2017-08-29

„Stancje” Wioletta Grzegorzewska

Wydawca: W.A.B.

Data wydania: 30 sierpnia 2017

Liczba stron: 188

Oprawa: twarda

Cena det.: 34,99 zł

Tytuł recenzji: Konfrontacje... ze sobą

Gdy Wioletta Grzegorzewska zamykała „Guguły”, jej bohaterka nie miała odwagi ruszyć w świat. Hektary były wszystkim, co rozumiała, pojmowała i co dawało poczucie bezpieczeństwa. „Stancje” to opowieść o tym, co się wydarzyło po zmianie decyzji. O ruszeniu w ten wielki świat, który symbolizuje najbliższa metropolia – Częstochowa. Czy Wioletta Rogala jest gotowa na to, by wędrować? W tej momentami poetyckiej prozie opowiadającej o realiach w gruncie rzeczy pozbawionego barw etapu studenckiego życia czai się nie tylko strach głównej bohaterki, która niesie ze sobą wspomnienia z rodzinnej wsi i łączy je w świadomości z tym, co opowiadają ludzie w mieście. Jest w niej także ta bliżej nieokreślona forma świata, który dopiero trzeba sobie złożyć w całość. Czasem myśląc o nieprzebytej materii kosmosu, czasem przywołując śmierć. Stancje” to opowieść o ważności wspomnień oraz o doświadczeniach w relacjach międzyludzkich wywołujących obcość i pewną trwogę przed światem. To też historia kobiecej uważności, delikatności i empatii w słuchaniu z elementami subtelnego erotyzmu oraz dygresjami dotyczącymi różnych form życia, bo przecież nieprzypadkowo Wioletta na zajęciach z łaciny odmienia czasownik „żyć”.

Grzegorzewska wie, w jaki sposób opowiadać o świecie i jak na drodze opowiadania stawiać ludzi, którym trzeba się uważnie przyjrzeć. Stosunek bohaterki „Stancji” do ludzi jest enigmatycznie ambiwalentny, ale trafnie diagnozuje ją kochanek, którego śladów poszukuje w wielkim mieście. Wioletta z jednej strony jest bardzo zdystansowana i chłodna wobec otoczenia. Widzimy, że nie nawiązuje żadnych trwałych relacji z rówieśnikami tak dobrze czującymi się na studiach w Częstochowie. Z drugiej jednak strony przyciąga do siebie tych, którzy chcą opowiedzieć o swoich rzeczach ważnych. Wydobywają z czasu minionego obrazy, które słuchaczka zestawia z tym, jak sama postrzega wciąż nieoswojony, dziwny i zaskakujący świat wokół. Ten, który mimo wszystko trzeba oswoić, bo powrót do Hektarów jest już niemożliwy. Wioletta nie jedzie do domu na święta, zakotwicza się w obcych przestrzeniach, prześladują ją wizyjne obrazki z przeszłości i niepokoi śmierć w kilku wymiarach. Ta, wobec której bohaterka chce zachować pamięć, gromadząc papierowe nekrologi. Ta, która się wydarzyła, ale nie została w świadomości akceptowalna – jak śmierć córki jednej z dobrych dusz, która proponuje Wioletce mieszkanie, ale w gruncie rzeczy chce ją zamknąć w swoim świecie wspomnień i traum.

Stancje są zasadniczo trzy, ale poza nimi kilka płaszczyzn życiowych, z którymi kontakt jest źródłem nieustającego zdziwienia – nad kształtem świata i ukształtowanych przez ten świat ludzi. Wioletta odnajduje przy farelce bliskość z innymi mieszkańcami hotelu robotniczego, w którym nie zainwestowano w ogrzewanie. Płynnie wchodzi w narzucone role i w codzienność życia zakonnic, które oferują jej tymczasowy pokój na poddaszu. Kiedy w końcu decyduje się na swoje lokum, nie jest ono tym, czego Wioletta mogłaby oczekiwać. Jest to opowieść niedokończona i w zasadzie to historia pewnych początków, a czasami dramatycznych końców. Tworzą ją ludzie wokół bohaterki i jej świadomość. To, co pamięta – co chce zapamiętać i co w tej pamięci uwiera. W tym znaczeniu „Stancje” zbliżają się odrobinę do debiutu prozatorskiego Weroniki Gogoli „Po trochu”. Ale fraza i sposób obrazowania rzeczywistości Grzegorzewskiej to coś, co zostało już dopracowane i we wszystkich szczegółach wymyślone w „Gugułach”. Czy druga książka jest zatem wtórna? Bynajmniej. Oczekuje być może innego odczytania, bo to historia pewnego otwarcia, a nie zamknięcia czasu, do którego nie można już przecież powrócić.

Interesujące zakończenie tej książki każe nam zrewidować każdy pogląd na temat tego, co się wcześniej wydarzyło. Wioletta poszukuje możliwości czy je odrzuca? Stara się dostosować czy dostosowuje to, co widzi, do ukształtowanych już wyobrażeń i wrażliwości? Spotykani znajomi z Hektarów są już inni, mają inne priorytety, wyglądają inaczej, inaczej się zachowują. Wioletta unika bliskości, na jaką pozwalała wcześniej. Mierzy się z odejściem babki, które naznacza ją na kilka sposobów. Częstochowa nie zbliża się do niej, to miasto wciąż pozostaje zagadkowo obce. Można w nim spotkać nieszczęście pod postacią agresywnych skinów, można też uciec w niebyt na kilka dni, by ocknąć się i ponownie spróbować zmierzyć z prozą życia.

„Stancje” to opowieść jednocześnie o bezradności i determinacji. O tym, w jaki sposób żyją w nas wspomnienia, i o lęku przed wychodzeniem naprzeciw temu, co nowe. Zbyt wiele wydobyło się stamtąd, skąd Wioletta Rogala wyjeżdża. Zbyt ciężki bagaż emocjonalny ze sobą zabrała. Czy poszukuje własnej tożsamości? Może chce rozpaczliwie wydobywać intymne okruchy z pamięci innych, by zatrzeć w swojej to, co ją uwiera i stygmatyzuje? Grzegorzewska podpowiada kilka tropów interpretacyjnych. Dlatego też ważne, że jej teksty są krótkie. To takie punktowanie problemów, ale bardzo uważne i niepozbawione czułości. „Stancje” wydobywają się z „Guguł”, ale są też narracją o czymś nowym. Bohaterka musi się odnaleźć nie tylko w specyficznych przestrzeniach i pośród specyficznych ludzi. Musi uwiarygodnić samą siebie, nazwać i określić swoje potrzeby, emocje. Chciałoby się tę książkę nazwać opowieścią drogi, ale w gruncie rzeczy chodzi o pewne zatrzymanie się i uważność. Pośród opowieści, które nie znaczyłyby niczego, gdyby nie przyjmowała ich do siebie tak uważna słuchaczka.

Lata dziewięćdziesiąte minionego stulecia ożywają w sposób wybiórczy i bardzo sugestywny. Pośród wojen gdzieś daleko – Czeczenia czy Bałkany – toczy się też prywatna wojna o samostanowienie. Na ile można wrócić do tego, co kryją w sobie Hektary, a na ile próbować zakorzenić w nowym mieście i z nowymi ludźmi? Co z rozczarowaniami, które malują Częstochowę w smutnych barwach i dają do zrozumienia, że koloryt pozostał tam, gdzie rodzina i znajoma okolica? Myślę, że „Stancje” domagać się będą uzupełnień i Wioletta Grzegorzewska doskonale wie, o czym mogłaby napisać kolejne książki. Ta jest melancholijna, zestawia przejawy witalizmu ze śmiercią, czaruje poetyckością opisów tego, co wokół, i zastanawia nad skomplikowanym pejzażem emocjonalnym głównej bohaterki. To też historia o tym, że na każdym etapie życia kształtują nas doświadczenia innych. O czułości i empatii, którą można połączyć z dystansem niezbędnym do uważnych obserwacji. Piękna książka. Dużo bardziej skondensowane były „Guguły”, ale i tutaj mnogość ścieżek interpretacyjnych poprowadzi nas przez zagadkowość istnienia i doświadczania świata.

Brak komentarzy: