Wydawca: W.A.B.
Data wydania: 24 kwietnia 2019
Liczba stron: 336
Oprawa: twarda
Cena det.: 39,99 zł
Tytuł recenzji: Miasteczko żałoby
Czytałem tylko debiutancki
utwór powieściowy Aleksandry Zielińskiej, który pomimo całego potencjału wydał
mi się trochę koturnowy, i bardzo chciałem odnaleźć się w innej książce tej
autorki. Nie do końca mi się to udało. „Sorge” przypomina mi o rewelacyjnym
debiucie Konrada Oprzędka „Łaskoci”, w której także mała społeczność musi
radzić sobie z niezawinioną i bezsensowną śmiercią jej młodych członków. O ile
o powieści „Łaskoci” powiedziano niewiele, o tyle „Sorge” ma się promocyjnie
bardzo dobrze, choć to proza stwarzająca trudny do nazwania dystans – jest
bardziej rzeczą artystyczną niż opowieścią o czymś. Zastanawiam się nad tym,
dlaczego poetyckość Oprzędka potrafiła do mnie dotrzeć, a poetyzowanie
Zielińskiej już jednak nie. Problem w
tym, że zbyt wiele zdań stoi tu w rejestrze niepotrzebnego patosu. Wiele
mogłoby właściwie nie istnieć, a wówczas wyszłoby to może tej powieści na
dobre. Autorka jest drobiazgową kronikarką codzienności naznaczonej śmiercią i
niebytem. Zbyt drobiazgową. Są liczne, niestety, momenty, kiedy czyta się
„Sorge” i odpływa myślami gdzie indziej. Bo choć sam punkt wyjścia –
miasteczko i mieszkające w nim kobiety mierzące się z traumą niesprawiedliwego
odejścia dzieci – jest kapitalny i świetnie odsłaniany, to jednak narracja
analizująca krajobrazy mentalne bohaterek staje się już trochę męcząca.
Zielińska mimo obecności traumy proponuje w dużej mierze powieściową flautę.
Skupiona na artyzmie swojej powieści trochę zapomina, że ma do opowiedzenia
elektryzującą i bardzo mocną historię, której moc tutaj wygasa już na wstępie.
Przestrzeń
tytułowego Sorge jest bezkompromisowa i bardzo hermetyczna. To klatka urojeń,
mrocznych fantazji, tęsknot oraz bólu utraconego macierzyństwa. To także
zbiorowisko nieszczęść i ukrytych dramatów, przypomina trochę współczesną
puszkę Pandory. W Sorge już tylko się płacze, bo to miejsce
wyjątkowo okrutnie naznaczone śmiercią i poczuciem dotkliwego braku. A jednak
nie ma tutaj łez. Jest kilka okrutnych fraz portretujących miasteczko, jest
także wiele niejednoznacznych odniesień do tego, w jaki sposób jego społeczność
usiłuje wydobyć się z mrocznej pamięci. W tej scenerii Zielińska zaproponuje
nam wiwisekcję dusz bohaterek, które na trzy różne sposoby cierpią, ale w
żadnym to cierpienie nie jest wyrażone wprost. I to mi się bardzo podoba,
natomiast gdy stoi za tym natłok trochę napuszonych metafor, można stać w
dystansie wobec przeżyć, a to właśnie książka o przeżyciach. Specyficzna
kronika mentalnych traum, z których bohaterki nie mogą się wydobyć.
„Sorge” to opowieść o
miejscowej nauczycielce, która musi wziąć na siebie odpowiedzialność za to, co
stało się na drodze z jej podopiecznymi. A stała się śmierć. Coś, co przychodzi
nagle i bez żadnej definicji, a potem zmusza do tego, by definiować pustkę po
sobie. Nazywać cierpienie rodzące się w momencie, w którym ktoś wydobył się
żywy, a reszta straciła życie. Interesująco rozwinięta paralela z podaniem
ludowym o szczurołapie z Hameln buduje nam tu opowieść o niezawinionej
krzywdzie, ale także o utracie możliwości i wzięciu na siebie odium małej
społeczności. Bezimienna nauczycielka staje w otwartej konfrontacji z
cierpiącymi matkami, ale także w konfrontacji dużo trudniejszej – mierzy się
sama ze sobą, swoimi prywatnymi traumami. Zielińska podkreśla stan emocjonalny
bohaterki tym, że wciąż wędruje ona po miasteczku, odwiedza miejsca dla niej
ważne, a może też przypadkowe. Jest w ruchu, bo nie przynależy do Sorge. A z
drugiej strony przez tragiczny wypadek będzie już jego częścią na zawsze.
Aleksandra
Zielińska opowiada historię płcią i definiuje ją poprzez płeć. Świetnie, bo z
wielu różnych powodów to portretowanie kobiet w literaturze jest dużo ciekawsze
niż prezentowanie męskich doświadczeń. Tyle tylko, że jej bohaterki nie dają
dostępu do siebie albo same nie są w stanie zrozumieć, czym stają się ich
uczucia po traumie, w jakim kierunku mają je nieść, co mają zmienić, a co na
zawsze naznaczyć tragizmem. Mężczyzna w „Sorge” ma zdrobnione imię.
Już na etapie nazywania jest kimś zinfantylizowanym, stojącym obok, cierpiącym
być może inaczej. Mężczyzna chce uporządkować w swoich emocjach utratę i
przejść nad nią do porządku dziennego. Albo skryć ją w sobie tak głęboko, by
nie zaznaczała już bolesnego śladu. Kobieta w „Sorge” chce drążyć ten ślad,
ruszać nim, przyglądać mu się, pielęgnować bliskość traumy. Paleta
emocjonalnych barw dotyczy zatem tylko kobiet. Każda mierzy się z pewnym
końcem, naznaczeniem słowem symbolem. Trzask jest tytułem rozdziału bez treści,
ale to z niego wydobywa się cała struktura świata przedstawionego. I
nieszczęśliwych kobiet, z których najbardziej fascynuje ta najstarsza, Adela.
Zielińska buduje bardzo sugestywny
obraz starości i wyobcowania. Myślę, że to najmocniejsza strona tej książki.
Adela jest fizjologią nazywaną przez specyficzne metafory. Jest bardzo
konkretna, ale też nieobecna. To „kobieta pomnik” zmuszona do mierzenia się z
tym, że zapomina samą siebie. Ale nie zapomina tragedii Sorge. Przejmujący, bezkompromisowy obraz
kobiecego starzenia się jest w tej powieści skontrastowany z tym, że ktoś
odchodzi zbyt wcześnie, zbyt nagle. Nie zdoła doświadczyć różnorodności życia,
ale autorka stara się to życie sportretować. Ono toczy się gdzieś z dala od
Adeli, ale seniorka jest też baczną obserwatorką. Pamięta dużo więcej niż tylko
opresyjną teraźniejszość, bo przeszłość miasteczka wciąż jest pewnym opresyjnym
„teraz”. Ale żeby oddać złożoność tej sytuacji, potrzebne jest kilka głosów. Na
nie rozbija się powieść. W nich też tkwi jej największy mankament.
Szkoda,
że nie ma w „Sorge” zindywidualizowania narracji i że te wszystkie kobiece
głosy brzmią tak samo, są po prostu ponure i mimo wszystko zniechęcają do
lektury. Każdy z nich opowiada o innym świecie przeżyć i doznań, a jednak fraza
wydaje się zaskakująco ujednolicona, senna i złośliwie odrzucająca od siebie. A
może to kwestia tego, że Aleksandra Zielińska wchodzi w detale z nadzwyczajną
empatią, ale także z przesadą artystycznej kreacji. Ta opowieść mogłaby być…
prostsza i jednocześnie w tej prostocie bardziej dosadna. Lingwistyczne gry z
frazami nazywającymi stany emocjonalne niewiele uratują, jeśli autorka bierze
na warsztat tematy właściwie wyeksploatowane przez współczesną literaturę, nie
proponując nam żadnego wyrazistego spojrzenia w głąb nakreślonej rozpaczy.
Przyznam, że uwagę do książki przyciąga fenomenalna okładka, choć sama metafora
flaminga jest już dość oczywista i autorka dodatkowo wyjaśnia ją w jednej z
rozmów. „Sorge” ma potencjał, ale nie ma w tej narracji dynamizmu. To
zaskakujące, jak często polscy autorzy wybierają nie do końca przyswajalną dla
czytelnika grę z formą zamiast skupienia na soczystej fabule.
2 komentarze:
Po raz pierwszy słyszę o tej pozycji.
lkjlkj
Prześlij komentarz