Wydawca: Korporacja
Ha!art
Data wydania: 27 listopada 2019
Liczba stron: 208
Oprawa: miękka
Cena det.: 39 zł
Tytuł recenzji: Odcienie smutku
Kończy się niewątpliwie bardzo
dobry rok dla Korporacji Ha!art. Wraz z deszczem zasłużonych nagród dla „Psów ras drobnych” Olgi Hund wiosną ukazał się w tej oficynie znakomity debiut
powieściowy „Dziwka” Anny Mazurek. Kiedy wszystko wskazywać mogłoby na to, że
ten wydawca niczym już nie zaskoczy, pojawia się „Czernucha”. Opowieść petarda.
Rzadko pozwalam sobie na takie etykiety, ale czyta się to jednym tchem i po
lekturze ma się wrażenie, jakby ktoś dość mocno zaingerował w to, jak
funkcjonuje nasz umysł i zdrowy rozsądek. Niebywale frapująca językowo,
szorstka i bezkompromisowa, ale przede wszystkim mocno zapadająca w pamięć, bo
oddająca ludzkie lęki, frustracje, idiosynkrazje i wewnętrzne udręki w
polifonicznej formie tak różnych od siebie tekstów, że jedyne, co winienem
autorce, to wielki ukłon za to, jak swobodnie i z rozmysłem porusza się po
rozmaitych ścieżkach językowych.
„Czernucha” jest zbiorem
opowiadań, ale można dopatrywać się w niej cech powieści. Ważna jest klamrowa
kompozycja książki – zaprezentowanie losów jednej z bohaterek w dwóch odmiennych
konwencjach. Powstają dwie historie życia wydostające się z tej samej traumy. Kardaś
udowadnia, że powiedzenie „każdy jest kowalem własnego losu” nie jest
archaicznym i banalnym zwrotem, który stał się trochę wyświechtany, i że zbyt
często nie stoi za nim świadomość tego, iż to właśnie my sami możemy stoczyć z
życiem najcięższe boje. Innym bohaterom tej książki walka o własne
szczęście i samostanowienie nie wychodzi. Pojawiają się motywy samobójstwa –
jedno w realistycznej konwencji monotonnego opowiadania niezapowiadającego
dramatu, drugie w dynamicznej i groteskowej fantazji o tym, jaki nieporządek
pozostawia po sobie roztrzaskana na asfalcie głowa samobójczyni. Ale to, co
przykuwa uwagę do tej książki, to zmienność perspektyw i sposobów opowiadania,
w jakiej klatce emocji możemy sami siebie umieścić. Jak bolesne jest tkwienie w
niej i jak doskonale programujemy mechanizmy emocjonalne, które każą nam czuć
się źle w swoim życiu.
„Czernucha” to książka
odważnie atakująca czytelnika. Trochę jest tak, że debiutantka bierze sobie
czytających za jeńców – mają się światom przedstawionym z uwagą przyglądać, ale
przede wszystkim przysłuchiwać. Bohaterami są ludzie w różnym
wieku, różnego statusu, z różnymi życiowymi przeżyciami, wszyscy podkreśleni
jedną czarną kreską melancholii i wewnętrznej rozpaczy. Ważniejsze jest jednak
to, jak opowiadają swoje życie. Czasem bezpośrednio w pełnych egocentryzmu
monologach. Czasem za pomocą dramatycznych dialogów, do których nie zostaje
dodane ani słowo komentarza – jak w tekście „Rozmowy nad Wisłą”. To właśnie ten
fragment „Czernuchy” jest najbardziej ekspresyjny, ale z równą siłą uwagę
przykuwa także stonowana narracja o kobiecie w sidłach samokontroli. „Czemu
wciąż jest czwartek” boleśnie uwiera tak samo jak rozkrzyczane „Rozmowy nad
Wisłą”. Kardaś wie, że zbliżyć się do bohatera to wydobyć najbardziej dla niego
wstydliwe emocje na wierzch. Tutaj mamy operacje na żywych tkankach, a nerwy są
uwypuklone, nieosłonięte, narażone na bolesne uderzenia świata zewnętrznego.
Nieważne, czy jest mowa tylko o zgorzknieniu, czy też o groźnych obliczach
depresji, czy też po prostu o rozczarowaniu prozą życia; autorka tej książki
wie, jak zintensyfikować ból istnienia swoich bohaterów, a jednocześnie – jak
skutecznie uderzyć tym bólem w czytelnika.
Wydaje się, że bohaterowie
„Październikowego mężczyzny” czy „Przeciętnego tygodnia nieprzeciętnego
człowieka” nie mają żadnych szans na polepszenie życia. Też chyba
nieprzypadkowo są to mężczyźni, dużo bardziej bierni w tej książce od kobiet.
Cechujący się pewną, lecz jednocześnie złudną omnipotencją – wiedzą doskonale,
jak zniszczone zostało ich życie, i nie pozostaje w nim nic, co można byłoby
odbudować z gruzów. Rozpaczliwymi sposobami ratunku są albo pogarda dla świata,
albo wycofanie się z niego w sferę powtarzalności, fizjologii czy mechanicznego
odtwarzania tego, co rzekomo potrzebne organizmowi. Trudno złapać oddech po
lekturze wspomnianych opowiadań. Ale Antonina Kardaś wie, że nie o odcienie
smutku i beznadziei chodzi w tym zbiorze tekstów, bo choćby nie wiem jak mocno
bohaterowie wypierali się prawa do szczęścia i radości, jest w tych zdaniach,
dobranych świetnie stylistykach i różnorodnych formach opowiadania nieszczęścia
pewien literacki wigor. „Czernucha” wbrew tematom i przedstawianym sytuacjom
jest książką pełną witalności językowej.
Dynamizm i siła tego
intrygującego debiutu rozpina się między skalą obserwacji rzeczywistości
czytelnika a subiektywnym jej odbiorem przez udręczonego bohatera. To bardzo
ciekawe zderzenie i interesujące doświadczenie czytelnicze. Górujemy gdzieś nad
wszystkim, o czym czytamy, i chętnie przyłożylibyśmy temu i owemu, żeby wziął
się w garść, ale widać u Kardaś jednocześnie portretowanie tych wszystkich
emocjonalnych klinczów, w jakich znajdują się jej bohaterowie. „Czernucha” to
także opowieść, w której warto zwracać uwagę na poszczególne tropy. Choćby na
ten, kto i dlaczego maluje. Konstrukcja książki każe spojrzeć na nią jak na
opowieść z głębi egzystencjalnego piekła, bo autorka podzieliła ją na części o
przejmujących tytułach – takich jak „Zaraza”, „Śmierć”, „Głód” czy „Wojna”.
Zapowiada zatem stany jakiegoś bardzo intensywnego przeżywania. Opowieści z
tych rejonów emocji, w których dominuje często paniczny strach. Bohaterowie tej
książki boją się świata, ale czytelnik może odnieść wrażenie, że bardziej
przerażający są oni sami – niezdolni do elementarnej choćby formy
autorefleksji, tonący w coraz większych neurozach, które sami w sobie hodują.
Nie wszystko jest jednak tak oczywiste. „Czernucha” to też książka, która
potrafi wydobyć świetny czarny humor z najbardziej nawet mrocznych tematów.
Zapada w pamięć tym, że jest tak niesłychanie dynamiczna.
U Antoniny Kardaś każde słowo
ma drażnić, prowokować, ale jednocześnie jakoś mocno wbijać się w świadomość.
Są nawet całe zdania, które od razu się zapamiętuje, chociaż wcale się tego nie
chce. Niezwykła wrażliwość autorki i jej zmysł obserwacji idą w parze z
niepokorną buńczucznością. Wychodzi z tego książka naprawdę niezwykła. Można
opowiedzieć o sfrustrowanych bohaterach literackich, nie męcząc jednocześnie
czytelnika swoją jednowymiarowością. Tutaj jest ona fascynująca i niezwykła,
choć nie ma w zasadzie żadnej opowieści, w której cokolwiek – poza ogromem bólu
bohaterów – mogłoby nas zaskoczyć. Mam nadzieję, że Kardaś uporządkuje w
przyszłości swoją swobodę językową i zdecyduje się na równie godną zapamiętania
narrację jednego nurtu. Póki co można traktować „Czernuchę” trochę jak
eksperyment literacki – tak jak jako eksperyment widzą swoje życie zdegradowani
na własne życzenie bohaterowie książki. Można jeszcze opowiedzieć ludzki smutek
i ludzką frustrację w taki sposób, że naprawdę chce się o nich czytać. To z
pewnością jeden z ciekawszych debiutów literackich i – miejmy nadzieję –
literacka nadzieja na przyszłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz