nowe doświadczenia. Jednocześnie odnosi się do wielu spraw z
perspektywy Polaka – często z pełną świadomością tego, iż takiej perspektywy
należy się wstydzić. Depresyjny przewodnik przypominający W.
Allena to najbliższa Białasowi osoba. Greg to kwintesencja Nebraski. Jej
fascynujących ograniczeń i rojeń o oddalonym świecie, w którym zawsze coś się
dzieje gdzieś poza prerią, pustką, poza surowym klimatem zimy i lata, poza
powtarzalnością i swoistą prozą życia tego rejonu USA. Autor opowiada także o
innych spotkaniach. O znajomych z różnych stron globu, którzy z niewiadomych
powodów stają na jego drodze tutaj, w Ameryce. Czasem miłe, czasem frustrujące
go konfrontacje także wywołują szereg przemyśleń o kondycji podróżnika, o
zmieniającej się przestrzeni i o upływie czasu. Nieprzypadkowo bowiem Białas
dzieli swój dziennik na cztery części określane przez pory roku.
To
książka o tym, ile miejscowych ekscentryczności może kryć w sobie kraj, którego
nie znają sami Amerykanie. Ten dziennik porusza wyobraźnię i choć czasem
traktuje o rzeczach nadzwyczaj prozaicznych, jest specyficzną wykładnią świadomego
podróżowania. Baczności i uważności. Także sentymentu oraz
miłości do miejsca, z którego się raczej ucieka. Białas jest uważnym
obserwatorem, a opis jego podróży wzbudza przede wszystkich zazdrość. Chciałoby
się tak mknąć po amerykańskich bezdrożach, poczuć siłę amerykańskiego wiatru,
ujrzeć tę masę różnorodności i pochylić się z czułością nad śladami tego, co
nie istnieje, a co kiedyś świadczyło o tożsamości Stanów Zjednoczonych.
Podróżnik humanista zawsze wie, jakie formalne środki wyrazu zastosować, by
dziennik z podróży uczynić punktem odniesień do spraw ważnych i wciąż
aktualnych. Bo mimo piętnastu lat te zapiski nadal trafnie opisują kilka
aspektów życia w kraju, do którego nam, Polakom, wciąż daleko nie tylko z
powodu ograniczeń wizowych. Interesująca rzecz, ważna pamiątka dla samego
Zbigniewa Białasa. Dla nas świadectwo tego, czym jest świadome przyglądanie się
obcości i tej obcości oswajanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz