2011-12-23

"Nie wierzę w życie pozaradiowe" Marek Niedźwiecki

„Wszyscy znani mają swoje książki, mam i ja” – tak mógłby napisać Marek Niedźwiecki, dodając do własnej publikacji o tytule ujawniającym jego filozofię życiową ważny dopisek „zwierzenia człowieka z pasją”. Fantastycznie się do wszystko czyta. Gładko, bez potknięć. Po prostu przyjemnie. I widać, że to prawda w najczystszej postaci; prawda o życiu człowieka, który wie, co z tym życiem robić i nie potrzebuje w tym celu ani bliskiej osoby u boku, ani splendoru rozpoznawalności, choć jest jedną z najbardziej rozpoznawanych osób w tym kraju.

Marka Niedźwieckiego zawsze ceniłem za ogromny profesjonalizm. Kiedy słuchałem radia (teraz go raczej unikam, bo wolę słuchać szelestu kartek książek), wiedziałem, że audycje przez niego prowadzone to godziny spędzone w doborowym towarzystwie. Autor wspomina o pedantycznych wręcz zapiskach, notatkach, rozmaitych statystykach – poświęca je muzyce i zdarzeniom, jakie mają wpływ na jego życie. Kiedyś z kartką papieru zasiadałem przy radioodbiorniku i tworzyłem coś w moim mniemaniu wiekopomnego – zapisywałem kolejne notowanie trójkowej „Listy przebojów”. Od ostatniego miejsca, od początku „poczekalni”. To był dla mnie drogowskaz i wiarygodna informacja o tym, co warto słuchać i jakim dźwiękom poświęcić uwagę. Tymczasem „Nie wierzę w życie pozaradiowe” nie tylko o dźwiękach traktuje. To bardzo osobista książka. Niedźwiedź pozwala w niej zajrzeć do swego mieszkania – jaskini dźwięków. Co więcej, daje też poznać kilka prawd nieradiowych, czyniąc z siebie kogoś, kto doskonale wie, po co jest na tym świecie i jak sensownie wykorzystać dany mu czas.


Bogato ilustrowana książka opowiada o losach pewnego zakompleksionego chłopca z prowincjonalnej miejscowości Szadek, który poprzez studenckie realia robotniczej Łodzi idzie śmiało ku swojej pasji – życiu radiowemu. Ojciec mu mówił: „Nie słuchaj radia, Marek. Radio Ci chleba nie da”. Okazało się, że jest inaczej. I podejrzewam, że gdyby Niedźwiecki miał zarabiać na chleb w taki sposób, jaki wytyczały jego studia politechniczne, nie zrezygnowałby z pasji ani na chwilę. Radio, muzyka, samotność – to wszystko, czego mu do szczęścia potrzeba. I czuje się człowiekiem szczęśliwym. Na przekór nieprzychylnym opiniom tych, którzy albo krytykują jego gust muzyczny, albo zarzucają zmianę rozgłośni radiowej (co ich to obchodzi, a przede wszystkim – jakim prawem kwestionują zasadność tej decyzji, nie znając prawdziwych motywów?). Autor nie ucieka od krytyki i przytacza nawet kilka listów od ludzi, którzy nie są mu przychylni. Gdyby ludzkie życie miało opierać się na tym, by wszyscy nas lubili, stałoby się chyba koszmarem. Niedźwiecki wie, co lubi i kogo lubi, ma do ludzi, swoich słuchaczy, ogromny szacunek i oczekuje, iż nikt nie będzie mu wchodził z życie z buciorami wtedy, kiedy kończy pracę. Dlatego też lubi być nieuchwytny, lubi żyć w oddaleniu od ludzi. Jeden raz zrobił to, co mu kazano – zgolił wąsy, bo przecież wąsy są passé w dzisiejszych czasach. Naprawił błąd. Jest sobą. Kocha muzykę. Uwielbia podróże. Lubi gotować (znajdziemy w publikacji przepis na prawdziwki à la Niedźwiedź). I chłonie życie. A to najważniejsze. I komu się coś nie podoba, niech się zajmie sobą.


„Wierzę w życie pozaradiowe” to książka dość sentymentalna, bo też taki jest jej autor. W pewnych kwestiach trzyma dystans i to także się chwali. Nie będzie tu wylewnych opisów lat minionych, będą raczej wyimki z pamiętników, prywatne rankingi muzyki, garść refleksji o pięknie Indii czy Australii oraz sporo autoironii w opowieściach o śledzących go adoratorkach i szczeniackiej wręcz miłości do Haliny Frąckowiak czy fascynacji osobą Basi Trzetrzelewskiej. Niedźwiecki pisze tak, jak żyje i tak jak to życie czuje. Po swojemu. I w samotności. Powtarza bodajże dwukrotnie: „Kiedyś myślałem, że to ja wybrałem samotność. Teraz podejrzewam, że samotność wybrała mnie, a ja z czasem ją polubiłem”. Jest sam z wyboru i dobrze mu z tym. Samotność daje mu komfort podejmowania wszelkich decyzji i możliwość mierzenia się z konsekwencjami każdej z nich. Samotność jest dla Niedźwiedzia twórcza i pozwala – paradoksalnie – na to, by naprawdę dużo z siebie dawać innym. Bo chociaż woli interakcje przy mikrofonie czy wymiany listów, nie oznacza to, że od ludzi ucieka. Przecież to z nimi dzieli się tym, co jest dla niego wszystkim – muzyką.


Ta publikacja to taka quasi-biografia. Nic tu nie znajduje się w ustalonym ładzie, choć kolejne rozdziały budują pewien linearny porządek opowieści. Myślę, że „Nie wierzę w życie pozaradiowe” nie pretenduje też do miana literatury. To przede wszystkim kilka opowieści człowieka bardzo sympatycznego i skromnego. Człowieka – jak już wspomniałem – z pasją. A prawdziwych pasji w ludzkim życiu znaleźć można coraz mniej. Niekoniecznie dla inspiracji, ale przede wszystkim dla przyjemności – także oglądania niesamowitych fotografii – warto tę książkę przeczytać i mieć w swojej biblioteczce.


Wydawnictwo Agora, 2011

1 komentarz:

She pisze...

Rzeczywiście quasi biografię stały sie w ostatnim czasie modne. Sama teraz podróżuję z Mannem i Materną po ich życiu na walizkach. Ale mnie to odpowiada. Miło czasem zakończyć książkę z uczuciem: "kurczę, a jednak istnieją fantastyczni ludzie". Serdeczności.