2007-08-14

"Dziewczyna z zapałkami" Anna Janko


Oto kolejna po Jolancie Stefko współczesna poetka polska napisała powieść, zdradziła na chwilę poetycką materię semantyki i składni, by pożeglować na falach prozatorskiego języka pisanego. Sama Janko zdradza nam, iż materia, z jaką przyszło jej się mierzyć wymaga innego rodzaju skupienia i dyscypliny twórczej: „Pisanie prozy to jest jeszcze większa żmuda! Jesteś jak mrówka, która idzie przez monstrualny krajobraz, którego kształty objawią ci się dopiero po wielu kilometrach napisanych stronic!”. Jej powieść idzie w innym kierunku, niż próby tworzenia linearnego ciągu zdarzeń przeprowadzane przez Stefko choćby w „Możliwych snach”. Janko pisze bowiem swojego rodzaju pamiętnik, zapisuje lata swojego życia odtwarzając je z wnikliwością i pragnieniem zrozumienia samej siebie, swych emocji i otaczającego ją świata poprzez nadanie im sensu przez zapisane słowo. Tytułowa analogia z Andersenowską baśnią jest bardzo wyraźna i rozpoznaje się ją zanim jeszcze autorka w zbyt oczywisty i natrętny sposób ją wyjaśni. Zapisując swe życie, Janko rozpala metaforyczne ogniki, dzięki którym ucieka od rzeczywistości, penetruje swe emocjonalne wnętrze, powołuje do życia płomień oświetlający wszystko to, co na co dzień znajduje się w mroku nienazwania, nieokreśloności. Przy tym świetle zaczyna czuć się dobrze sama z sobą i zaczyna lepiej samą siebie rozumieć. Chociaż pisze o wiecznej walce własnego „ja” z otaczającym ją światem, rozumie jednak znaczenie owego „ja” i jego ważność.

„Dziewczyna z zapałkami” od pierwszych stron zachwyca i porywa. Piękna, gładko wychodząca spod pióra autorki polszczyzna i niebanalne eksperymenty lingwistyczne balansujące na granicy realizmu prozy i mistycyzmu poezji. I chociaż potykałem się czasami o pojedyncze słowa ( uznane za poprawne, ale wzbudzające niekiedy kontrowersje ) – jak choćby zaimek „wtenczas” lub forma czasownikowa „otwarłam”- książka wydawała mi się majstersztykiem literackim i byłem skłonny uznać ją za zjawisko tegorocznego rynku wydawniczego. Dlaczego używam czasu przeszłego? Ano dlatego, iż ta książka jednak przestaje bronić swej wielkości po kilkudziesięciu stronach lektury.

Przede wszystkim chce się krzyknąć: Ale to już było! W końcu w podobny sposób wiwisekcję własnej duszy przeprowadziła Sonia Raduńska w swych „Białych zeszytach”. Forma powtórzona, nic twórczego. O ile jednak Raduńska w pisaniu o swym życiu odnajdywała ukojenie i drogę życiowego kompromisu między własnymi pragnieniami a realiami otaczającego ją świata, o tyle Janko wydaje się być w stanie permanentnego buntu wobec własnego życia. Jej książka nie jest tak stonowana jak zapiski Raduńskiej i choć z pewnością ma przewagę nad „Białymi zeszytami” elegancją i finezją słowa, to jednak odnosi się wrażenie, iż Janko z neurotyczną wręcz nadwrażliwością wbija sobie szpilkę za szpilką, infekując swój umysł narastającą bezradnością, bólem istnienia, krzywdą czynioną sobie na własne życzenie.

Mamy w jej zapiskach męża – pracoholika, którego system wartości i poziom wrażliwości jest zdecydowanie różny od tego, co prezentuje Janko, ale autorka już na pierwszych stronach swej powieści portretuje go jako swą życiową pomyłkę albo co najmniej znak zapytania. Nie jest więc dziwne, iż jej ukochany stawać się będzie z czasem bolesnym balastem życiowym, odbierającym Janko własną tożsamość, godność, subtelność. Wraz z nim diaboliczny duet w życiu dziewczyny z zapałkami tworzy teściowa, mroczna i skryta Babka Meir uznająca Janko za największy życiowy błąd swego syna.

Śledząc codzienne perypetie i egzystencjalne rozterki autorki nie sposób chwilami nie zadać sobie pytania o to, czy w klatkę ról żony i matki nie weszła przypadkiem na własne życzenie i przez lata nie potrafiła cofnąć się z niej wtedy, gdy tak boleśnie uwierała. Trudno jest mi także zrozumieć wrażliwość kobiety, która tworzy poetyckie peany na cześć ogrodowego drzewa czy ćwierkającego ptaszka, a traumę utraty trzeciego dziecka ujmuje na zaledwie dwóch stronach i nie powraca do niej potem ani na moment.

Jest to niewątpliwie bardzo głęboka, poruszająca i mądra książka. Książka, która w zamierzeniu twórczym samej Janko miała jej pomóc uciec od psychicznych udręk, miała być swoistą terapią emocjonalną, jakiej poddała się ona na kozetce w głębi własnego umysłu. Książka, z jakiej warto zapamiętać wiele aforystycznych i metaforycznych zdań i która dostarczy niewątpliwej estetycznej przyjemności przy czytaniu. Jednak pozostaje po niej pewien niedosyt. Prawdopodobnie towarzyszyć mi będzie przy każdym powrocie do zaznaczonych w niej fraz i akapitów.

Brak komentarzy: