Wydawca: Wielka
Litera
Data wydania: 3 kwietnia 2019
Liczba stron: 336
Oprawa: miękka
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Być miastem
Odebrałem tę książkę bardzo
osobiście. Miałem przyjemność być wśród gości Katarzyny Tubylewicz i mogłem
doświadczyć tego, w jaki sposób pokazuje ona Sztokholm przyjezdnym, o czym
bardzo czytelnie pisze w swojej książce. Odnoszę
wrażenie, że wszystkie markowe przewodniki po szwedzkiej stolicy można wyrzucić
do kosza, a zdać się na to, co i jak opowiada Tubylewicz. Bo nie wiem, jak
czytelnicy tej książki, ale ja mam zamiar w tym roku wrócić do Sztokholmu.
To jedyna nordycka stolica, która potrafi tak obezwładnić swoją różnorodnością
i rozkochać w sobie. Choć autorka zaznacza, że to nie jest opowieść o jej
prywatnej miłości, widać ją w każdym rozdziale. Tak, wyznanie tego silnego
uczucia rozpisane zostało na dwanaście opowieści. Każda frapuje i przykuwa uwagę.
Bo „Sztokholm” to
bezpretensjonalna, czuła i pięknie subiektywna opowieść o mieście, które warto
zobaczyć nieco inaczej. Ogromne znaczenie ma różnorodność spojrzeń na
metropolię, ale także wskazanie tego, jak wiele różnych twarzy ona posiada.
Katarzyna Tubylewicz zawsze pisała o Szwecji z szacunkiem i empatią, ale nigdy
nie idealizowała jej wizerunku, dopytywała o kwestie trudne lub niewygodne. W
takim świetle pokaże także Sztokholm. Niezwykłe miejsce, gdzie skały spotykają
się z zimnym morzem, a ludzie otwierają dla siebie właściwie tylko w okresie
letnim. Miasto, które domaga się wielu wędrówek i bacznej obserwacji.
Zatomizowane, bo mocno podzielone dzielnicami, które się odróżniają.
Wymagające, albowiem gotowe opowiedzieć swoją historię na wiele sposobów. My
możemy poznać kilka tych historii w książce będącej dodatkowo dowodem silnej
więzi emocjonalnej matki i syna. Bo to przewodnik Katarzyny i Daniela
Tubylewiczów. Dedykowany komuś, dzięki komu dwadzieścia lat temu rozpoczęła się
wspaniała szwedzka przygoda autorki.
„Sztokholm”
to dowód na to, że należy być uważnym i nie tracić czujności w rozglądaniu się
wokół siebie, bo okazuje się, iż każdy w oswojonej przez siebie przestrzeni
może odnaleźć symboliczny domek hobbita, czyli miejsce zaskakujące i
utwierdzające w kolorycie otoczenia, którego nigdy nie pozna się do końca. Miejskie
wędrówki autorki i jej syna zaowocowały wspaniałą kompilacją intrygujących
tekstów i pięknych zdjęć. Oboje oprowadzają po Sztokholmie niespiesznie, w
swoim rytmie, z wyczuleniem na detale, wkraczając do miejsc nieujętych w
żadnych klasycznych przewodnikach. „Sztokholm” jest zatem przede wszystkim
książką, która opowie nam o wrażliwości autorów, ich poczuciu zjednoczenia z
najbliższym otoczeniem, ale także o tym, jak odbudowuje się do tego otoczenia
zaufanie, bo Katarzyna Tubylewicz dołączy tu rozważania o tym, jak się czuła i
co myślała o mieście po ataku terrorystycznym, który zmiótł gdzieś poczucie
bezpieczeństwa wielu sztokholmczyków. To opowieść wykazująca, że to, co jest
wokół nas, nigdy nie spowszednieje – będzie się rozwijać razem z nami,
wzmacniać to przywiązanie i wciąż na nowo dawać do zrozumienia, że wiele
jeszcze jest do odkrycia, do pokochania. Podoba mi się mocne zaangażowanie w
temat. To chyba najbardziej osobista książka Katarzyny Tubylewicz. Jednocześnie
niepozbawiona reporterskiego sznytu, bo autorka nie rezygnuje z rozmów, z
których zasłynęła choćby w „Moralistach”. To nie będzie zatem sugerowana
wyprawa po mieście ciszy. Pojawią się w niej głosy tych, dzięki którym miasto
można lepiej zrozumieć, spoglądając na nie z jeszcze jednej perspektywy. A ujęć
Sztokholmu i spojrzeń nań jest w tej
książce, jak wspomniałem, bardzo wiele.
„To opowieść o duszy miasta,
o jego mieszkańcach i problemach, które są w rzeczywistości uniwersalne dla
wielu krajów i miast”. To zdanie ze wstępu bardzo trafnie prowadzi nas przez
dalszy odbiór Sztokholmu oraz jego portretowanie. Interesujące są zwłaszcza te
rozdziały, które mówią o wewnętrznych podziałach metropolii. O tym, że status
mieszkańców bardzo często odzwierciedlają ich adresy. Położenie miasta sprzyja
temu, by tworzyły się i umacniały jego części, które niekoniecznie muszą
znaleźć się w kontakcie z centrum. Tubylewicz
pokazuje zatem, jaki jest Sztokholm jako całość, ale zabiera nas także na
przedmieścia. Bo dusza miasta nie jest czymś jednoznacznym i nie można jej
określić, spacerując popularnymi turystycznymi szlakami bądź pływając po
szlakach wodnych również wytyczonych przez masową turystykę. Opowiadając o
problemach, trudnościach i sztokholmskich antagonizmach, Tubylewicz
uniwersalizuje te problemy poprzez różne konteksty. Jedna z jej rozmówczyń
zwraca także uwagę na pewną wyższościowość Sztokholmu względem reszty Szwecji.
O tym, co tworzy poczucie pewnej wyjątkowości, a może nawet pewien snobizm, ta
książka opowie bardzo dokładnie.
To nie jest przewodnik, ale
opowieść o tym, co jest pulsem miasta i w jaki sposób na ten puls oddziałują
peryferie. Od początku do końca subiektywna – także wówczas, gdy rzeczywiście
zaczyna przypominać przewodnik, punktując ulubione miejsca czy muzea autorki.
Jest w „Sztokholmie” także gratka dla filologów polskich oraz historyków, ale
przede wszystkim ogromna rozpiętość tematyczna rozważań. Niebywałe, że miasto może stać się punktem wyjścia opowieści o sprawach
egzystencjalnych, o poczuciu estetyki, prywatnych tęsknotach i oczekiwaniach
wobec życia. W tym znaczeniu ta książka to bardziej intymny pamiętnik niż
przewodnik. Pięknie skomponowana całość, którą można podzielić na
sugestywne części – to tak jak podzielony na części Sztokholm, w którym żyją
hipsterzy, bogata klasa wyższa, emigranci zarobkowi, uchodźcy i cała rzesza
ludzi, którzy przybyli do Sztokholmu i umieli pokochać to miasto, choć nie
zawsze jest to miłość łatwa.
W tej książce ujawnia się
przede wszystkim ogromna wrażliwość autorki, ale zdefiniowane zostaje także jej
poczucie przywiązania do miejsca. Katarzyna Tubylewicz opowiada siebie przez
pryzmat miasta, ale opowiada także miasto poprzez szereg prywatnych asocjacji i
ujawnianych tu emocji. Bez narzucania zdania, bez wyraźnego i kategorycznego
wskazywania, co trzeba zobaczyć. Okazuje
się, że w Sztokholmie niczego nie trzeba poza osobistą chęcią rozejrzenia się
nieco szerzej. Sztokholm, najpiękniejsza moim zdaniem stolica Północy, jest
wart odkrywania za każdym razem na nowo. To przykuwa do niego uwagę i to
spowodowało, że zdecydowałem się zobaczyć go w tym roku ponownie. Absolutnie
warto – przeczytać tę książkę i ujrzeć Sztokholm. Zazdroszczę tym, którzy będą
to robić po raz pierwszy. Wzruszający i frapujący dowód miłości do miasta. I
pewności, że jest się w nim na właściwym miejscu, z właściwymi osobami u boku.
1 komentarz:
Bardzo ciekawa recenzja.
Ja również jestem pod wrażeniem tej książki i Sztokholmu
https://poliglotte.pl/2019/05/02/sztokholm-katarzyna-tubylewicz/
Prześlij komentarz