2012-06-23

"Disko" Anna Dziewit - Meller

Z dużą dozą sceptycyzmu podchodzę zawsze do faktu, gdy ktoś mniej lub bardziej znany (zwykle bardziej) zabiera się za pisanie i debiutuje jako prozaik. Anna Dziewit – Meller zna się na literaturze, lubi o niej rozmawiać, ale czy potrafi także pisać? W naszym kraju dawno już udowodniono, że pisać każdy może, choć bardzo niewielka grupa robi to dobrze, reszta znacznie gorzej. Powieść Dziewit – Meller „Disko” stanowi przykład literatury zaangażowanej społecznie. Wyrazista fabuła, czytelna intryga, postacie zarysowane grubą (może nawet za grubą) kreską i tematyka bardzo, bardzo na czasie. O problemie pedofilii pisał już Maciek Miller, którego „Zakręt hipokampa” – bardzo nieudana książka wydana przed sześciu laty – starał się zwrócić uwagę na poczynania wielbicieli dziecięcego wdzięku, którzy ukryli się w pewnym szpitalu, na oddziale pediatrycznym. W „Disko” pedofil grasuje także w konkretnie wyodrębnionym środowisku, gdzie zwykle nie szuka się takich ludzi. To śląska podstawówka – moloch z nawiedzoną dyrektorką – dewotką, a w niej tabun ponętnych dziewczynek, które zapisują się na lekcje tańca i dają uwodzić charyzmatycznemu – w ich mniemaniu – instruktorowi od siedmiu boleści, Pawłowi Koziołowi.

Paweł ma 30 lat, jest egocentrykiem i pozbawionym skrupułów, zdemoralizowanym typem, przy okazji wielkim wiochmenem, wylewającym na siebie old spice, który ma maskować odór jego potu. Kozioł generalnie nienawidzi ludzi, stara się trzymać od nich z daleka. Do własnej matki zupełnie nic nie czuje, a kontaktuje się z nią tylko wtedy, gdy musi. Jego jedynym przyjacielem jest rottweiler, który razem ze sztuczną skórą na policzku Pawła, stanowi pamiątkę po dość traumatycznej przeszłości, w której bohater pracował jako muzyk. Nie wiedzieć czemu nazywa się ekspertem od tańca. Któregoś dnia zawraca w głowie wspomnianej już dyrektorce jednej z podstawówek, a ta zachwycona oddaje mu pod opiekę swoją klasę, by prowadził z dziećmi zajęcia taneczne. Kozioł dość szybko wypatruje sobie w gronie młodziutkich dziewczynek jedną słodką buzię, która będzie jego faworytą i osobistą partnerką do tańca, jaki uświetnić ma szkolną akademię. Wydarzenie bowiem kroi się nieziemskie. Dyrektorka zaprasza do szkoły samego arcybiskupa, przed którym nowy trener tańca ma zaprezentować swój numer popisowy z Agnieszką.

Dziewczynka straciła matkę w wieku dwóch lat i jest wychowywana przez kostyczną babkę, dla której religia i spowiadanie się w konfesjonałach są codziennym rytuałem i treścią nieszczęśliwego życia. Dodatkowo komplikuje je obecność w domu ojca Agnieszki, który jako wielbiciel „Nie” z góry uznawany jest przez babkę dziewczynki za zło wcielone. Tymczasem Marian Jojko jest kochającym ojcem i chociaż bliższe mu przytulanie puszki piwa niż własnego dziecka, w pewnym momencie odegra znaczącą rolę w życiu Agnieszki. Tej Agnieszki, której imponuje nowy instruktor tańca. Wchodzi z nim w coraz bliższe relacje, opisując zdarzenia w pamiętniku. W końcu pozwala się unieść miłości do Kozioła i przestaje widzieć otaczający ją świat. Jest tylko Paweł i nikt więcej. Wszystko przestaje się liczyć.

Aby swój plan uwodzenia dziewczynek wcielić w życie, Paweł Kozioł postanawia raz i drugi przelecieć ich nauczycielkę angielskiego, Magdę Orzeszko. Ot, małe pukanko dla zachowania pozorów. Magda tymczasem to kobieta nieatrakcyjna towarzysko i chyba w każdym innym względzie też. Jej martyrologia emocji – od ślepego zakochania się po potężne pokłady nienawiści – wzbudza współczucie, ale nie każe nam czuć go w momencie, gdy Magda odkryje, że Kozioł wcale nie chce być jej partnerem. Orzeszko szuka silnych, męskich ramion i doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jej biologiczny zegar natarczywie tyka i przypomina o swym istnieniu. Gotowa jest poświęcić wszystko, by wreszcie złowić faceta. Podniesie być może najbardziej spektakularną porażkę spośród wszystkich bohaterów tej powieści.

Dziewit – Meller stara się pokazać wszelkie aspekty życia pedofila. Jej proza jest zanadto dydaktyczna. Oto bowiem Kozioł pokazywany jest jako cyniczny drań już od samego początku, kiedy jeszcze nie wiemy o jego skłonnościach. Stara się też sam przed sobą tłumaczyć: „Kocham dzieci, po prostu je uwielbiam, dlaczego się mnie potępia? Jestem jak Jan Kochanowski nad ciałem biednej Urszulki… O ja nieszczęśliwy, jak wielkieś mi uczyniła pustki w seksie moim współczesna epoko tym nadejściem twoim”. Staje się to wszystko coraz bardziej obrzydliwe, ale w „Disko” tak ma być. Nie ma tam miejsca na emocje i odczucia inne, niż przypisywałaby czytelnikom autorka. Jedyny ciekawy aspekt to wyraźnie niejasne przyczyny tego, dlaczego Paweł jest pedofilem. „Nie zobaczymy nic, co mogłoby usprawiedliwić jego ohydne skłonności. Dom jak dom. Matka jak matka. Polska klasa przeciętności. Aż by się rzekło: jakie to zło banalne, jakie zwyczajne, nieinteresujące”. Można z tego zrobić interesującą powieść pod warunkiem, że nie będzie przewidywalna, a „Disko” niestety takie jest.

Rozprawia się także Dziewit – Meller z dewocją i polskim katolicyzmem. Z pustą wiarą bez żadnej wiary, z narzuconymi rytuałami i poglądami, z których nic nie wynika. Babka i dyrektorka Agnieszki to religijne fanatyczki, choć każda na inny sposób. Agnieszka stara się być dobrą katoliczką. Trochę jej nie wychodzi. Kozioł za to religię, Boga, śliniącą się do niego Magdę oraz wszystkich dorosłych z dyrektorką szkoły włącznie ma daleko gdzieś. Zapatrzony w siebie i wierzący w powodzenie misji, rozpoczyna łowy. Straszne i tragiczne łowy.

„Disko” czyta się z niesłabnącym zainteresowaniem od początku do końca. Autorka zadbała o to, byśmy stale byli ponad bohaterami i ich przeżyciami. Niestety, szwankuje trochę strona formalna tej książki. „Disko” to powieść nadmiernie przerysowana i – jak już wspomniałem – zbyt dydaktyczna. Autorka zastosowała za proste chwyty formalne, by uwierzyć w jej historię. Widać wyraźnie, kto ma być poszkodowany i jak to się dzieje, że do szkody dochodzi. Autem książki jest specyficzne poczucie humoru oraz fakt, iż Anna Dziewit – Meller napisała ją z sercem i pazurem. Jakość niesprecyzowana, niezła do poczytania w wolnej chwili, żadne jednak arcydzieło ani też rzecz, która na dłużej mogłaby zostać w świadomości czytelników.

Wydawnictwo Wielka Litera, 2012

KUP KSIĄŻKĘ

5 komentarzy:

dorsz pisze...

Anna Dziewit-Meller "zna się na literaturze"? ;-) Kiedy jej słucham, mam wrażenie, że jedyna klasyfikacja, jaką stosuje to książki "fajne" i "niefajne". Te w DD TVN zawsze są "fajne", ewentualnie "bardzo fajne". Trochę zatrważające podejście.

onaczytawszedzie pisze...

Chyba dawno mnie tu nie było, widzę duże zmiany, bardzo pozytywne zmiany. Autorkę lubię, szanuje i cenię za całokształt nie tylko twórczości, ale i zachowania.

Czytając komentarz Dorsz nasuwa mi się jedno spostrzeżenie, Pani Ania opowiada o literaturze w telewizji śniadaniowej, na omówienie książki ma średnio dwie minuty, nierozważne byłoby oczekiwać od niej rozpraw intelektualnych na temat przeczytanej książki.

Z chęcią przeczytam lekką książkę na trudny temat, ciekawa jestem jak to wszystko wyszło...

Jarosław Czechowicz pisze...

Dorsz, jak już wspomniała Jusssi, autorka "Disko" nie ma godzinnego programu na antenie TVP Kultura, a jedynie kilka minut w ramówce telewizji śniadaniowej, skierowanej przecież do masowego czytelnika. Uważam, że rozważnie dobiera tam lektury. Przecież Kazimiera Szczuka - profesjonalna badaczka literatury - także operuje ogólnikami w rubryce GW "Hit-kit". Nie oznacza to jednak, że odbieram jej kompetencje. Tak też jest z Anną Dziewit - Meller.
Pozdrowienia

Anonimowy pisze...

Laktura "Disko" to jak droga do nikąd. Autorka wykazała się tu miernym zrozumieniem podjętego problemu. Wykreowała bohatera jednoznacznego, nieciekawego, ktory ma tylko "kurwy i chuje" w głowie. Skąd taki pomysł, aż strach szukać odpowiedzi. Książka mnie jedynie zniesmaczyła. To jak manifest contra pedofili i dewocji zawieszony w opuszczonym mieście udającym - ze pojdę na skróty - lata 90-te. Jestem z tego pokolenia i nic nie znalazłem w tej książce - interesującego.

homo-legens pisze...

Znakomita recenzja - wyważona i merytoryczna. Miałem bardzo podobne odczucia po lekturze. Jedynie powyżej przytoczone zdanie z książki o braku jasnych źródeł zła było w jakiś sposób prowokujące do refleksji, cała reszta to jednak trochę płycizną trąciła.