Wydawca: Powergraph
Data wydania: 20 maja 2022
Liczba stron: 432
Oprawa: twarda
Cena det.: 49 zł
Tytuł recenzji: Jej deklaracje
Wiemy od lat, że nazwisko Wita Szostaka to gwarancja wyjątkowej i specyficznej jakości literackiej. To pisarz przecierający własne ścieżki w wyrażaniu zarówno siebie, jak i skomplikowanej struktury świata, wobec której często czuje się bezradny. W zasadzie każda jego kolejna powieść jest eksperymentem, wychodzeniem naprzeciw sobie jako twórcy, ale również tworzywu, jakim jest proza. Bo do tej pory konsekwentnie była to proza. A najnowsza powieść jest czymś zaskakującym. Odnosi się wrażenie, że Szostak odważnie przekracza granicę rodzaju literackiego i po tym doświadczeniu nic już nie będzie dla niego niemożliwe. Ale jednak w podtytule tej książki widnieje słowo „powieść”. Pomysł i jego realizacja – absolutnie nowatorskie, biorąc pod uwagę fakt, że twórca rozgrywa tu swoistą autotematyczną grę z istotą, funkcją i znaczeniem słowa pisanego, słowa jako takiego, sposobu komunikacji za jego pośrednictwem. Szostak jest odważny, bo przełamuje tu literackie i egzystencjalne tabu. Nie tylko uważnie portretuje kobiecość, jak czynił to już choćby we „Wróżeniu z wnętrzności”. On tutaj jest kobiecością. Deklaratywnie przez płeć, ale wciąż z charakterystyczną dla siebie specyfiką frazy, wychodzi naprzeciw przekonaniu, że w XXI wieku wszystko już zostało napisane. Ano nie wszystko. „Szczelinami” to rzecz z kilku powodów wyjątkowa. Autor przekracza tu granice płci i formy wypowiedzi. Opowiada kobietę, jej ciało, jej dylematy i zdumienia. A w tym wszystkim w zasadzie niczego nie odsłania, zmierza ku niepokojowi i tajemnicy. Im więcej się tutaj ujawnia, tym mniej tak naprawdę jesteśmy pewni. Zwłaszcza że obcujemy z tekstami o charakterze wierszy wolnych. Tu każdą linijkę tekstu trzeba oswoić, przeżyć, a niektóre zachować w sobie. Także zrozumieć, jaką siłę i wymowę może mieć nawias. Szostak jako jeden z nielicznych pisarzy zwraca uwagę na to, że w obrazowaniu literackim istotną rolę odgrywa – obok słowa – znak interpunkcyjny. Tajemnica i zagadka całej tej książki.
Zatem ona. Nieoczywista, choć przecież żyjąca w bardzo oczywisty sposób. Pokazująca, że całkiem sporo można „wywieść z banału”, lecz jednocześnie tkwiąca w takich życiowych koleinach, że w zasadzie jest przewidywalna. Nic bardziej mylnego. Zaczyna się opowiadać jako obserwatorka rzeczywistości w tramwaju, taka bohaterka rodem z powieści Zośki Papużanki, ale jej voyeryzm jest dużo bardziej skomplikowany. Tak jak tramwaj wyrusza w drogę, a potem wraca do jednej z krakowskich dzielnic, z której – głównie symbolicznie – wszędzie jest daleko, tak bohaterka miota się między pragnieniem wyjścia poza to, co oczywiste i ustanowione choćby przez jej adres zamieszkania, a bezpieczną przestrzenią oczywistości, w której właściwie jest całkiem dobrze. Ale jej istnienie to ruch. Dynamikę przemian Szostak zobrazuje bardzo ciekawymi porównaniami. W „Szczelinami” metafora brzmi intrygująco – czasem jest nad wyraz oczywista, czasami łączy się z kolejną i dopiero skomplikowany system asocjacji odkryje nam jedno z oblicz narratorki tej książki.
Deklaruje się nam słowami Hermana Melville’a. W tym „wolałabym nie” skrywa się właściwie cała dwuznaczność jej charakteru i przede wszystkim wrażliwości. Szostak składa jej teksty w zbiory, zbiorom nadaje tytuły i zaznacza przy nich daty. Możemy zatem śledzić rozwój osobowości, a także ścieżki konfrontacji tego, co pozornie słuszne, z tym, co niebywale konieczne. To nie jest trywialne stawanie się, dojrzewanie, dorastanie – żadne z tych oczywistych pojęć nie wyrażą procesu opisanego w tak specyficzny sposób. Mimo że jest tu wszystko, co mogłoby nam posłużyć do spisania pełnej faktów i oczywistości kobiecej biografii. Nikt jednak nie powiedział, że mamy się opowiadać linearnie i przede wszystkim prozą. A także za pomocą zdań twierdzących, które tutaj się często znajdują, ale wcale nie twierdzą tego, co nam się wydaje.
W bardzo konkretnym zarysie kobieta Szostaka to trochę uciekinierka od samej siebie, trudno jej samą siebie unieść i jeszcze trudniej z czymś lub kimś się zidentyfikować. Na przykład z własną córką. Fantazjująca o nieistnieniu bohaterka uświadamia sobie, że jej dziewczynka byłaby istotą, którą mocno zaboli matczyne nieistnienie. A przecież matka również jest dziewczynką, właściwie zastyga w tej dziecięcości, którą fascynująco opowiada tryptyk podpisany jako „Mrok na schodach”. Identyfikując się z inną płcią, Szostak pokazuje, co dla niego samego jako mężczyzny byłoby przestrzenią zagadek, ale i portretuje kobietę zagadkową dla samej siebie.
Niedopowiedzenia w tej narracji są jak brakujące palce dziadka bohaterki. Człowieka naznaczającego rodzinę charakterystycznym rysem, gdy historia wdarła się w to, co mogłoby tę rodzinę inaczej konstytuować w przyszłości, i to zrujnowała. Tymczasem mamy córkę urzędniczki i byłego nauczyciela, który zajmuje się czymś w ogóle niezwiązanym z edukacją. Mamy jej odwagę samostanowienia i strach przed tym, czy nie posunęła się za daleko. A może przede wszystkim przed tym, że nie zna swoich możliwości i nie jest w stanie ich opisać. Ta powieść to słowa prób. A jednocześnie historia postaci, która chyba najtrafniej definiuje się wówczas, gdy wyznaje: „Szukam słów, które obiecują dużo więcej, niż mogą mi dać”.
Co nam daje obcowanie ze „Szczelinami”? To nie tylko książka nowatorska. To również ciekawe uzupełnienie tego, co Szostak wcześniej nazywał opowieścią, co miało rolę mitotwórczą, co całym sobą wołało do nas za pomocą ukrytych znaczeń. Bo jest to powieść z jednej strony silnie chyląca się ku autorskiemu przekonaniu, że wszystko jest opowieścią, a wyzwaniem – znalezienie narzędzia, aby to udowodnić. Z drugiej jednak – niepokojąco tajemniczym wyznaniem. I tu należy zaznaczyć, że tak opowiedziana historia namnoży interpretacji; ta opowieść będzie żyła chyba dłużej niż inne autorstwa Wita Szostaka. Ma siłę emancypacji, przede wszystkim zaś moc zatrzymywania w poszczególnych wersach. Jest to też ciekawa rozprawa z męskością jako taką. Mężczyzna w tej książce jest „samotnym przywódcą własnej partii”, nieustannym zdobywcą i kreatorem świata. Kimś, kto chce go nazywać dla niej. A ona – w pewnym momencie zamieniając się w ten zaimek – oddaje mężczyźnie obraz, którego być może on nie jest w stanie przyjąć. Tak czy owak intrygujące jest śledzenie relacji z płcią przeciwną – są kontestujące, ale jednocześnie więcej nazywają. Wiemy więcej o kobiecie Szostaka. Widzimy, w jaki sposób Szostak staje się kobietą.
To z pewnością jedna z
bardziej oryginalnych książek, którą przeczytamy w tym roku. Opowieść, w której
bardzo ważne są dwa rodzaje przestrzeni: rzeczywista i wyimaginowana, obie
przemierzane w niepokoju i obie zamykające się na siebie. A całość zmierza –
jak wspomniałem – ku czemuś mocno niepokojącemu. Nie
jestem pewien, czy naprawdę wydostajemy się ze świata tej bohaterki i czy ta
bohaterka jest rzeczywistym przewodnikiem po opisanych przestrzeniach. Dużo
zagadek i wiele miejsc, w których „Szczelinami” – jak sugeruje tytuł – staje
się opowieścią o przedostawaniu się do naszego świata nieoczywistych rzeczy.
Wtedy rozumiemy więcej, widzimy szerzej. Jednak całość urzeka przede wszystkim
niespotykaną we współczesnej literaturze męską wrażliwością. Mam wrażenie, że
Wit Szostak – w określonej konwencji i charakterystycznej masce – jest jako
człowiek, nie jako pisarz, właśnie w tej książce w całej swej twórczości
najbliżej odbiorcy. To również pięknie skomponowana narracja o tym, że życie to
fragmentaryczność różnych doświadczeń. Mało kto w tak nieoczywisty sposób
potrafi nam opowiedzieć, jak bardzo na co dzień boimy się żyć naprawdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz