2016-12-01

"Jak pokochać centra handlowe" Natalia Fiedorczuk

Wydawca: Wielka Litera

Data wydania: 2 listopada 2016

Liczba stron: 287

Oprawa: twarda

Cena det.: 36,90 zł

Tytuł recenzji: Polskie macierzyństwo

Mam problem z książką Natalii Fiedorczuk. Duży problem. Nie chodzi jedynie o to, że do mnie nie przemówiła czy do czegoś nie przekonała. Mam wrażenie, że autorka pozazdrościła Sylwii Chutnik „Dzidzi”, a Justynie Bargielskiej „Obsoletek”. Postanowiła po swojemu opowiedzieć o czymś, o czym już opowiedziano. Niewątpliwie ważne jest to, by podkreślać wszem wobec, iż polska matka może mieć naprawdę dość i ma pełne prawo to wyrazić. Że nie musi rezygnować z własnej wolności, własnych planów, marzeń i pomysłów na życie, choć wiele jest instytucji, które chcą jej z chwilą urodzenia dziecka odebrać podmiotowość. Wspomniane autorki pojawiają się w specyficznym posłowiu Fiedorczuk. Dziękuje im za wsparcie. Czy także za inspirację? Nawiązując do tego tłumaczenia się z własnej twórczości, którym autorka książki trochę strzela sobie w stopę, można śmiało napisać o „Jak pokochać centra handlowe”: ani to reportaż, ani to literatura. Rzecz dużej wagi, jeśli uznamy ją za pewien społeczny manifest. Książka niewiele jednak wnosząca do dyskursu o roli, przynależności i pozycji polskiego macierzyństwa. Mocno spłaszczona w autorskim zakończeniu, kiedy to Fiedorczuk stara się za wszelką cenę nadać znaczenie wszystkiemu temu, co w jej prozie mogłoby być wieloznaczne i skierować czytelniczą uwagę na stawianie pytań, a nie bierne godzenie się z tezami publikacji.

Lucyna w swoich prywatnych dramatach stale jest inna, osobna. Jednocześnie wyraża przekonania wielu kobiet, których z różnych powodów nie byłoby stać na postawienie tak odważnych tez. Lucyna nie jest złą matką, ale jest matką sfrustrowaną. Boleśnie niedopasowaną do ról i przynależności, które niesie w sobie polskie macierzyństwo. Tak, polskie, adres jest bardzo czytelny i bardzo wyraźny. Z pewną dozą ironii bohaterka stwierdza, że szczęśliwe są tylko te matki, które nie kwestionują narzuconej pozycji i roli. Opiekunki – ona z chwilą urodzenia potomka ma być tą poświęcającą dla niego absolutnie wszystko. Lucyna chce być matką, ale nie jest gotowa na tak liczne poświęcenia. Najpierw pojawia się zwykły strach. Po porodzie różnego rodzaju lęki i poczucie, że mniejszą niepewnością naznaczony był okres oczekiwania niż czas, kiedy dziecko już jest na świecie i trzeba mu ten świat zabezpieczyć w każdym możliwym wymiarze. Zawsze kosztem czegoś. Kosztem zmęczenia, irytacji, braku okazji na prawdziwy dialog z sobą, ale przede wszystkim kosztem poświęcenia. Bo matka Polka musi się poświęcić. Inaczej jest stygmatyzowana, bo nie ma w naszym kraju myślenia o macierzyństwie innego niż to połączone z pełnym, bezwarunkowym i dosadnym poświęceniem wszystkiego dla dobra potomka.

Bohaterka książki radzi sobie jak może. Rzadko jest w stanie pożegnać się z wewnętrzną złością. Próbuje rozwiązań farmakologicznych (ze słonymi rachunkami za wizyty u psychiatry). Kompulsywnie sprząta, robi zakupy, gromadzi internetowe ślady potyczek z losem wiedzionych przez inne matki, by tylko odnaleźć w ich opowieściach kojącą ulgę – nie mam jeszcze najgorzej, nie mam najbardziej przesrane. Tak, dosadny język chwilami zastępuje całą subtelność doznań, które kumulują się w najzwyczajniejszej frustracji odbierającej zdrowy rozsądek i poczucie racjonalnego uporządkowania swojego świata. Matka Fiedorczuk niczego nie może uporządkować. Ma jedynie pewność tego, że kocha swoje dzieci i chce dla nich jak najlepiej. Chce też najlepiej dla siebie. Praktycznie nikt nie daje jej do tego prawa. Oto dramat nakreślany już nie tylko we wspomnianych literackich dokonaniach Chutnik czy Bargielskiej. To problem poruszany na niezliczonych sympozjach, w odczytach, w czeluści dynamicznych dyskusji internetowych. Natalia Fiedorczuk stara się udowodnić, że słabość kobiety, która jest matką, jest czymś tak naturalnym jak społeczne przekonanie, iż matka musi być ze wszech miar zdeterminowana, pewna swoich poczynań, w wiecznej gotowości do obrony dziecka i w stałym poczuciu, iż to jego dobro jest najważniejsze. A przecież najważniejszy jest sens nadany macierzyństwu. Ten głębszy sens, oddalony od krzywdzących stereotypów i myślowych kalek, które wpychają każdą polską matkę na tę samą życiową drogę, na której ma ją spotkać wszystko to, co inne rodzące dzieci i opiekujące się nimi.

Tytułowe centra handlowe są przed południem przestrzenią, w której matki otrzymują namiastkę kontaktu ze światem wokół nich. To świat iluzoryczny, świat przechodniów i sytuacji na chwilę. Matka ma mieć przede wszystkim dobry kontakt z dzieckiem. Ono ma być dla niej wszechświatem. Nie bolesnym wyrzutem sumienia, lecz powodem do dumy. Wiecznego trzymania głowy w górze – mimo bezsenności, sfrustrowania, bezsilności i złości na wszelkie ograniczenia. Macierzyństwo jest ograniczeniem, ale nie może być klatką. Lucynie zależy na tym, by świat zrozumiał, czym są jej decyzje, dlaczego decyduje się na dzieci i jak często może przy nich wątpić w samą siebie. To historia o tym, w jaki sposób świadomie i mądrze się – tu użyję neologizmu z prozy – odmamić. Naturalizm w portretowaniu różnych faz macierzyństwa idzie w parze z autorską troską o to, że kobieta potrzebuje wsparcia, którego nie otrzymuje. Nie dlatego, że jest niezrozumiana, bo jej internetowe koleżanki z forów przechodzą podobne stopnie osobistej gehenny. Przede wszystkim dlatego, że od wieków stan bycia matką zamieniał się w pewien imperatyw i obowiązek. Bycia dokładnie taką, jaką chce cię widzieć społeczeństwo. Nie taką, jaką sama chciałabyś się widzieć.

Myślę, że mógłby to być bardzo ciekawy traktat o kobiecej niegotowości do wyznaczanych przez stereotypy ról w sensie bardzo ogólnym, nie tylko w perspektywie udręczonej wyrzutami sumienia matki. Mógłby być to tekst o kobiecym poszukiwaniu wolności, o jej definiowaniu. Przekształca się jednak w coś, co wymienia wszelkie kompulsywne szaleństwa i traumy, dodając do nich odpowiednie definicje. Jeśli nie wychwycone w czasie lektury, na pewno wyraźnie podkreślane w autorskim zakończeniu. Zasadniczy zarzut wobec Natalii Fiedorczuk to wtórność. To książka ważna, a jednocześnie w pewien sposób przezroczysta. Przemyka się przez nią, przechodzi nad wyraz łatwo. Są fragmenty, które zwyczajnie nużą i nie obrazują niczego poza prywatnymi neurozami bohaterki opakowanymi w zgrabne zdania. Zaskakiwało mnie, gdy czytałem cytowane fragmenty z komentarzami zachwyconych tym, że to wszystko takie oryginalne, takie niepowtarzalne. Jak pokochać centra handlowe” to książka wpisująca się w nurt ważnych rozmyślań i publikacja, która na pewno pomoże niejednej matce. Niejednej zagubionej w narzucanych rolach społecznych kobiecie. Nie ma w niej jednak żadnego oddechu świeżości, naprawdę niczego nowatorskiego. To pokłosie licznych rozmów i spotkań z tymi, za których wypowiada się książkowa Lucyna. Ta narracja sprawia wrażenie dobrze odrobionego zadania i ma pewien wyraźny publicystyczny sznyt. Niewiele jednak nowego wnosi i nie mówi o niczym, o czym wcześniej już – w różnych formach – nie powiedziano. A przecież stan umysłu matki niszczonej przez polskie stereotypy myślowe to niezwykłość, z której można czerpać pełnymi garściami. Opowiadając o sprawach nowych, na nowo odkrytych.

7 komentarzy:

Sylwia (nieperfekcyjnie.pl) pisze...

Szczerze przyznam, że nie spodziewałabym się po takim tytule książki o macierzyństwie. Będę miała na uwadze wszelkie minusy, jakie posiada ta lektura, ale i tak po nią sięgnę, bo tak już mam - jak jakakolwiek książka dotyka wątku macierzyństwa, to biorę ją w ciemno.

Jarosław Czechowicz pisze...

Znajdzie tam Pani pewnie to, czego szuka. Proszę napisać o swoich refleksjach.

Latouche pisze...

Czytałam wcześniej wywiad z autorką i dlatego zainteresowała mnie książka. Momentami zabawna, momentami lekko przerażająca, generalnie słodko-gorzka i IMO bardzo prawdziwa.
Mnie się podobała, może dlatego, że nie miałam okazji przeczytać ani "Dzidzi", ani "Obsoletek".

Jarosław Czechowicz pisze...

Pani Agnieszko, nie odmawiam jej prawdziwości, jedynie określenia mianem dobrej literatury. Nadal nie mogę otrząsnąć się z szoku, że ta książka jest nominowana do literackich Paszportów "Polityki".

Unknown pisze...

Nominacja tej książki do paszportu polityki to kolejny dowód na to,że opinie Pani Sobolewskiej bywają głęboko nietrafne.

Unknown pisze...

Nominacja tej książki do paszportu polityki to kolejny dowód na to,że opinie Pani Sobolewskiej bywają głęboko nietrafne.

Adrian Moczyński pisze...

Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.