2008-07-14

"Klub samobójców" Daniel Koziarski

W trzeciej książce Daniela Koziarskiego jeden z bohaterów wypowiada dość znamienną myśl, którą chciałbym wykorzystać, przystępując do pisania o „Klubie samobójców”. Otóż, „czy świadome marnowanie czasu nie jest też swego rodzaju samobójstwem?”. Przez ostatnie dwa wieczory moje czytelnicze poczynania stały się niewątpliwą egzemplifikacją tej tezy. Dokonałem mentalnego samobójstwa, wczytując się w kolejne strony tej opowieści, wierząc autorowi, który zapewnia, iż trzeba być naprawdę cierpliwym i przekonać się, co przyniesie finał. Nie będę dokonywał zabójstwa (żeby odejść od „samo”) tej książki, zdradzając jej zakończenie. Napiszę jedynie, że nie warto na nie czekać. Chcę udowodnić, że Koziarski wykazał się bardzo chwiejnym piórem, a jego twórcza wyobraźnia pozwoliła na narracyjne szaleństwa, którym po prostu daleko od dobrego smaku.

Podobno inspiracją do napisania tej subiektywnej literackiej teorii suicydologii stał się film „Babel” i wzajemne współistnienie kilku historii, które zamykają się potem w spójną całość. Cóż, Alejandro González Inárritu zrobił wspaniały film, zaś Daniel Koziarski popełnił fatalną książkę. Rozdziały jego opowieści są kadrami z życia czwórki zagubionych w życiu, zakompleksionych i nieświadomych części własnych lęków i potrzeb bohaterów. Opcja „a” to opowieść o Michale, prawniku i wykładowcy akademickim, wolny czas spędzającym na specyficznym chacie, gdzie bywają skłonni do pożegnania się z życiem internauci. Opcja „b” jest karykaturalną i przerażającą w swej głupocie opowieścią o absolwentce wyższych studiów, która zachowuje się jak idiotka, a jej mentalność oraz podejmowane działania przypominają średnio rozwiniętą intelektualnie nastolatkę. Magda to dziewczyna Michała, która próbuje w Londynie odnaleźć dla siebie raj na ziemi, wdając się w rozmaite romanse, wciągając różne zioła i rozkładając nogi w filmach pornograficznych. Opcja „c” natomiast jest historią pisarza – nieudacznika, którego oczyma obserwujemy pełen zakłamania, układów i niewdzięczności dla prawdziwego literata obraz współczesnej machiny promującej co najmniej kontrowersyjne pozycje prozatorskie. Scena, w której parodiowani są młodzi polscy pisarze jest żywcem wzięta z wątpliwej urody animacji rzekomo satyrycznej „Pod gradobiciem pytań” serwowanej przez stację 4fun.tv. Maciej ma mnóstwo pomysłów na drugą powieść (pierwsza nie sprzedaje się prawie wcale) i nieustannie balansuje między coraz to nowymi koncepcjami – harlequina, powieści o dresiarzach, polskiej kontynuacji ckliwych opowiastek Coelho czy mrocznej wersji polskiego „Twin Peaks” (którego sam autor chyba za dużo się naoglądał, o czym można przekonać się po kilkunastu stronach lektury). Opcja „d” jest natomiast najbardziej nużąca i najszybciej odpychająca od „Klubu samobójców”. Czytamy bowiem o kolejnych wizytach u uzdrowiciela dusz coraz to bardziej zwichrowanych psychicznie oraz społecznie karykatur i naprawdę nie wiemy, czy śmiać się z indolencji psychoterapeuty Wolniewicza, czy płakać nad ludźmi, którzy opowiadają o swych chorych lękach i fobiach.

Tak więc mamy cztery opcje, cztery historie i … żadnego frapującego punktu zaczepienia. Nie chcę nikogo przerażać, ale o poczynaniach czwórki bohaterów czytamy przez kilkaset stron, przez czterdzieści dłużących się niemiłosiernie rozdziałów po to tylko, żeby z wypiekami na twarzy oczekiwać zapowiedzianej niesamowitej pointy… i roześmiać się głośno, kiedy już ją odkrywamy.

„Klub samobójców” rości sobie niewątpliwie prawa do tego, żeby być powieścią prześmiewczą, demaskatorską i prawdziwie brutalnym ostrzem satyry społecznej, na którym niszczone są wszelkie przywary współczesnego świata zabieganych i nieszczęśliwych. Na kartach książki przeczytać można następującą konkluzję: „Zastanawiałem się, czy przeciętny człowiek ma więcej powodów do życia, czy do śmierci i jak prawidłowo zrobić tego rodzaju rachunek? Każdy był księgowym własnego życia, ale nie każdy wiedział, jak prawidłowo sporządzać własne bilanse. Łatwiej już było sporządzić je za kogoś”. Koziarski postanawia być księgowym tych, którzy nie są w stanie wykonać bilansu życia pełnego złudzeń, frustracji i labilności emocjonalnej. Ta książka w założeniu ma stanowić socjologiczny rys upadku i możliwości podniesienia się zeń w społeczeństwie, w którym nie można liczyć na przyjazną dłoń drugiego człowieka, która pomoże nam wstać wówczas, gdy sami tego nie potrafimy. Myślę, że autor próbuje nawiązać do teorii samobójstwa wysuniętej przez Durkheima (do którego zresztą odnosi się we wstępie) i udowodnić, że rozstają się z życiem ci, którzy w jakiś sposób dezintegrują się w życiu społecznym i rozpadają wewnątrz siebie na atomy nieświadome zagrożenia swoją izolacją od życia. Nieprzypadkowo główny bohater (kim się okaże, zdradzić nie mogę, ale z pewnością wpłynie to na percepcję tytułu książki) jest cywilistą, nieprzypadkowo wskazuje na oczywistość solidarności organicznej i konsekwencję zdrady współczesnego społeczeństwa podyktowaną niemożnością podporządkowania się normom dążącym do współpracy. Każdy z bohaterów stanie się z czasem samotną wyspą na oceanie zdarzeń, a postępująca izolacja prowadzić będzie do mniej lub bardziej spektakularnych aktów autodestrukcji.

Byłoby w tej książce sporo prawdy życiowej i byłaby może interesującym studium mrocznej strony ludzkiej natury, niekoniecznie związanej ze stadnym życiem, do jakiego często jesteśmy zmuszani. Byłaby to pozycja w pewien sposób drapieżna i sugestywnie działająca na wyobraźnię czytelnika. Byłaby, gdyby autor zrezygnował ze smętnego snucia czterech fabuł na rzecz odkrywczego i oryginalnego przedstawienia problemu wyobcowania. Dlatego nie jest. Jest po prostu śmieszną opowiastką o tym, że tak naprawdę codziennie w jakiś sposób giniemy z własnej ręki.

Wydawnictwo Prószyński i Spółka, 2008

11 komentarzy:

Anonimowy pisze...

trudno mi wypowiedzieć sie na temat recenzowanej przez Pana książki, ale niestety, po przeczytaniu kilku recenzji zamieszczonych na Pańskim blogu nie mogę pozostawić tego bez komentarza.
przede wszystkim w Pańskich recenzjach znajduje się mnóstwo błędów stylistyczny i językowych. wiem, że nie jest Pan pisarzem, jednak kreowanie się na autorytet w kwestii literatury do czegoś zobowiązuje.
Formuowane przez Pana tezy, które, jak Pan sam twierdzi, będą udowodnione później często pozostają bez żadnej odpowiedzi. ba, wiszą zawieszone w jakiejś próżni. niestety, nie jest to próżna intelektualnego niedopowiedzenia.
słownictwo przez Pana używane jest niezwykle piękne, lecz takie nagromadzenie wyszukanych słów w jednym zdaniu czyni z tego zdanie niezrozumiały, przeintelektualizowany bełkot.
często zaprzecza Pan sam sobie. pisze Pan, że książka jest nudna, jednak z "wypiekami na twarzy" wyczekuje Pan pointy. no cóż, albo ledwo Pan brnął, albo z wypiekami czeka Pan na pointę...
używa Pan "odkrywczych" stwierdzeń prosto z odniesień autora zawartych we wstępie.
muszę ze smutkiem stwierdzić, ze kreuje sie Pan na eksperta w dziedzinie literatury, a w praktyce zachowuje się, jak mały człowiek potrzebujący wyszukanego bełkotu i znęcania sie nad autorami do poprawienia własnego samopoczucia. aby być w pełni sprawiedliwą muszę dodać, ze przebrnęłam z trudem i w wielkich męczarniach przez kilka Pańskich recenzji. niestety, wszystkie są na tak samo żenującym poziomie.
pozdrawiam. małgosia

Jarosław Czechowicz pisze...

Pani Małgosiu, przykro mi, że Pani wypowiedź nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia, ale już się przyzwyczaiłem do tego, iż po każdej krytycznej recenzji (przede wszystkim polskich książek) jest mi wytykana rzekoma niekompetencja w mniej lub bardziej subtelny sposób.
Bardzo mi przykro także, że nie potrafi Pani odczytać ironii (chodzi o te wypieki na twarzy). Co do innych zarzutów - proszę operować konkretami, a nie ogólnikami. Pozdrawiam i życzę odnalezienia miejsca, gdzie znajdzie Pani satysfakcjonujące jej poczucie estetyki recenzje.

Anonimowy pisze...

Witam, przeczytałem recenzje na independent i jedyne co mogę o niej powiedzieć to jedna wielka żenada.
Czytam Koziarskiego, mało tego; zaczytuję się jego książkami bo są miłe, łatwe i przyjemne i w sam raz na lato:-).
Czy według ciebie literatura zawsze musi zmuszać nas do myślenia, czy zawsze musimy szukać w nim Witkacego czy Masłowieskiej.
Czy my Polacy nie potrafimy wyzbyć się swoich kompleksów i zwyczajnie przyjąć w naszym życiu coś wesołego?
Nie, u nas musi być albo Masłowska z jej powieścią dresiarską, czasami Witkowski który spermą w "Lubiewie" wywołuje w nas szok.
Broń nas boże przed czymś łatwym, miłym i przyjemnym.
ordinaryman.blog.pl

Anonimowy pisze...

"Klub samobójców" z przyjemnością przeczytałam. Przeczytali też moi znajomi.Również z przyjemnością. Koziarski to autor niezwykle inteligentny, z dobrym piórem,ze specyficznym poczuciem humoru. Recenzję p. Jarosława Czechowicza odbieram jako przeintelektualizowany bełkot. Nie muszę być znawcą literatury. Ja i moi znajomi (prawnicy, lekarze, studenci, uczniowie LO )lubimy czytać coś, co nas zastanowi, rozbawi, skłoni do refleksji, a czasem nawet wywoła rumieniec, gdy poczytamy o postawach podobnych czasem do naszych (a przez nas często skrywanych)... Ksiązki Koziarskiego to świetna literatura. Nie rozumiem zupełnie jadu p. Czechowicza (czyżby jakieś kompleksy się odezwały???).
Nie spodziewam się satysfakcjonującej odpowiedzi na mój komentarz, bo odpowiedź skierowana do "Pani Małgosi" wskazuje, że szanowny recenzent nie znosi krytyki pod własnym adresem. Pan Czechowicz pisze swoje recenzje czując się osobą mającą wyłącznośc na prawdę i rację :P ... Nie są ważni zadowoleni czytelnicy (pewnie są nie na poziomie....), ważne jest PIĘKNIE napisane słowo krytyki...
Pana recenzja to taki niby-literacki samogwałt krytyka....

Anonimowy pisze...

gwoli wyjaśnienia - odpowiedziałam panu Jarkowi na zarzut operowania ogólnikami. pokazałam konkrety. niestety pan Jarek usunął moją odpowiedź, a z nią także swoją - niezbyt grzeczną - odpowiedź na te konkrety.
jestem zawiedziona panie Jarku, brakiem cywilnej odwagi i tchórzowską postawą.
małgosia

Agniesiątko :) pisze...

Nie mogę zgodzić się z Pana recenzją dotyczącą "Klubu samobójców", jednak każdy może pozwolić sobie na subiektywną opinię będącą poniekąd wynikiem jego literackich fascynacji. Według mojego skromnego zdania książka ta jest świetna! Pan Koziarski w fenomenalny a zarazem oryginalny sposób zaprezentował historie całej czwórki, do tego okrasił wszystko specyficznym humorem i w niespodziewany sposób zakończył powieść. Od "Klubu" oderwać się nie mogłam, a po jego lekturze z ogromną przyjemnością sięgnęłam po dwie wcześniejsze książki Pana Daniela. Chyba powinnam Panu współczuć, że zamiast delektować się słowem pisanym, potrafi Pan tylko wieszać psy wszelakie na niczemu winnych pisarzach, ale jakoś nie potrafię...
24 listopada ma się ukazać III książka Pani Kalicińskiej. Ciekawe, czy będzie się Panu podobała? :P

Khem pisze...

Jestem pod wrazeniem faktu, ze ksiazka "Klub samobojcow" wzbudzila zachwyt co najmniej KILKU czytelnikow i to w dodatku w takim stopniu, ze gorliwie staja w jej obronie ;-)).

Dla mnie "Klub samobojcow" to gniot nad gnioty, przez ktory rzeczywiscie brnie sie z trudnoscia. Gniot ow jest calkiem sprawnie napisany i przez wiele stron ludzimy sie, ze znajdziemy w nim COS WIECEJ - niestety, im dalej w las, tym ksiazka wydaje sie zalosniejsza i zamykamy ja z poczuciem, ze stracilismy maaase czasu.
Nie przecze, Daniel Koziarski wydaje sie miec potencjal - czuje sie, ze naprawde moglby napisac cos lepszego, w "Klubie samobojcow" jest pare fragmentow-perelek... tym razem dostalismy jednak powiesc-porazke. Szkoda.

Jarosław Czechowicz pisze...

Khem, dziękuję za wyrażenie tak licznych opinii o książkach, które zrecenzowałem. Zachęcam do bieżącej lektury blogu i dzielenia się kolejnymi wrażeniami.
Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Ta recenzja jest okropna i bardziej od tych wszystkich błędów składniowych, które autor w niej zawarł i napuszonego języka razi jego żałosna zjadliwość. Książka Koziarskiego to dla mnie rozrywka, ukazanie takiej socjopatycznej postawy,parodia, wyśmianie wszystkiego tego czego sami w sobie nie lubimy. Każdy pisze jak umie, są lepsze i gorsze fragmenty i o samym KOźlarskim można wiele powiedzieć, ale Pana recenzja aż bije po oczach kompleksami
fiona

Anonimowy pisze...

widzę po tekstach próbujących zdyskredytować autora recenzji, że to właśnie takie anonimowe głosy, jak (licząc od góry) 1, 3 czy 4, niszczą to, w czego obronie próbują stanąć. Autor recenzji recenzuje książki wedle swego gustu i śmiertelne obrażanie się, że mu się nie spodobała książka, która się spodobało komuś, to jest dziecinada i głupota. Od dawna czytam ten blog i stawiam dwa piwa każdemu, kto znajdzie reprezentatywną ilość błędów składniowych, które tu niby mają straszyć. Więcej - jest to jeden z niewielu "blogów opinii", których autor jeździ sobie walcem po tym, co mu się nie podoba, bez krygowania się i słuchania czyichś mniej lub bardziej politpoprawnych postaw. W sferze wpisów pozaliterackich wyraża się nie tylko dorzecznie ale i nad wyraz uprzejmie, a przecież wcale nie musi, może sobie być olewczy lub byle jaki.

Do tych, co to ich kumple wydali książkę, a panu recenzentowi się nie spodobała, a teraz oni kipią na niego wściekłością:
won. Po prostu. Idźcie sobie poszukać innego bloga i skończcie szczekać po ratlerkowsku. Właśnie od niezdolności uznania czyjejś krytyki zaczyna się kłopot z tolerancją (w normalnym jej znaczeniu).

Anonimowy pisze...

"Klub samobójców" przeczytałam dwukrotnie. Jest książką, do której chętnie wracam. Nie wiem, co dla osób uważających "KS" za 'gniot', owym 'gniotem' nie jest. D. Steel? To gratulacje!