Wydawca: Wydawnictwo
Literackie
Data wydania: 4 września 2019
Liczba stron: 336
Przekład: Jolanta Kozak
Oprawa: miękka
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Wokół nieobecności
Bardzo nietuzinkowa powieść o
niepokoju, trudnej pamięci i bolesnych konfrontacjach z rzeczywistością, w
której marzenia nie mają nic wspólnego z planami i gdzie dominuje przekonanie,
że prawdziwe życie toczy się gdzieś indziej. Tak jak życie dwóch porwanych
sióstr, które nigdy się nie odnalazły i którym bohaterki tej panoramicznej
powieści udzielają prawa istnienia na własnych warunkach. Bo przecież to niemożliwe,
aby Alona i Sofia po prostu zniknęły. Kiedy wsiadają do samochodu nieznajomego
mężczyzny w Pietropawłowsku Kamczackim, ich świat staje się światem decyzji
porywacza. Tymczasem miasto pamięta tę niebywałą tragedię, spuszczenie z oczu
dwóch dziewczynek. Miasto pamięta, co się wydarzyło, i doskonale wie, że będzie
miało miejsce jeszcze więcej niepokojących zdarzeń. Miasto jest tu głównym
oraz najbardziej fascynującym bohaterem. A w nim oraz wokół niego wątpliwości,
przypuszczenia, mroczne fantazje i przede wszystkim bezsilność.
Pomysłowa i doskonale
dopracowana do samego końca jest konstrukcja „Znikającej ziemi”. Funkcjonuje
trochę jak zbiór opowiadań, jednak Julia
Phillips bardzo dba o to, by wielość historii nie wywołała w czytelniku poczucia,
że znajduje się w rzeczywistości nadmiaru wątków. Pisarka obrazuje sceny z
życia kobiet, które doświadczają czegoś bolesnego, za czymś tęsknią, w coś
przestają wierzyć albo czują się przez kogoś zdradzone. Kobiety znajdujące się
w trudnym położeniu, tkwiące w niesatysfakcjonujących je relacjach – każda z
nich w jakiś sposób powiązana jest z zaginięciem dziewczynek, każda z nich
snuje własne fantazje na ich temat. To morze opowieści zamknięte jest
hipnotyzującą klamrą kompozycyjną. Dzięki temu proza Phillips nie pozwala
złapać oddechu. Tkwimy w pewnym emocjonalnym klinczu i nie dostaniemy tego,
czego być może byśmy oczekiwali – jasnych odpowiedzi na kilka ważnych pytań
pojawiających się już od samego początku. Klimat wspomnianego niepokoju absolutnie
dominuje. Dochodzi do tego nieco klaustrofobiczny obraz współczesnej Kamczatki
– ziemi oddalonej od cywilizacji i samej Rosji. Zmagającej się stale z
problemami transformacji ustrojowej. Postsowietyzm funkcjonuje
tutaj jak stygmat, ale także punkt odniesień pełnych sentymentu i przekonania,
że Kamczatka była inna, gdy Rosja była wielką jednością. Półwysep w prozie
Phillips jest jednak samotny i wyobcowany jak prawie wszystkie bohaterki tej
książki. Opowiedzieć o poczuciu bycia osobnym przez pryzmat biografii oraz
opisów dzikiej i surowej przyrody Północy – to wielka sztuka i autorka
„Znikającej ziemi”, debiutantka przecież, poradziła sobie z nią doskonale.
Wspomniane dziewczynki
znikają. Ale wcześniej zniknął ktoś jeszcze. Nie w największym mieście
półwyspu, lecz na dalekiej prowincji. Tej, której mieszkańcy w dużym mieście
wstydzą się swojej eweńskiej spuścizny. Bycie autochtonem na Kamczatce jest
opresyjne. Z oddalonych od Pietropawłowska miejscowości dochodzą oczywiście
rytmy życia, ale ta pulsacja jest dużo słabsza. Kamczacka prowincja jest
miejscem, z którego uciekają miejscowi, i jednocześnie punktem wypraw
zafascynowanych naturą turystów z metropolii. To określenie brzmi
groteskowo, jeśli spojrzy się na liczbę mieszkańców Pietropawłowska
Kamczackiego, jednak w tej powieści to naprawdę ogromne miasto. Niespokojne,
pełne absurdów, ale również mrocznych tajemnic. Miasto, w którym znikają dwie
dziewczynki, i po tym zniknięciu nic nie jest już takie samo. Kobieta musi
baczniej rozglądać się wokół siebie. Kobieta jest narażona na większe
niebezpieczeństwo. Kobieta musi zadbać o to, by jej bliscy czuli się
bezpiecznie. Nawet wtedy, gdy sama drży z lęku albo myśli o tym, że jej życie
powinno mieć inny kształt, że może powinno się w nim wydarzyć coś tak
radykalnego jak porwanie…
Rewmira pożegnała pierwszą
miłość życia i musi się pogodzić z utratą kolejnej. Łada fantazjuje o bliskości
z byłą przyjaciółką, która opuściła Kamczatkę, ale nie pożegnała swoich
niebezpiecznych przecież w Rosji pragnień i potrzeb. Oksana czuje się oszukana.
Może polegać tylko na swoim psie, który się zagubił. Ksiusza robi wszystko, by
nikt nie poznał jej prowincjonalnego pochodzenia. Będąc kobietą zaborczego
mężczyzny, ulega fascynacji innym. Walentyna ma uporządkowane życie, w którym
najważniejsza jest rodzina. Do momentu, kiedy na jej ciele pojawi się
niepokojący wykwit. Nataszy wciąż doskwierają nieobecność zaginionej siostry i
trudne relacje z matką. Zoja tkwi w marazmie świeżego macierzyństwa i chciałaby
odmiany, także seksualnej. Marina dowiaduje się o kimś, kto mógłby być
odpowiedzialny za zaginięcie jej córek. Wszystkie kobiety czegoś chcą, czegoś
się boją, nie są gotowe na prawdziwe konfrontacje z życiem. Każdą z nich
wyraźnie ukształtowała przeszłość. Bo to w dużej mierze książka o tym, co się
już wydarzyło, i o tym, co w sensie symbolicznym powoduje, że Kamczatka jest
ziemią, która znika.
Julia Phillips jest bardzo
subtelna w portretowaniu ludzkiego niepokoju, ale zwraca też uwagę jej
niezwykle duża empatia względem wszystkich bohaterek. Właściwie nic o nich nie
wiemy, przyglądając się im w określonym czasie. To takie wyimki z życia, które
albo toczyło się dynamicznie i ten dynamizm osłabł, albo od zawsze trwało na
jakimś jałowym biegu. Bo „Znikająca ziemia”
to także powieść o bezradności. Może nawet przede wszystkim o niej. Oblicza
kobiet, które nie mają siły albo nie są w stanie swych sił dobrze wykorzystać, stapiają
się w jedno z konsekwentnie kreślonym portretem dzikiej Kamczatki. Miejsca, w którym kiedyś coś warunkowało ład i gdzie
pewnego dnia wkradł się chaos. Razem z nieobecnością, bo to również książka
mówiąca o tym, jak bolesna może być nieobecność, jak mocno odbijać się na
naszym światopoglądzie, jak bardzo stygmatyzować.
To też rzecz o sentymentach,
niewyrażonym żalu oraz poczuciu nieadekwatności do tego, kim się jest i co się
w życiu osiągnęło. Bohaterki powieści poszukują wciąż na nowo czegoś ważnego w
życiu. Tak jak cały półwysep poszukuje zaginionych dziewczynek. Ich utrata
stała się pewną społeczną traumą. Phillips opowiada o życiorysach, w których
pojawiła się bezpowrotnie utracona czułość, a może i miłość. Jest to powieść
także mocno liryczna, osadzona w niezwykłych i pięknych dekoracjach świata
Północy, którego nie znamy, bo każdemu jest do Kamczatki daleko. Dużo bliżej do
poczucia niespełnienia i utrat. O tym Julia Phillips opowiada uniwersalnie i
naprawdę frapująco. Ta książka nie potrafi wyjść z głowy na długo po
lekturze. Ujmuje i przejmuje. Ludzkie dramaty kontrastuje z bezkompromisowym,
milczącym światem pełnym chłodu. Naprawdę świetny debiut literacki.
1 komentarz:
Motyw główny to miasto Kamczatka bardzo ciekawy.
Prześlij komentarz