Wątpliwości mnie ogarnęły po lekturze „Powiatowej rewolucji moralnej”. Bo tak sobie myślę, co mi ta książka dała? Otworzyła na coś szerzej oczy? Zaskoczyła czymkolwiek? Zaintrygowała? Dała do myślenia? Że Paweł Smoleński jest dobrym reportażystą, wiem od dawna. Teksty zebrane w tej książce wydały mi się znajome, zapewne kilka czytałem na łamach „Gazety Wyborczej”. Znak zebrał teksty Smoleńskiego i kazał się zastanowić nad sensownością tego zbioru. Jaka nasza Polska jest, każdy widzi. Prowincjonalne miasteczka bynajmniej nie umykają kamerom ani wnikliwym dziennikarzom. O Polsce szarej, pospolitej, o Polsce zwyczajnie nudnej ze swym ciągłym marudzeniem, ze swą zawiścią, z absurdami, które już nie śmieszą, z krzywdą, jakiej nigdy nie można naprawić, napisano naprawdę wiele i pisze się wciąż. Czym zatem „Powiatowa rewolucja moralna” ma się wyróżnić? Doprawdy nie wiem, ale postaram się napisać, dlaczego reportaże Smoleńskiego warto poznać, bo to naprawdę kawał dobrej dziennikarskiej roboty. Mimo tematyki, która chwilami po prostu nudzi.
Autor zabiera nas na kilka wycieczek krajoznawczych i kulturoznawczych. Ich celem będą miejscowości, do jakich zaglądamy rzadko, bo i nie są wdzięcznym tematem medialnym. Smoleński był tam w momentach ważnych dla lokalnej społeczności i pokazał mechanizmy działania ludzi, którzy za cenę utrzymania się przy władzy są zdolni do prawie wszystkiego. Odwiedzamy zatem Człuchów, w którym działacze lokalni szkalują się na potęgę na fali szaleństwa lustracyjnego. Wędrujemy do Chełma, gdzie likwidacja zbiorów miejskiej biblioteki stanie się punktem wyjścia do rozważań na temat lokalnej władzy. W Grudziądzu przyjrzymy się partyjnym walkom prawicy z lewicą, doprowadzającym miasto do zapaści. W Kościerzynie będziemy świadkami poczynań pewnego bardzo moralnego posła, który wytacza działa przeciw organizatorom męskiego striptizu w dyskotece i przekonany, iż w jego miejscowości nie ma żadnego geja, głośno protestuje przeciw wizycie posłanki Senyszyn, która miała czelność obnosić się ze swoimi racjami na paradzie zboczeńców w Warszawie.
Nudno? No nudno, niestety, bo opisywana przez Smoleńskiego rzeczywistość jest wszystkim znana od dawna i zwyczajnie nie ma się już ochoty dalej o niej czytać bądź słuchać. Broni się jednak warsztat reportaży. Czasami przykuwają uwagę i zmuszają do myślenia. Nie wykorzystują znanych kalek słownych, nie operują ogólnikami. Wyraźnie zarysowują szczegóły, nie odbiegając jednocześnie od ogólnego oglądu przedstawianej sytuacji. Najlepiej pisanie Smoleńskiego sprawdza się w relacjach z miejsc, gdzie czas wydaje się stać w miejscu, a ludzie ulegają prymitywnym żądzom i uciechom, które czynią ich życie podobne do wegetacji, dodatkowo na granicy prawa. Tak się dzieje w opowieści o młodych jumaczach z Krosna Odrzańskiego i procederze kradzieży od niemieckich sąsiadów coraz to nowych dóbr, dla których rynek zbytu za Odrą jest bardzo duży. Tak też opisana jest senna rzeczywistość górskiej wioski Wyszowatki, gdzie wciąż pijani mieszkańcy wiodą życie przepełnione marazmem i niespełnionymi oczekiwaniami względem państwa i życia w ogóle.
Śmiesznie i intrygująco pisze Smoleński o postaciach z życia politycznego, które bynajmniej śmieszne nie są. Poznajemy posłów, którzy wypowiadają wojnę Żydom, pedałom, aborcji i tym wszystkim, którzy wcześniej ukradli i którym teraz trzeba ukraść dla równowagi. Przypomnimy sobie pomysł intronizacji Jezusa, jaki całkiem poważnie padał na mównicy sejmowej. Dowiemy się, dlaczego pewien poseł z Bielska-Białej uważa, że dzieciaki trzeba lać - z zastrzeżeniem, żeby nie bić po kościach i nie zostawiać śladów. Poznamy posłankę, która jadąc na kosiarce, nadaje nową drogę politycznej reklamie partii. Na zakończenie przeczytamy kilka rozmów z polskich domów, będących komentarzem do całego politycznego cyrku w Polsce.
To także mało chwytliwe? Nie bawi? „Przejadło” się? Niestety, niczego poza tym w „Powiatowej rewolucji moralnej” nie będzie. Może jedynie kilka gorzkich słów pod adresem polskości w ogóle i parę smutnych obrazków, które na pewno nie poprawiają nastroju. Ale taka to Polska właśnie. Chyba nie chcę czytać o jej szarości, skoro tyle tej szarości widzę na co dzień. Dlatego lekturę tej książki polecić mogę przede wszystkim tym, którzy szlifują swe umiejętności w pisaniu reportaży. Smoleński udowadnia, że z najbardziej nawet wyeksploatowanego tematu można zrobić dobry reportaż. Ale to mimo wszystko za mało, żeby czas spędzony z „Powiatową rewolucją moralną” uznać za udany.
Wydawnictwo Znak, 2009
Autor zabiera nas na kilka wycieczek krajoznawczych i kulturoznawczych. Ich celem będą miejscowości, do jakich zaglądamy rzadko, bo i nie są wdzięcznym tematem medialnym. Smoleński był tam w momentach ważnych dla lokalnej społeczności i pokazał mechanizmy działania ludzi, którzy za cenę utrzymania się przy władzy są zdolni do prawie wszystkiego. Odwiedzamy zatem Człuchów, w którym działacze lokalni szkalują się na potęgę na fali szaleństwa lustracyjnego. Wędrujemy do Chełma, gdzie likwidacja zbiorów miejskiej biblioteki stanie się punktem wyjścia do rozważań na temat lokalnej władzy. W Grudziądzu przyjrzymy się partyjnym walkom prawicy z lewicą, doprowadzającym miasto do zapaści. W Kościerzynie będziemy świadkami poczynań pewnego bardzo moralnego posła, który wytacza działa przeciw organizatorom męskiego striptizu w dyskotece i przekonany, iż w jego miejscowości nie ma żadnego geja, głośno protestuje przeciw wizycie posłanki Senyszyn, która miała czelność obnosić się ze swoimi racjami na paradzie zboczeńców w Warszawie.
Nudno? No nudno, niestety, bo opisywana przez Smoleńskiego rzeczywistość jest wszystkim znana od dawna i zwyczajnie nie ma się już ochoty dalej o niej czytać bądź słuchać. Broni się jednak warsztat reportaży. Czasami przykuwają uwagę i zmuszają do myślenia. Nie wykorzystują znanych kalek słownych, nie operują ogólnikami. Wyraźnie zarysowują szczegóły, nie odbiegając jednocześnie od ogólnego oglądu przedstawianej sytuacji. Najlepiej pisanie Smoleńskiego sprawdza się w relacjach z miejsc, gdzie czas wydaje się stać w miejscu, a ludzie ulegają prymitywnym żądzom i uciechom, które czynią ich życie podobne do wegetacji, dodatkowo na granicy prawa. Tak się dzieje w opowieści o młodych jumaczach z Krosna Odrzańskiego i procederze kradzieży od niemieckich sąsiadów coraz to nowych dóbr, dla których rynek zbytu za Odrą jest bardzo duży. Tak też opisana jest senna rzeczywistość górskiej wioski Wyszowatki, gdzie wciąż pijani mieszkańcy wiodą życie przepełnione marazmem i niespełnionymi oczekiwaniami względem państwa i życia w ogóle.
Śmiesznie i intrygująco pisze Smoleński o postaciach z życia politycznego, które bynajmniej śmieszne nie są. Poznajemy posłów, którzy wypowiadają wojnę Żydom, pedałom, aborcji i tym wszystkim, którzy wcześniej ukradli i którym teraz trzeba ukraść dla równowagi. Przypomnimy sobie pomysł intronizacji Jezusa, jaki całkiem poważnie padał na mównicy sejmowej. Dowiemy się, dlaczego pewien poseł z Bielska-Białej uważa, że dzieciaki trzeba lać - z zastrzeżeniem, żeby nie bić po kościach i nie zostawiać śladów. Poznamy posłankę, która jadąc na kosiarce, nadaje nową drogę politycznej reklamie partii. Na zakończenie przeczytamy kilka rozmów z polskich domów, będących komentarzem do całego politycznego cyrku w Polsce.
To także mało chwytliwe? Nie bawi? „Przejadło” się? Niestety, niczego poza tym w „Powiatowej rewolucji moralnej” nie będzie. Może jedynie kilka gorzkich słów pod adresem polskości w ogóle i parę smutnych obrazków, które na pewno nie poprawiają nastroju. Ale taka to Polska właśnie. Chyba nie chcę czytać o jej szarości, skoro tyle tej szarości widzę na co dzień. Dlatego lekturę tej książki polecić mogę przede wszystkim tym, którzy szlifują swe umiejętności w pisaniu reportaży. Smoleński udowadnia, że z najbardziej nawet wyeksploatowanego tematu można zrobić dobry reportaż. Ale to mimo wszystko za mało, żeby czas spędzony z „Powiatową rewolucją moralną” uznać za udany.
Wydawnictwo Znak, 2009
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz