Wydawca: W.A.B.
Data wydania: 10 maja 2017
Liczba stron: 288
Przekład: Jacek Godek
Oprawa: miękka
Cena det.: 39,99 zł
Tytuł recenzji: Rany na zawsze
Arnaldur Indriðason tym
razem napisał powieść z niezwykle ważnym i zawsze elektryzującym opinię
publiczną wątkiem głównym. Chodzi o gwałt. I o to, że zaciera nam się
standardowe współczucie dla ofiary i potępienie dla kata. Dlaczego? Dlatego, iż
już na wstępie dowiadujemy się, że ofiarą brutalnego morderstwa pada mężczyzna
uwodzący w klubach kobiety i gwałcący je, gdy tkwią w nieświadomości po zażyciu
tak zwanej pigułki gwałtu. Indriðason przy tak delikatnym temacie stawia na
zmianę. Wysyła swojego detektywa Erlendura Sveinssona gdzieś na wschód
Islandii, a śledztwo powierza kobiecie – policjantce z Reykjaviku o imieniu
Elinborg. Skutecznej, błyskotliwej, uważnej i empatycznej. Przede wszystkim w
podejściu do ofiar. Bo „Ciemna rzeka” to
przede wszystkim głębokie studium psychologiczne tego, co dzieje się z
kobietami, które zaznały okrucieństwa gwałciciela. Status takiej ofiary
przedstawiony jest wielowymiarowo, w kontekście kilku historii i z bohaterkami,
które różnie reagują – łączy je pewne wycofanie i wewnętrzny smutek, dzieli
sposób wyrażania emocji. Myślę, że Arnaldur Indriðason tym razem zdecydował
się na beletrystyczną publicystykę, a nie powieść kryminalną z krwi i kości,
choć Elinborg robi, co może, by detektywistyczny sznyt tej prozy był cały czas
widoczny. Nie tylko w Islandii zgwałcone kobiety stają się ofiarami żyjącymi w
mroku codzienności nawet do końca swoich dni. Nie tylko tam śmiesznie niskie
wyroki dla sprawców sankcjonują kolejne akty okrucieństwa. To zatem powieść z
uniwersalną wymową. Tak też skonstruowana, że każdy, kogo przesłuchuje
Elinborg, mógłby teoretycznie być sprawcą morderstwa. I każdego czytelnik
obdarzy sympatią.
Denat leży z poderżniętym
gardłem w mieszkaniu, do którego przyprowadził swoją kolejną ofiarę. Na miejscu
pozostają pewne ślady wskazujące na to, że właśnie dziewczyna mogła popełnić
zbrodnię. Czyżby gwałciciel trafił wreszcie na równą sobie przeciwniczkę, a ta
zadała cios także za krzywdy innych kobiet? Elinborg długo nie może poskładać w
całość poszlak, które nie wskazują jednoznacznie na tego, kto zabił. Cięcie na
szyi było precyzyjne. Mogłaby to zrobić kobieta, bo ślad nie sugeruje, że
sprawca robił to z jakąś większą brutalnością. Policjantka musi zmierzyć się
nie tylko ze śladami prowadzącymi do kolejnych osób zamieszkujących stolicę,
ale przede wszystkim udać się na islandzką prowincję, by porozmawiać z matką
zabitego i zgłębić szczegóły jego życia. Arnaldur
Indriðason doskonale portretuje zamkniętą przed światem mikrospołeczność, która
jak mantrę powtarza, że u nich nigdy nie dzieje się nic złego. Okaże się, że
jedna wizyta może nie być wystarczająca. Że to, czego Elinborg poszukuje na
ulicach i w domach Reykjaviku, jest tajemnicą z zupełnie innym adresem…
Autor klasycznie portretuje
swoją bohaterkę, podkreślając dylematy, jakie wiążą się z łączeniem trudnej
pracy z obowiązkami żony i matki. Elinborg nie ma może za sobą tak
traumatycznej przeszłości jak Erlendur i jest charakterologicznie zupełnie inna
od kolegi z pracy, niemniej widzimy, że też zmaga się z dużymi trudnościami,
przede wszystkim w scalaniu rodziny. O ile partner jest podręcznikowym
przykładem idealnego mężczyzny u boku, o tyle najstarszy syn unika kontaktu z
matką. Tak jak wielu Islandczyków emocje przekazuje w sieci, blogując o
sprawach, które niepokoją matkę. Ten zaskakujący ekshibicjonizm to jeden z
przejawów akcentowanej w powieści zachodniej mody, której Islandia poddaje się
zadziwiająco łatwo. Szybkość życia, kalekie relacje z najbliższymi, deficyt
wspólnie spędzanego czasu – Indriðason dyskretnie sugeruje, że to wszystko
przybyło z europejskiego kontynentu, że Islandia kiedyś taka nie była, a jej
prawdziwe oblicze to prowincja portretowana przy okazji odwiedzin Elinborg w
rodzinnych stronach zamordowanego.
Oblicze
Islandii jest jednak konsekwentnie mroczne, bo autor nie zmienia tonacji i
stara się po raz kolejny portretować wszystkie pokłady smutku, jakie tkwią w
ludziach. Tym razem skupia się na skrzywdzonych kobietach, choć rola mężczyzn
będzie też bardzo istotna, komplikując fabułę i skłaniając do innych niż
początkowe tez na temat zabójstwa. Mamy ofiary, które nie
pamiętają momentu gwałtu. Kobiety zmuszone do tego, by swój lęk nosić gdzieś
głęboko w sobie i nigdy już nie zaufać tak, jak ufały wcześniej. Ale w „Ciemnej
rzece” poznamy nie tylko takie bohaterki, które dźwigają swe brzemię, walcząc
jednak o spokój i harmonię. Nie każdej ofierze gwałtu dane jest odzyskać
komfort życia, jakie wiodła przed brutalnym atakiem. Elinborg, strofując nieco
swego porywczego partnera, odkrywa dzięki swej delikatności sieć powiązań
między zabitym a ludźmi z jego otoczenia – tymi mu nieznanymi i tymi, z którymi
wchodził w jakiekolwiek relacje. Arnaldur Indriðason buduje portret
psychologiczny przestępcy, nie dając jednak wyraźnych odpowiedzi na pytanie o
to, co nim kierowało. W bardzo sugestywny sposób przedstawia nam jednak
krajobraz mentalny po tym, co zrobił. Dlaczego jego ojciec nie żyje? Dlaczego
matka nie utrzymuje z nim kontaktu? Jaką mroczną tajemnicę zabrał z rodzinnych
stron do Reykjaviku? Tak, nic na początku nie zapowiada tak spektakularnego
zakończenia. W dużej mierze przewidywalnego, a jednak wyjątkowego. Nie współczujemy mężczyźnie z poderżniętym
gardłem, ale nie mamy też jednocześnie pojęcia o tym, jak mroczny zasięg miało
to, co czynił kobietom. „Ciemna rzeka” to nie tylko książka o pokładach
okrucieństwa, ale także o ludzkich słabościach oraz honorowej formie zemsty.
Nieobecność Erlendura
zaznaczana jest kilka razy. Detektyw zniknął. Ten wyraźny brak spaja się z
historią sprzed lat – zaginionej dziewczyny, która być może miała do czynienia
z zamordowanym gwałcicielem. Indriðason sprawnie łączy kilka enigmatycznych
opowieści, oddając nam do rąk dobrą powieść o charakterze thrillera. Niby nic
się nie dzieje, a jednak wewnątrz portretowanych ludzi przewalają się
emocjonalne burze, jest ich coraz więcej, są coraz bardziej mroczne. Jedno
zabójstwo i niespieszne retrospekcje ujawniające szczegóły feralnego wieczoru.
Do tego ten islandzki chłód odczuwany w wymiarze rzeczywistym i symbolicznym.
Całkiem niezła powieść z wielkim nieobecnym. Arnaldur Indriðason idzie znaną sobie ścieżką, nie eksperymentuje
formalnie, w zasadzie wciąż opowiada te same smutne historie. A jednak ta jest
wyjątkowa. Dotyczy krzywd, których nigdy nie da się zrekompensować. Bólu i
poniżenia, które trzeba nieść ze sobą całe życie. Czasem jest to jednak ciężar
nie do uniesienia…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz