Wydawca: Wydawnictwo
Kobiece
Data wydania: 30 października 2019
Liczba stron: 312
Przekład: Jacek Godek
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Islandzka harmonia
Każdy z nas spotkał na swojej
drodze kogoś, o kim z pewnością chciałby napisać książkę. Albo kogoś, komu
książka, spisana historia jego życia, jest po prostu należna. Islandzka poetka
Steinunn Sigurðardóttir znalazła kogoś takiego. Postanowiła stworzyć niezwykły
pamiętnik. To historia pięknego życiowego optymizmu, ale też opowieść o
determinacji oraz takim sposobie koncentracji na sobie, który nie jest
egocentryzmem, bo pozwala widzieć świat w zależnościach, a siebie w relacjach z
innymi, w których docenia się siłę islandzkiej wspólnoty. Książkowa moda na
Islandię ma wiele oblicz. Otrzymaliśmy i sporo dobrych tłumaczeń literatury
pięknej, i liczne reportaże mniej lub bardziej sugestywnie oprowadzające nas po
wyspie. W opowieści o Heidzie Islandia nie jest ani do literackiego opisu, ani
do subiektywnego opowiedzenia. Wyspa sama w sobie istnieje jako malownicze tło,
którego właściwości pojawiają się w emocjach opisywanej bohaterki. Kobiety
żyjącej pośród owiec, w cieniu pomrukujących wulkanów. Kobiety, która mogła być
każdym – modelką, policjantką, polityczką, społeczniczką. Wybrała przede
wszystkim życie zgodne z samą sobą. Proste życie, którego pięknym obrazem jest
niniejsza książka. „Farma Heidy” posługująca się bezpretensjonalną składnią
pełną oczywistości i jasnych konstrukcji opowiada nam o świecie, który każdy z
Islandczyków mógłby odnaleźć, gdyby tylko zechciał zrozumieć, jak ważne są
związki jego przeżyć i oczekiwań z tym, czym powinna być ziemia, przywiązanie
do niej.
Heida nie formułuje w tej
książce jakichś porad, nie stara się być ani prorokiem, ani tym bardziej
mentorem. Pośród zgrabnie sformułowanych prostych myśli pojawiają się takie,
które można uznać za jej życiowe motta. Dla mnie najbardziej definiujące tę
publikację są słowa: „Życie jest zbyt krótkie, żeby robić coś innego niż to, na
czym człowiekowi naprawdę zależy”. Heida podjęła się różnych
wyzwań i wielu form aktywności, a jednak za kluczową i dla niej najważniejszą
uznała tę związaną z opieką nad najbliższym otoczeniem. Nie ma w niej miejsca
na rodzinną czy macierzyńską bliskość. Jest śmiałe i konsekwentne podążanie za
poczuciem przynależności do ziemi, z którą jest związana. W tym znaczeniu
bohaterka jest ambitną feministką, ale odczytywanie tej książki przez pryzmat
feminizmu byłoby sporym uproszczeniem.
„Farma Heidy” opowiada o
świadomej, dobrej i zasadnej samotności. O wyjątkowej formie współistnienia ze
zwierzętami, których na Islandii jest dużo więcej niż ludzi, ale o których tak
naprawdę niewiele się wie. Owce w tej opowieści pełną rolę równorzędnego
partnera bohaterki. Dowiemy się nie tylko tego, jak wygląda całoroczna opieka
nad nimi. Poznamy historię specyficznego przywiązania. Pełnego czułości ukrytej
pod surową bezkompromisowością, kiedy trzeba zakończyć życie zwierzęcia, do
którego jest się przywiązanym. Nie miałem pojęcia, ile ciepłych uczuć mogą
wzbudzać te wełniste istoty – zdają się nadawać sens codziennej egzystencji ich
opiekunki. Heida wyraża się przez owce i wraz z owcami staje się pewną
stabilną całością. Dlatego ta opowieść jest bardzo przejmująca jako historia o
harmonii człowieka ze światem natury, względem którego jest pokorny.
Islandzka natura ujawnia się
tu wielokrotnie – bezpośrednio i w kilku odniesieniach. Heida opowiada o swoim
życiu przez pryzmat czterech pór roku. To zabieg skierowany chyba do
kontynentalnego czytelnika, który nie wie, że na Islandii odmierza się czas
tylko dwiema porami – latem i zimą. Tutaj porządek wyznań to jednocześnie
metodyczne punktowanie tego, co konieczne do zrobienia, aby świat Heidy
funkcjonował idealnie. Piękno idealizmu rozbijają kwestie proekologicznych
działań, które spędzają bohaterce sen z powiek. Wspomniana walka o zachowanie
dziewiczości terenów, na których od wieków zgodnie funkcjonują ludzie i przyroda,
każe przypominać o innych niepokojących działalnościach na Islandii, jak choćby
o budowie kolejnej huty aluminium na północy wyspy.
„Farma Heidy” opowiada o tym,
że szacunek do natury to część islandzkiej tożsamości, ale tkwi w niej także
pewna zachowawczość. Bycie Islandczykiem to dla bohaterki również źródło
różnych zdziwień, jednak Heida nie ocenia, nie punktuje, nie stara się w żaden
sposób udowodnić, że jej sposób i styl życia są właściwe, mogą być wzorcowe.
Dlatego tym bardziej wierzy się temu, co opowiada o sobie i świecie. Widzi
się tę farmę, imponujące imago mundi, jako miejsce każdego początku. O silnym
związku z otoczeniem świadczą również przemyślenia dotyczące najbliższych.
Także tych, którzy musieli odejść – śmierć siostry i ojca – pozostawiając w
pewnym zagubieniu i tęsknocie, trudnymi do wstawienia w uporządkowane życie
myśli oraz działań Heidy. Imponująca jest jej drobiazgowość w planowaniu i
bezkompromisowe realizowanie założonych planów. Niezależność oraz konsekwencja
w działaniu definiują tutaj tożsamość. Tożsamość to wewnętrzna harmonia. Ale
także poczucie, że przynależy się do czegoś lub kogoś, kto wyzwala potrzebę
bliskości – w tym znaczeniu bohaterka nigdy nie jest sama.
Interesujące są opisy działań
podporządkowanych rytmowi natury. Prowincja islandzka sportretowana jest tu w
wielu barwach i Heida mówi o niej dużo więcej niż powtarzane przez innych
truizmy. Wybory bohaterki to pochodna przede wszystkim związku z prowincją, w
której znajduje się miejsce absolutnie na wszystko – od lęku i czasami
przerażenia zimową pustką oraz ciemnością po odczuwane na kilka sposobów
poczucie szczęścia, że jest się we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Steinunn
Sigurðardóttir stara się tak pokazać swoją bohaterkę, że widzimy kształtujące
ją priorytety, ale otrzymujemy też opowieść będącą ciekawym spojrzeniem na to,
czym obecnie jest islandzka ekologia, jaki status ma rolnictwo, oraz to, jak
polityka wkracza w rejony, w których w zasadzie nie powinno jej być, bo nigdy
nie była obecna. Gospodarstwo Ljótarstadir urasta do miejsca
harmonizującego wszystko co islandzkie. Tam nie ma miejsca na przypadkowość,
wątpliwości, chaos czy poczucie niespełnienia. Zwyczajna przestrzeń otrzymuje
nadzwyczajne znaczenie. To też przestrzeń, do której bohaterka zaprasza nas
wyjątkowo sugestywnie. „Farma Heidy” to zatem opowieść o życiowej wyprawie i
zawirowaniach, ale także prozatorska podróż z wyraźnie wskazanym kierunkiem. Kusząca i dobra. Ta książka wyzwala bardzo ciepłe
emocje. Mówi jednocześnie o kimś, kto emocjonalność trzyma dość mocno na wodzy.
Ostatnim ważnym aspektem jest
pokazanie życiowej walki o samostanowienie nie w charakterze buntu wobec
czegoś, ale przede wszystkim jako drogi mądrej ewolucji światopoglądowej. Heida
uosabia wyjątkowy spokój. Jej wewnętrzna harmonia wydaje się kształtować także
przez to, że bohaterka nie daje dostępu do siebie tym emocjom i przeżyciom,
które miałyby jakikolwiek destrukcyjny wpływ. „Farma Heidy” mówi nam o
radości z podstawowych rzeczy i o tym, że żyjemy naprawdę zbyt krótko, by
utrudniać sobie życie zbędnymi dylematami. Książka nie unika trudnych
kwestii – jak choćby żałoby czy trudu radzenia sobie z depresją – ale mimo
wszystko jest jedną z pogodniejszych książek, jakie przeczytałem w tym roku.
Nie jest poradnikiem, nie wskazuje innym życiowych celów. Stara się oddać
islandzką harmonię ducha ze światem niepokornej natury. Ujawniając
jednocześnie, że bycie niepokornym nie oznacza walki. W życiu, tym bardziej
toczonym na Islandii, nie warto poświęcać czasu ani energii na żadną walkę.
Mądra i ciepła książka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz