To proza dość soczysta językowo, mroczna chwilami i makabryczna. Andruchowycz raczej przekonująco prezentuje wizerunki różnych kobiet, mających różne doświadczenia życiowe (niekoniecznie z mężczyznami), priorytety, pragnienia i marzenia. Łączy je potrzeba bycia zauważonymi i docenionymi, a może po prostu autorka kreuje bardzo ekspresyjne postacie, obok których nie sposób przejść obojętnie. Czy będzie to sprzątaczka, morderczyni, aktorka filmów porno czy 28- letnia „babcia klozetowa”, każda ożyje w bardzo sugestywny sposób, chociaż za każdym razem autorka da jej możliwość literackiego życia tylko na kilkunastu stronach.
Co my w tym zbiorku mamy? Na wstępie wybierzemy się na przejażdżkę rowerową, która w specyficzny sposób przecinać będzie rzeczywistość, naddając jej znaczeń świata imaginacji młodej cyklistki. Pięknie jest czytać o przyjaźni, jaką zacieśniają kolejne obroty szprych i kół, ale dalej już tak pięknie nie będzie. Po sielankowym „Roverandom” kolej na przygnębiające opowiadanie „Ruth”, w którym z tytułowej bohaterki w sensie dosłownym i metaforycznym kobiecość wysysać będzie jej partner. I to opowiadanie nakreśli już mroczny, oniryczny i niepokojący ton kilku następnych tekstów. „Czerwone z białymi kwiatami” na przykład będzie pasjonującym studium psychologicznym morderczyni, która zabija, kierowana zazdrością. Makabryczna „Księżna” to porażająca wręcz miniatura literacka o zgorzkniałej i rozczarowanej życiem kobiecie, której upadek podkreślają turpistyczne opisy. Niepokojący jest także tekst „Blair Witch Project”, w którym jesteśmy świadkami tajemniczej nocnej eskapady, której bohaterka – narratorka prowokuje i intryguje.
Strach, przerażenie, ciemne strony kobiecej (ludzkiej?) natury dość harmonijnie współgrają z tekstami zabawnymi lub ironicznymi. I tak na przykład pomiędzy opisanymi wcześniej opowiadaniami znajdziemy zabawny tekst „Together again”, mówiący o tym, iż nawet w miejskim szalecie jest szansa na rozwinięcie fascynującej znajomości. W „Pani Dorocie”, niczym w „Przystupie” Grażyny Plebanek, przyjrzymy się otoczeniu z dość przyziemnej perspektywy kobiety sprzątającej. To, co jednak najbardziej wyraziste w „Kobietach ich mężczyzn” to zakończenie zbioru.
W finale bowiem autorka oddaje głos mężczyźnie. Krwawa makabreska, po trosze w duchu Rolanda Topola, rozpoczyna się znaczącym wyrzutem: „Kobiety są złe. Nie warto mieć z nimi do czynienia”. I jeśli ktoś będzie w stanie przeczytać dokładny opis siekania zwłok na kawałki, zrozumie wstępną tezę bohatera. Czyniąc narratorem ostatniego tekstu mężczyznę, Andruchowycz po części się zaśmiała, po części ukazała prawdziwe przesłanie swojej prozy, po części po prostu zakpiła sobie sama z siebie. Mam wrażenie, iż pomimo częstego przygnębiającego nastroju opowiadań, autorka podczas ich pisania dobrze się bawiła. A Ruth, Izabelą, Panią Dorotą, Lubą czy nawet Księżną po części ona sama się czuje.
Przyznam, iż naprawdę nie wiem, o co autorce chodziło, ale pomysły to ma rzeczywiście niezłe. Nie oczekujmy od tej lektury niczego poważnego, bo mimo wszystko jest dość lekka i nie obciąża psychiki zbędnym balastem rozmyślań. Podoba mi się bezpretensjonalność Andruchowycz i umiejętność czynienia z prozy życia fundamentu do wdzięcznego bajania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz