Wydawca: MUZA
Data wydania: 27 września 2017
Liczba stron: 287
Przekład: Joanna Polachowska
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Wokół zbrodni
Pierwsze sto stron czytałem,
przecierając oczy ze zdumienia. Kolejne były już udręką. Ugrzęzłem. Także w
rozczarowaniu. Zadawałem sobie pytanie, czy tę narrację napisał ten Pierre
Lemaitre, który doskonale manipulował czytelnikiem choćby w „Alex”, wbijając w
fotel z wrażenia? Czy to ten Lemaitre, który w tak prowokacyjny sposób
rozliczał się z pierwszą wojną światową na kartach „Do zobaczenia w zaświatach”?
Powiedzieć, że „Trzy dni i jedno życie”
jest książką słabą, to wyrazić się naprawdę eufemistycznie. Wiem, że wielu
świetnym pisarzom zdarzają się tak zwane wypadki przy pracy, ale tu miałem
wrażenie, iż nastąpiła jakaś kolosalna pomyłka, pomylono nazwisko autora, to
nie może być jego. Opowieść o dziecku, które staje się mordercą i z piętnem
zbrodniczego czynu mierzy się przez kolejne lata życia, staje się powieścią
miałką, bez iskry, pozbawioną wyrazistości i nieudolnie brnącą ku zakończeniu
stawiającemu koszmarną kropkę nad i. Taka historia domaga się burzy emocji,
nieokiełznanego wydobywania się ze świadomości coraz mroczniejszych myśli, ta
opowieść jest po prostu samograjem, który powinien przykuć uwagę. Co
otrzymujemy? Nudę. Zbyt gładkie, wyważone zdania. Dydaktyczny ton na przemian z
retardacjami, w których główny bohater staje się chwilami groteskowy, nie
pokazując wcale tego, jak bardzo jest osaczony i jak mroczne mogą być jego
fantazje po zdarzeniu, które naznaczy go na zawsze. Kiedy Lemaitre wchodzi w
ton szantażowania emocjonalnego swojego zbrodniarza, zmierza tym samym do mało
satysfakcjonującego zakończenia. Wcześniej brak iskry, brak mocnego chwycenia
czytelnika za gardło. Powieść jest statyczna, a przecież opowiada o wulkanie
emocji wywołanym czynem, którego nie można już odwrócić! Francuski pisarz
rozczarowuje. Z niedowierzaniem przyjmuje się tę książkę jako wyraz bezradności
wobec tematu, który siłą rzeczy ma przywołać skojarzenia z wielkim
Dostojewskim.
Czego bym oczekiwał? Przede
wszystkim umiejętności zobrazowania, jak w każdym szczególe następuje w
młodocianym zbrodniarzu pewna dezintegracja osobowości. Chciałbym przeczytać,
jak lęk ogarnia go w takim stopniu, że chłopak nie jest w stanie go już
wyrazić. Chciałbym czytelnie odczuć, jakim zagrożeniem może być portretowana
mała miejscowość, która szuka kozła ofiarnego, chce za wszelką cenę znaleźć
winnego zaginięcia sześciolatka, jest okrutna i bezkompromisowa w wydawaniu
sądów. Chciałbym – skoro już idę przez życie z bohaterem – dojrzeć te pokłady
przemian, które pozwoliły mu po latach zbudować pozorną stabilność, bo przecież
zdecydował, że chce żyć bez konsekwencji za swój czyn. Chciałbym poczuć jego
rozedrganie, znaleźć się w środku emocjonalnego chaosu, być wykończonym przez jego
pustkę, miotanie się w bezradności i jednocześnie rozumieć, dlaczego
konsekwentnie milczy. Niczego takiego nie otrzymuję. Lemaitre w zgrabnym i jednocześnie szkolnym stylu portretuje losy
chłopca, któremu pewnego dnia rozpadł się świat, druzgocząc także mir rodzinny
bliskich zabitego i naznaczając na zawsze podejrzliwością relacje ludzi z
prowincjonalnego Beauval, od którego
nigdy nie udało się uciec.
Antoine kocha psa, którego
nie może posiadać na własność. Ktoś tego psa zabija. Antoine jest zdruzgotany.
Wiedzie samotnicze życie dwunastolatka, którego opuścił ojciec, a któremu rytm
życia wyznacza surowa matka. Chłopca budującego sobie domek na drzewie jako
substytut bezpiecznej i zrozumiałej dla niego przestrzeni. Takiej, w której
dorośli nie opuszczają, rówieśnicy nie wywołują wyobcowania, a rzeczywistość
wokół nie jest naznaczona jakimś niezrozumiałym jeszcze przez dziecko
fatalizmem, ale fatalizmem niepewności zatrudnienia i stabilizacji, której tak
bardzo potrzeba przewidywalnym do bólu mieszkańcom miasteczka. Śmierć psa staje
się początkiem koszmaru. Antoine patrzy,
jak ktoś go zabija, by za chwilę sam stać się mordercą. Od tego momentu
uzyskujemy pełne panowanie nad światem przedstawionym i pozostaje nam jedynie
wejść w pejzaż emocjonalny dziecka mającego świadomość nieuchronnej kary za
zabicie sześciolatka. Nie za bardzo mamy w co wejść, a perypetie Antoine’a nie
wyzwalają ani poczucia solidarności ze skrytobójcą, ani jakiegoś moralnego
buntu, który kazałby nam sprzeciwiać się postawie reprezentowanej najpierw
przez chłopca, potem przez dorosłego mężczyznę.
Najciekawiej w powieści
zobrazowany jest ten ambiwalentny stosunek do Beauval, w którym Antoine wyrósł,
ukształtował się i jednocześnie zaznał największej z możliwych form opresji.
Chłopiec tuż po dokonaniu zabójstwa chce miejscowość natychmiast opuścić.
Kompulsywnie planuje ucieczkę, która nigdy nie dojdzie do skutku. Dorosły
Antoine mierzy się ze swoim Beauval w nieco inny sposób. Rozumie, skąd się
wydobył, i zdaje sobie sprawę z tego, że miejsce pochodzenia będzie w nim
zawsze obecne. Że nie można się wydostać z miejscowości, tak jak nie można
pożegnać czasu, który nabrał dramatycznego przyspieszenia po tym, jak zadany
został cios. Akt przemocy strukturalizujący dalsze życie bohatera, opresyjny i
wciąż na nowo zawłaszczający – jest konsekwencją nieprzemyślanej przemocy.
Dorosły Antoine nosi w sobie Beauval nieco inaczej. Lemaitre każe mu zżyć się z
tą miejscowością na zasadzie specyficznego szantażu. Antoine nigdy nie opuści
miejsca, w którym dopuścił się aktu przemocy i w którym raz na zawsze określił
swój dalszy los.
Z przerażenia w cynizm – tę
drogę należałoby opisać na tyle sugestywnie, by pokazać całą gamę
wykluczających się wzajemnie emocji, które doprowadzają do chronicznego wręcz
poczucia, że jest się nieuchwytnym i życiową moralność można zbudować na
własnych zasadach. Nie ma u Lemaitre’a wyraźnego zaznaczenia tego, czym jest
oczekiwanie społeczne względem złoczyńcy, a kim staje się on sam dla siebie w
momencie, w którym dopuszcza do świadomości, że ze zbrodnią można wieść
pozornie uporządkowane życie. Świat
przeżyć bohatera winien iskrzyć od niedopowiedzeń, czarować niuansami wzruszeń
i przerażenia, budować ramy klatki emocjonalnej, w jakiej zamknie się Antoine.
Nic takiego się nie dzieje. Pierre Lemaitre stara się wyobcować swojego
chłopca tak, by stał się swego rodzaju dzikim mężczyzną, który – wciąż na nowo
wspominający zbrodnię – nie zaufa nikomu i nie stworzy żadnej bliskiej relacji
poza pewnym rodzajem toksycznej bliskości z matką. Popada przy tym w
przewidywalność i pewien rodzaj marazmu. Opowiada wciąż o tym samym i za każdym
razem podobnie. Nie niuansuje źródeł lęku i nie pokazuje, w jaki sposób tworzy
się złudna pewność siebie potem. Jego bohater nie wzbudza emocji. Jest w swej
emocjonalności zamknięty dla czytającego. Ta książka zamiast pobudzać, coraz
bardziej irytuje swoją przewidywalnością i tym, że nie ma w niej pokładu
emocjonalnego, który mógłby narzucać taki, a nie inny scenariusz zdarzeń. Z
dużą przykrością muszę stwierdzić, że z tak kolosalnym rozczarowaniem kolejną
książką lubianego przeze mnie pisarza jeszcze się nie mierzyłem. „Trzy dni i
jedno życie” ratują być może kreślone w wyobraźni głównego bohatera
niespełniające się scenariusze. Reszta jest spełnieniem, w którym nie ma
zawieszenia. Nie ma tej potwornej formy niepewności, która powinna naznaczyć
chłopca i ostatecznie złamać mężczyznę. Trudno mi orzec, czy w ogóle głównemu
bohaterowi można choć przez chwilę współczuć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz