Wydawca: Państwowy
Instytut Wydawniczy
Data wydania: 13 maja 2019
Liczba stron: 424
Przekład: Joanna Krenz
Format e-booka: MOBI i ePUB
Cena w Virtualo.pl: 26,90 zł
Tytuł recenzji: W obliczu śmierci
Yan Lianke tworzy przerażającą
opowieść, która staje się czytelną metaforą opresji oraz zniewolenia. „Sen wioski Ding” to nie tylko inspirowana prawdziwymi zdarzeniami powieść o
konfrontacji człowieka ze śmiercią. To historia społeczności, w której śmierć –
jakkolwiek bolesna i masowa – może stać się formą wyzwolenia od uwarunkowań
społecznych, nowego sposobu zarządzania społecznością, ale przede wszystkim od
przerażającej konfrontacji ludzkich instynktów z perspektywą bezkompromisowego
końca. Czyta się tę powieść na wdechu, jej wizyjność jest bardzo przejmująca.
Wątpliwe wydaje się uczynienie narratorem nieżyjącego chłopca, bo sugestywna i
pełna metafor oraz poetyckich opisów fraza nijak nie pasuje do dziecka,
niemniej ma być to opowieść kogoś, kto potrafi stworzyć zdrowy dystans do
opisywanych wydarzeń, bo nie ma prawa w nich uczestniczyć. Może jedynie być
smutnym kronikarzem upadku wioski, degradacji człowieczeństwa. Opowiada
przejmująco i w taki sposób, że przywiązujemy się do każdego z bohaterów, których
przecież musimy pożegnać. Lianke pisze o tym, że w każdą formę chaosu
wcześniej czy później wedrze się ludzkie okrucieństwo. Wszędzie, nawet w
skażonej równinnej strefie z dala od cywilizacji, porządek stanowienia zawsze wyznaczą
chciwość, małość, koniunkturalizm i potrzeba zawłaszczania. To wszystko zdaje
się dużo silniejsze od mocy śmierci, ale jej symbolika jest tu oczywiście
najważniejsza i najbardziej przejmująca. „Sen wioski Ding” to opowieść o
piekle umierania, ale także o tym, że śmierć to być może jedyne, przez co
jesteśmy potraktowani sprawiedliwie.
Qiang nie żyje, ale obserwuje.
Życie zostało mu odebrane na innych prawach i warunkach niż życia mieszkańców
jego wioski. Wkraczamy do niej, obserwując przejmującą szkarłatną poświatę – to
jesienny zmierzch ogarniający miejsce, któremu będziemy się przyglądać przez
rok. Nastanie rok niebywałej zmiany. Każdy będzie żyć z oddechem śmierci na
karku. Mieszkańcom wioski wmówi się pewnego dnia, że oddawanie krwi to intratny
biznes, a dzięki temu, że jest ona czymś, co się w organizmie regeneruje, wioska
będzie mogła osiągnąć lepszy status majątkowy. Ma się zmienić wszystko i
zmienia się. Wioska podąża ku nicości. Niehigieniczne i zbyt wyczerpujące
zabiegi doprowadzają do rozwoju epidemii AIDS. W niej ukryje się jeszcze inne
zło – zmienią się okoliczności, w jakich ludzie będą chcieli władzy, poklasku,
posiadania i porządkowania rzeczywistości. A ta opisywana jest dwutorowo –
dwiema przejmującymi narracjami, w których wizje senne łączą się i uzupełniają
z coraz bardziej przerażającą rzeczywistością w zaniku. Śmierć staje się
nowym porządkiem i nową perspektywą. Dla tych, którzy potrafią wykorzystać
sytuację graniczną do realizacji własnych potrzeb. Reszta przestanie się
liczyć. Wioska będzie zmierzać ku samozagładzie. Wraz z nią rozpadać się będą
więzi tworzące to tradycyjne społeczeństwo. Ktoś wyrzeknie się najbliższej
osoby w związku, ktoś podniesie rękę na syna, ktoś też własnego syna zabije.
Yan Lianke nie pozwala na złapanie oddechu. Każda strona tej przejmującej
książki mówi więcej o człowieczeństwie niż opasłe filozoficzne tomy.
Na pierwszym planie jest
senior rodu, z którego wywodzi się narrator. Dziadek cieszy się lokalnym
autorytetem. Sam na początku włącza się w przerażającą w skutkach akcję
pobierania krwi od mieszkańców, widząc w tym nadzieję na poprawę ich losu. Ta
nadzieja przychodzi z zewnątrz, pojawia się w formie zarządzeń i ustaleń nowego
porządku. Mieszkańcy wioski jak zawsze swoje marzenia i oczekiwania muszą
powiązać z tym, co formalnie narzucone. Nie wolno im myśleć i działać
samodzielnie. Są niewolnikami własnych pragnień, a z czasem stają się sprawnymi
uczestnikami machiny śmierci. Dziadek chciałby ją zatrzymać, ale jego
działania są tyle konsekwentne, ile przede wszystkim rozpaczliwe. Gromadzi
cierpiącą społeczność w budynku lokalnej szkoły. W niej narodzą się nowe formy
przemocy, za którymi będzie stać większe nieszczęście. Dziadek nie będzie w
stanie dać społeczności poczucia bezpieczeństwa. Rozpaczliwie będzie przyglądał
się temu, jak rujnowany jest wiejski ład. Jak śmierć zawłaszcza już za życia, deprawuje
charaktery, skłania do haniebnych czynów.
W obliczu śmierci wciąż
istnieją podziały. Nawet trumny dla tych, którzy niebawem odejdą, zostają
podzielone – jedne przypominają dzieła sztuki, inne są naprędce sklecone z drewna,
którego po pewnym czasie zaczyna w wiosce brakować.
Tymczasem podział idzie w wielu kierunkach. Ludzie stają się zatomizowani,
pojawia się coraz więcej konfliktów – zwłaszcza w rodzinach, które przestają
normalnie funkcjonować. Ale opresja śmierci rodzi też w tej powieści wiele
zapadających w pamięć pięknych scen. Jak pożegnanie się z życiem miejscowego
artysty. Odczuwalna pasja jego koncertu życia i pożegnanie z nim. Chwila
duchowego katharsis, które chcą współdzielić w milczeniu słuchacze. Albo scena
seksu chorych kochanków pokrytych owrzodzeniami, gdy piękne staje się
zespolenie ciał. Pośród cieni śmierci rodzi się też miłość wraz z czułością.
Idą za tym odważne deklaracje i czyny. Nie każdy w obliczu zagrożenia podda się
instynktom, które hańbią pojęcie człowieczeństwa.
Tego brakuje synowi seniora
rodu. Hui jest bezpośrednio odpowiedzialny za to, co dzieje się w wiosce. A
jednak to cyniczny malwersant, który wychodzi obronną ręką z sytuacji, w której
mieszkańcy bezradnie patrzą na swój koniec. Siłą Huia jest jego
bezkompromisowość. Ojciec nie może tego znieść. Formą intensywności życia
pośród śmierci staje się narastająca nienawiść – nie tylko w ich relacjach. Yan
Lianke portretuje społeczność, która poddaje się umieraniu, ale również ludzi,
którym instynkt przetrwania pozwala na wszelkie okropne osobliwości. Ci,
którzy umarli, nie mogą mieć pewności spokoju. Ich trumny mogą zostać wykopane,
groby obrabowane. Nie ma nic gorszego od wszechobecnej śmierci. A jednak autor
podkreśla, że linia życia, które wciąż chce być ponad nią, to bolesny ciąg doświadczeń,
w których ludzie stają się zniewoleni i toną w goryczy. Wioska Ding staje się
przestrzenią wyjątkowej opresji.
Wspólnota nadziei dość szybko zostaje
zniszczona. W tej bezkompromisowej do samego końca powieści chodzi także o
oddanie fatalizmu istnienia. Prowincja chińska staje się areną malwersacji i
takich zbiegów okoliczności, które udowadniają, że oddalone od centrum ośrodki
społeczności zawsze najmocniej przyjmą na siebie odium przemian i fatalnych
zarządzeń. Lianke opowiada także o tym, jak nieszczęście rodzi się
pośród biedy i deficytów. Pojawiają się przecież prozaiczne powody, by oddawać
krew. Niektórzy robią to po to, by mieć na szampon. Inni skuszeni filozofią
nowej ekonomii rozwoju jako pierwsi ponoszą jej ofiarę. A ofiarą symboliczną
jest oczywiście społeczność.
Świat apokalipsy chińskiego
prozaika jest jednocześnie światem walki o władzę – choćby była ona już tylko
prowizoryczną władzą, ostatnim szaleństwem przed odejściem, zniknięciem
społeczności. Duszny, ale i poetycko piękny klimat tej książki osadza się w
bezwzględności natury, która nie widzi cierpienia ludzkiego, sama wyznacza swój
rytm i swoje prawa. Wizyjność Lianke idzie w parze z czułością pokazywania
tego, czym może być ostatnie nieszczęście ludzkie. To kameralna, ale
jednocześnie panoramiczna opowieść o społeczności, która musi zginąć. I o
imperatywie umierania, który tutaj łączy się z tym, co bolesne za życia – z
zawłaszczaniem, przemocą i upokorzeniem. Jedna z bardziej przejmujących
książek, jakie przeczytałem w tym roku. Biorąc pod uwagę jej uniwersalną
metaforykę – myślę, że to lektura obowiązkowa dla wszystkich. Bo śmierć,
władza, cierpienie oraz strach dotyczą każdego z nas. E-book w dobrej cenie oferuje Virtualo.pl
Recenzja powstała we współpracy z księgarnią Virtualo.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz