Chyba nie lubisz tego medialnego
spektaklu, który towarzyszy wydaniu książki?
Na
szczęście medialny spektakl, jak go nazywasz, wciąż dotyczy mnie w ograniczonym
stopniu. A ten zakres, w którym uczestniczę, czyli wywiady, spotkania autorskie
czy zdjęcia, traktuję jako część promocji książki, więc nie ma co narzekać. Ale
rzeczywiście, wolę kontakt z czytelnikami niż mediami.
Dlaczego konsekwentnie wybierasz i
robisz czarno-białe zdjęcia?
Za
pomocą odcieni szarości można dużo wydobyć z obrazu. Fascynuje mnie to, co jest
ukryte pod z pozoru zwyczajną sceną, a co ukazuje się w trakcie obróbki
fotografii. Kłania się Antonioni z „Powiększeniem”. Wybierając ujęcie, widzę je
w czerni i bieli, wiem mniej więcej, jak będzie wyglądać w wersji
monochromatycznej, a i tak za każdym razem jestem zdziwiony, co z tego
normalnego, zdawałoby się, obrazka wychodzi. Z fotografią jeszcze parę lat temu
byłem zresztą na bakier, w ogóle mnie nie ruszała. Potrzeba było zaczynu,
iskry, żebym zapragnął robić zdjęcia inne niż wakacyjne. W moim wypadku było to
odpowiednie połączenie muzyki z fotografią. Któregoś dnia trafiłem na taką
zbitkę w necie, ktoś podłożył do muzyki, którą się akurat fascynowałem, pokaz
czarno-białych zdjęć opuszczonych chat na jakimś skandynawskim klifie. I to było
to! Kupiłem aparat i się zaczęło. Tak więc jeśli chodzi o staż, nadal czuję się
nowicjuszem.
Skandynawskie klify! Musisz się ze mną
wybrać w jedną z podróży Północy! Jaki pejzaż w fotografii najbardziej
odpowiadałby twojej estetyce, gdybyś miał mnóstwo kasy i możliwość pojechania
tam, dokąd byś chciał się wybrać?
Chłodna
przestrzeń lub gęste lasy. To, czego brakuje na południu.
Jesteś dla mnie dyżurnym i bardzo
dobrym pisarzem od smutku oraz melancholii. Masz świadomość, że one przenikają
wszystkie twoje narracje, czy też nie myślisz o nich i wydobywają się jakoś
podświadomie?
Zaczynając
pisać, ponad dziesięć lat temu, wiedziałem, że nie będą to wesołkowate
powiastki zachłystujące się własną formą. Nie to mnie interesowało w
literaturze. A im jestem starszy, tym dobitniej odczuwam niekonieczność
poświęcania czasu lekturom nieistotnym. Sięgam po to, co może mi coś dać, już
nawet nie ułudę zrozumienia świata, ale przynajmniej szansę na przybliżenie do
odpowiedzi na kilka istotnych pytań, np. po co? I takie książki chciałbym
pisać, takie opowieści dostarczać czytelnikom. A ze smutkiem i melancholią jest
trochę jak z fotografią, za pomocą ciemnych tonacji mogę więcej wydobyć z
narracji. Ciemne może być piękne, mrok to pole do popisu wyobraźni, humor tak,
ale rechotanie pozostawiam żabom. Poza tym gdy grzebię w mroku, jest szansa, że
nie przeoczę światła.
Czyli w tym, co czarne/smutne, zawsze
są odpowiedzi, a jasność/radość nie sugeruje głębszych poszukiwań?
Szperanie
w radości pozostawiam innym, dla mnie ciekawsze jest to, co mogę znaleźć w
ciemnym pokoju niż w oświetlonej sali gimnastycznej. Oczywiście jasność jest
niezbędna, od czasu do czasu. Poza tym zanurzasz się w ciemności nie po to, by
stracić wzrok, tylko by znaleźć światło.
Miasto jest niemym, ale bardzo
czytelnym bohaterem twoich książek. Które z polskich miast jest najbardziej
przygnębiające, a które najbardziej tajemnicze?
Każde
miasto ma w sobie wiele klimatów. Warszawa, z którą jestem związany od ponad 20
lat, na początku lat 90. była dla mnie molochem, pełnym nocnych świateł,
bazarów, zapchanych stoisk oblepiających ulice (ile książek kupiłem z
turystycznych stolików!), czyli wszystkim tym, czym nie było moje rodzinne,
małe, przemysłowe miasto. Unikałem za to tzw. starej Pragi, opuszczonych lub zrujnowanych
kamienic, nieodwiedzalnych rewirów, które z kolei teraz mnie wciągają, są
fotograficzną pożywką. Jeżeli tylko zechcesz patrzeć, w każdym miejscu
znajdziesz to, czego potrzebujesz. Nawet moje rodzinne Pionki, wyklinane przez
wiele nudnych nastoletnich wieczorów, teraz odkrywają przede mną niesamowite
miejsca, budynki, klimaty. Potrzeba było dwudziestu lat nieobecności, żebym je
zauważył.
„Góra miłości” nie doczekała się po
premierze wielu omówień. Myślę, że dopiero niedawno coś się w tej kwestii ruszyło.
Jak się czuje pisarz, gdy media milczą o jego książce?
Nie
milczą czytelnicy i to jest ważne. Docierają do mnie opinie, wiadomości, że
książka wywarła na nich mocne wrażenie, w czymś im pomogła, jest dla nich
istotna. To się liczy. Przy drugiej książce przyłapałem się na tym, że zaczynam
pisać pod krytyków. Wyrzuciłem wtedy do kosza całe fragmenty, które nie
nadawały się do czytania, i napisałem je od nowa. Zanim siadłem do pierwszej
powieści, założyłem, że nie będę robił nic wbrew sobie, i tego się trzymam.
Pewnie ze szkodą dla siebie. „Fermę ciał” odrzuciły wszystkie duże wydawnictwa,
zdecydował się ją wydać dopiero Paweł Nowakowski z Formy, a ja straciłem
dobrych pięć lat, podczas których mogłem wydać ze dwie pozycje. Ale dla mnie to
była ważna książka. Życie toczy się teraz w sieci, gdzie masz bezpośredni
kontakt z czytelnikiem, z konkretną osobą. Media społecznościowe są bardzo
istotnym kanałem komunikacji, zwłaszcza dla autorów z obrzeży tzw. mainstreamu.
Przy tak dużej liczbie tytułów, które ukazują się na polskim rynku, ważne jest
zebranie wokół tego, co tworzysz, grona osób, które czują podobnie, które
interesuje to co ciebie, odbierają rzeczywistość na podobnych falach. Krótko
mówiąc, dotarcie do odpowiedniego czytelnika. Temu służy moja obecność w
mediach społecznościowych. Przy czym nie chcę tylko informować o pisaniu, o
książkach, chcę dawać coś więcej. Dlatego zamieszczam fotografie, rysunki,
krótkie formy literackie.
Nie jestem pewien, czy w sieci mamy
bezpośredni kontakt z kimkolwiek… Konsekwentnie wspominasz o czytelnikach – nie
jest tak, że najważniejsze jest to, co mówią podczas spotkań autorskich?
Bezpośredni
w znaczeniu jeden do jednego, twarzą w twarz zarezerwowane jest oczywiście dla
spotkań autorskich. Ważne jest to, co czytelnicy mówią, a w jaki sposób to
przekazują, jaką formę czy medium wybierają, to już inna sprawa. Istotne, żeby
te sygnały dotarły do pisarza. Ja je odbieram i za każdym razem są dla mnie
bardzo ważne.
„Góra miłości” to pewien mikrokosmos
nałożonych na siebie opowieści różnych ludzi z różnymi doświadczeniami, ale
podobnie wyobcowanych. To wszystko się wydobyło z twojej wyobraźni czy bardziej
zostało podsłuchane? Bo znam pisarzy, którzy bardzo lubią podsłuchiwać ulicę,
to się „przydaje do prozy”.
Też
to lubię. Kiedy mam np. do załatwienia coś „na mieście”, wolę pojechać
komunikacją miejską niż autem. Te dialogi, rozmowy z telefonem, mogą inicjować
ciekawe opowieści. Oczywiście samo ich „spisanie” nic nie da, jeżeli nie
zostanie przemielone przez literacką wyobraźnię. Tworząc drugoplanowych
bohaterów „Góry miłości”, którym zresztą oddaję głos, na równi ich wymyślałem,
co korzystałem z naturalnych „wzorców”. Przykładem może być wózkowy. Na pewno
spotkałeś się z tymi natrętami, którzy na parkingach centrów handlowych w
zamian za złotówkę oferują odprowadzenie wózka. Zamiast ich pogonić, kupowałem
od nich ich historie. Za 1 PLN miałem gotowe, ciekawe życiorysy, z których
stworzyłem później postać literacką.
A jak się tworzy taką polifonię w
narracji? Rozpisujesz sobie schemat tego kto po kim i w jakim kontekście?
Powinienem,
niestety, u mnie wszystko porządkuje się w głowie, co powoduje, że gdy piszę,
konstruuję powieść, wylogowuję się z rzeczywistości. W „Górze miłości” ważne
było to, by poboczne wątki się zazębiały. Każda z drugoplanowych postaci ma
swoją historię rozpisaną na kilka rozdziałów, funkcjonującą obok głównej, przy
czym każda coś wnosi i do poszukiwań bohatera, i do naszej, czyli czytelników,
wiedzy o nim i jego zaginionej żonie.
Twoja nowa powieść to rzecz o bólu
utraty wyrażanym poprzez wędrówkę. Wszyscy zaczynamy kompulsywnie błądzić, gdy
stracimy to, co dla nas najcenniejsze?
Jednym
z podstawowych pojęć konstytuujących współczesne społeczeństwo stało się słowo
„wyzwanie”. Jeżeli stanie się w twoim życiu coś złego, musisz traktować to jako
wyzwanie, którego pokonanie ma cię wzmocnić, dać siłę do dalszego
funkcjonowania pełnego sukcesów. A co, jeżeli takie podejście jest ci obce?
Jeżeli odpowiedzią na traumę jest martwota, w której pogrąża się bohater mojej
powieści? To był punkt wyjścia do powieści drogi. Żeby się ruszył, żeby chciał
działać, potrzeba było czegoś innego niż to mityczne wyzwanie, które nie
prowadzi do poznania. Fetyszyzacja wyzwania nie jest gwarancją prawdy, lecz
mamieniem widmem sukcesu. Gdy bohater wyrusza w swoją drogę, w poszukiwaniu
zaginionej żony, nie liczy na happy end. Nie lubię generalizować, każdy w
obliczu straty zachowuje się inaczej, wskazuję jedynie pewną możliwość
podejścia do rzeczy krańcowych, prawo do zachowań nieracjonalnych.
Pozbawiasz życia centrum handlowe.
Jest martwe i niedostępne. Jaką ma funkcję w dzisiejszym społeczeństwie?
Intrygujące
wydało mi się okrojenie centrum handlowego z jego funkcji podstawowej, czyli
zakupowej. Często przejeżdżam obok takiego kompleksu w dni wolne od handlu.
Teraz jest ich więcej, ale kiedy wymyśliłem swoją historię, były to wyłącznie
święta, można więc powiedzieć, że wyczułem wiatr historii. Uderzający jest
widok pustych parkingów, olbrzymich hal, języków wózków wystających z wiat.
Wyobraziłem sobie wnętrze takiego opuszczonego molocha, ledwo zipiące w
półmroku przygaszonych świateł, w którym na co dzień są tłumy, a teraz nawet
żywego ducha. Jednym z moich tematów zdjęciowych jest fotografowanie
opuszczonych domów, fabryk, kamienic. To, co w nich pociąga, to forma
pozbawiona pierwotnej funkcji. W wypadku zamkniętego (nie opuszczonego) centrum
handlowego mogłem nadać mu dowolną treść. W „Górze miłości” jest to labirynt, w
którym bohater błądzi, by się dowiedzieć czegoś o zaginionej żonie, która tam
pracowała. Bohater zstępuje do niego, by doświadczyć prawdy.
Przy lekturze „Fermy ciał” zgodziliśmy
się z Maciejem Robertem, że twoje książki – właściwie wszystkie – są bardzo
filmowe. To wynika z jakiejś formy twojej wrażliwości? Piszesz tak, jak
chciałbyś rzeczy i ludzi widzieć, czy mają być tylko projekcją wyobraźni?
Film,
na równi z muzyką i książkami, był zawsze istotnym składnikiem mojego życia. Te
proporcje na różnych etapach się zmieniają, teraz dominują książki, ale film
odcisnął się we mnie i gdzieś to wypływa, nawet moje fotografie są w dużej
mierze „filmowe”. Pisanie może zresztą być jakimś substytutem kręcenia filmów,
można obsadzać siebie w różnych rolach, wymyślać cały świat, scenografię,
scenariusz, oświetlenie, nawet muzykę. I mieć pełną kontrolę artystyczną (i
budżetową).
A które ekranizacje powieści uważasz
za cenne i twórcze?
Najlepsze
to te, które nie tylko są przeniesieniem książki na ekran, lecz tworzą nową
jakość, wykorzystując powieść jako inspirację. Twórcy filmowi przeważnie
popadają wtedy w konflikt z pisarzami, którzy chyba nie mogą przyjąć, że na
podstawie ich pracy powstało coś nowatorskiego. Na myśl przychodzą chociażby
„Solaris” Tarkowskiego na podstawie Lema, „Blade Runner” Scotta na podstawie
Dicka czy „Lśnienie” Kubricka na podstawie Kinga.
Czy Polska to według ciebie smutny
kraj, o którym należy pisać smutne książki?
Pisanie
pod założoną tezę bywa samobójcze. To, co dla kogoś jest smutne, dla innego
może być śmieszne, a takie deklaratywne opisywanie może skazać powieść na
martwotę. Ale jeżeli z napisanej książki wynika, że kraj, w którym rzecz się
dzieje, jest smutny, może coś w tym jest, może warto zastanowić się, czy autor
mówi nam coś ważnego o miejscu, które opisuje. Powieściopisarz jest jak gąbka,
która zbiera brudną wodę, żeby podłoga mogła być trochę czystsza.
„Haszyszopenki” to książka między
innymi o wkraczaniu w dorosłość. Pamiętasz, jak to było z twoim przejściem z
młodości do życia dorosłego?
Unikam
w powieściach wątków autobiograficznych, zrobię też unik w wywiadzie. Chociaż
scenograficznie „Haszyszopenki” w dużej mierze opowiadają o miejscu, w którym
dojrzewałem. Dla mnie wkroczenie w dorosłość wiązało się z wyprowadzeniem z
domu i przyjazdem na studia do stolicy. Nagle musiałem się nauczyć rozporządzać
własnym, skromnym budżetem, dzielić czas między naukę i inne życiowe
przypadłości, a w końcu odpowiedzieć na pytanie, co jest w życiu istotne, i
wybrać, dosyć wcześnie, dorosłość. Pewnie straciłem przez to wiele rzeczy, ale
mam wrażenie, że więcej zyskałem.
Czujesz się już – po wydaniu czterech
książek – dojrzałym i pewnym siebie pisarzem czy też nadal poszukującym? Bo mam
wrażenie, że świadomie eksplorujesz konkretne rejony tematyczne i w nich
pozostajesz.
Pisarz
poszukuje przez cały okres pisania, a jeżeli przestaje szukać, to staje się
kronikarzem. Każda książka to powinien być początek czegoś ekscytującego, co
pozwoli dotrzeć w rejony, których nie znałeś. Jeżeli uznam kiedyś, że piszę,
nie szukając, przestanę pisać. Pierwsze trzy książki w założeniu stanowiły
trylogię, w której chciałem przyjrzeć się pojęciu wolności. „Góra miłości”,
moja czwarta powieść, jest więc nowym otwarciem i wciąż jestem ciekaw jej
odbioru. Chciałbym, żeby kolejna, nad którą powinienem już zacząć pracować,
była dystopią. Intryguje mnie, jak ten gatunek sprawdzi się we współczesnych
realiach. Przy czym nie zależy mi na napisaniu satyry, lecz właśnie dystopii,
rejony więc tematycznie nowe, ale klimat zbliżony do znanych z moich
poprzednich powieści.
Kto z polskich lub zagranicznych twórców pisze o ciemnej stronie
ludzkiej osobowości w taki sposób, że mógłbyś się od niego uczyć?
Wciąż
odkrywam nowych autorów, którzy mówią mi coś istotnego. W ostatnich latach byli
to chociażby: McCarthy, Carver, Coetzee, Barnes,
Eugenides, Lars Saabye Christensen, niezmiennie Conrad, z ostatnich odkryć
David Vann. I nie ma specjalnego znaczenia, czy piszą o naszej ciemnej naturze,
wspaniale piszą o człowieku.
Na jednym z dymków swojego autorstwa
umieściłeś przewrotny napis: „Otóż nie znam drugiego narodu, który tak potrafi
przekuwać sukcesy w porażki”. Skąd to przekonanie o Polakach i polskości?
Mam
wrażenie, że jesteśmy mistrzami w niszczeniu tego, co udaje nam się stworzyć.
Jeżeli chcemy coś naprawić, to burząc wszystko, co było przedtem, nieważne, czy
było to zbudowane dobrze, czy źle, wykopując nawet fundamenty. Nie zauważamy
przy tym, że budując, popełniamy te same błędy. Każdy chce wybudować coś
swojego, jeszcze większego. A najprawdopodobniej kolejny, który przyjdzie po
nim, uzna, że trzeba to wyburzyć i zrealizować według jego projektu,
zawierającego te same błędy. Tymczasem kwestie fundamentalne, chociażby ze
względu na nasze położenie geopolityczne, powinny być nienaruszalne, wolne od
doraźnych politycznych ambicji. Tak nie jest, co nie wróży zbyt dobrze.
Nie umiemy być społecznością? Działać,
funkcjonować, budować wspólnie?
Budować
można, kiedy społeczeństwo potrafi osiągnąć konsensus, w szerokim znaczeniu, co
do wspólnej przyszłości, i w węższym, dotyczącym konkretnych, bieżących
rozwiązań. Trudno coś wybudować, eliminując znaczne grupy społeczne z
decydowania o kraju, uznając, że wie się lepiej, co jest dobre dla większości.
Odpowiedzią w takim wypadku mogą być bunt i polityczne wycofanie. Dla wspólnoty
zabójcze.
Twoje powieści są bardziej refleksją,
fantazją czy twórczą analizą dotyczącą relacji międzyludzkich?
Zapewne
każdą z tych rzeczy po trochu. Z początku fantazją, która w trakcie pisania
wzbogaca się o refleksje na temat opowiadanego świata i relacji międzyludzkich.
Pamiętam, jak siadłem do pisania debiutu, wiedząc, o czym będzie i jaki będzie
początek i zakończenie. Po zapisaniu pierwszej kartki doszedłem do wniosku, że
opowiedzenie tej historii przy pomocy wyłącznie fantazji skończy się po
dziesięciu stronach. Musiałem więc wzbogacić ją o refleksje i opisy relacji
między bohaterami.
Eksperymentujesz z gatunkami w obrębie
jednej powieści. Jakie znaczenie ma dla ciebie forma twojej narracji?
Zależy
mi, żeby czytelnik nie mógł się oderwać od powieści. Stąd przetwarzanie
literatury gatunkowej, dzięki czemu czytający zagłębia się w opowieść jak w
dobrze nakręcony film. Sądząc po opiniach, udaje mi się trzymać czytelnika w
napięciu, narracyjnie skłaniać do doczytania do końca. Porażką byłoby dla mnie,
gdyby ktoś odłożył książkę jako nudną. Przy czym horror, czy szerzej –
literatura grozy, wciąż wydaje się obszarem niedocenionym, a przecież u podstaw
każdej liczącej się powieści z tego gatunku leżą obserwacje socjologiczne i
psychologiczne. Kryminał doczekał się uznania jako gatunek mogący powiedzieć
coś istotnego o współczesnym społeczeństwie, nawet fantastyka (dystopia,
utopia, fantastyka socjologiczna) coraz częściej postrzegana jest jako coś
więcej niż tylko zabawa. Tymczasem horror czy thriller nadal wrzucany jest do
gara z napisem „rozrywka”.
Dzięki za rozmowę.
Wszystkie zdjęcia z archiwum Autora.
1 komentarz:
Mój imiennik , świetny wywiad - gratulacje !
Prześlij komentarz