Persi jest młodą rezydentką, która opiekuje się turystami przybywającymi na Kretę. To taka prowincjonalna polska Persefona, która dała nogę z Białej Podlaskiej, gdzie zatrzymał się dla niej czas i po niezbyt radosnym paryskim epizodzie, postanowiła uciec na południe, by tam poczuć się wolna od balastu wspomnień. „Dlaczego człowiek chce być nagle całkiem wolny na jakiejś bezludnej skalistej wysepce? Od wszystkiego? Złego i dobrego? Przez ileś tam godzin? Dniami i nocami?”. Takie pytania można zadawać sobie zarówno w stosunku do kolejnych turystów pod opieką Persi, jak i do niej samej. Zwłaszcza do niej samej. Bohaterka Łubieńskiego to specyficzna przewodniczka. Okazuje się, że oprowadza nas… głównie po swoim życiu, gdzie wiele jest przykrych wspomnień, dużo emocji dnia dzisiejszego i które cały czas się kształtuje na gorącej wyspie, skąd trudno jest się wydostać – nawet po to, by pożegnać zmarłą matkę…
Persi nie wpisała się w oczekiwany przez rodzinę schemat żony i matki. Zrobiły to za nią jej przyjaciółki z podstawówki. Gosia rozczarowana jest nijakością związku, Zosię mąż jawnie zdradza. Dodatkowo brat Persi to niebieski ptak, którego nie trzymają się ani pieniądze ani praca. Co można odnaleźć w Białej Podlaskiej? Siebie samą sprzed lat czy tylko smutny cień przeszłości? Persi nie jest stworzona do tego, by wić rodzinne gniazdko, gotować, rodzić i zajmować się podobnymi przyziemnymi sprawami. Przecież jest absolwentką Europejskiej Szkoły Turystyki i praca rezydentki jest dla niej stworzona. Nic to, że wyjazd na Kretę trzeba było okupić szybkim numerkiem na biurku rektora. To Persi nie przeszkadza. Wiele spraw jej nie przeszkadza. A to, co wadzi, chce głęboko ukryć. Jeśli się nie da, przynajmniej nabrać do tego dystansu. Właśnie w scenerii Krety, jaka dziś jest celem masowej turystyki, kiedyś zaś była kolebką sztuki, dzięki której teraz można lepiej poznawać swoje życie, zestawiając je z antycznymi wzorcami.
Sama Persi także jest na Krecie jakby przez chwilę, w przelocie. „Bo przecież na tej ziemi jesteśmy turystami, każdy w danej chwili, w danym punkcie naszej biegowej trasy”. Ona jak nikt inny wie, co to znaczy podróżować przez życie i zdaje sobie sprawę z tego, iż nic nie jest nam dane raz na zawsze. Może z wyjątkiem śmierci. Bo to o niej w dużej mierze będzie „Turnus”. Może nie o samym procesie umierania, co o pewnej idei odejścia z tego świata. Godnego odejścia. Pożegnania, któremu nadana zostanie specyficzna wartość. Kreta to nie tylko turystyczne życie. W gruncie rzeczy to doskonałe miejsce na to, aby odejść. W jakim sensie?
Podczas pracy z kolejnym turnusem Persi poznaje specyficznego turystę. Profesor spóźnia się na zbiórkę, od początku pokazuje swoją indywidualność i odmienność od grupy. To naturalnie przyciąga Persi, ale dużym uproszczeniem byłoby nazywanie ich relacji zauroczeniem. Pewne jest, że dziewczyna szybko dostanie się w orbitę wpływów charyzmatycznego Profesora, specjalistę od zdarzeń drugiej wojny światowej i okupacji, która odbierała ludziom życie i nadzieję. Mężczyzna proponuje Persi specyficzną podróż. Wyprawę na szczyt – taką, co to nigdy nie będzie miała zakończenia. Czy oboje dotrą na Psiloritis? Czy chodzi o to, by wspólnie przemierzać przestrzeń, piąć się w górę? A może będzie to podróż inna zupełnie, metaforyczna i kierująca nas w inne rejony, niż górzysta Kreta? Zacieśniająca się przyjaźń i bliskość między Persi a Profesorem będzie jednocześnie symbolem duchowej jedności, która może mieć miejsce nawet wtedy, gdy ludzie są od siebie skrajnie różni.
„Turnus” z jednej strony jest ciekawym szkicem socjologicznym. Z drugiej natomiast to przygnębiająca opowieść o rzeczywistości, do której wciąż zmierzamy i gdzie dotrzeć nie możemy. Łubieński napisał o ruchach wokół nas i wewnątrz nas. O Historii, która lubi się przypominać i każe dzięki sobie inaczej spojrzeć na wiele spraw. To w końcu egzystencjalny dramat godzenia się z końcem i o świadomości naszej ulotności na tym świecie. Ciekawie skonstruowana książka, dzięki której poczujemy oddech Krety – wyspy zakurzonych psów i tysiąca wąwozów. Wdychając rześkie, greckie powietrze, nauczymy się od Persi, iż w życiu – mimo jego zawirowań – jest pewna harmonia i porządek.
„Turnus” to historia uciekania od życia i kochania go mimo wszystko. Opowieść o namiętnościach ledwie nakreślonych, ale bardzo żywych i przekonujących. Narracja, w której kultury, światopoglądy i zwyczaje wejdą w dialogi ze sobą. Wyborna lektura, nie tylko na lato. Myślę, że jedna z ciekawszych książek tego roku.
KUP KSIĄŻKĘ
6 komentarzy:
Może, kiedyś;)
Gdy pewnego letniego dnia włączyłem samochodowe radio w „Trójce” leciał jeden z pierwszych odcinków „Turnusu” Łubieńskiego, o czym nie miałem pojęcia. Jechaliśmy z żoną zasłuchani, a zaraz potem żona odezwała się dobitnie: „to już nie mają czego czytać w Trójce, tylko takie frazesy i banalne prawdy oczywiste? To w ogóle jest powieść?”. W domu sprawdziłem co zacz i słucham tego codziennie, z nadzieją, że w końcu coś głębszego w tej narracji usłyszę. Niestety. Nie mam na co liczyć, bo ciągle jest to połączenie dzienniczka infantylnej dwudziestolatki z przewodnikiem turystycznym. Wierzę, że mogą się w tym odnaleźć wielbiciele wycieczek zagranicznych, mogą się w tym pławić fanki Bridget Jones, ale żeby zaraz pchać to do cennej i uznanej za ambitną serii „Archipelagi”? Tu ogromna przesada ze strony WAB. Oczywiście nie dziwię się Twojej, Jarku, dobrej recenzji. Przyjęło się w naszym kraju, że jak WAB wydało, w takiej serii, wypada mówić dobrze i pisać dobrze, bo o kim pozytywnie medialnie się trąbi, to i pisać należy jak najlepiej. Jakżeby podejrzewać, że król jest nagi? A nawet jeśli nagi nie jest do końca, potencjalnym czytelnikom tego gniotka proponuję przed zakupem wstrząsnąć, przysiąść, przeczytać kilka fragmentów na chybił trafił i przyjrzeć się uważnie szatkom króla. Polska proza nie zasługuje aż tak, żeby wielu rozczarować do rodzimej powieści, a do serii Archipelagi uprzedzić na długo.
Jacku, czyżbyś sugerował, że moja pozytywna recenzja to wynik tego, jaka oficyna i w jakiej serii wydała książkę? Smutne to czytać. Przez pięć lat udowadniam - krytykując też książki W.A.B., acz nieczęsto, bo po prostu dobre rzeczy wydają - że jestem ponad jakieś układy, układziki, pisanie bzdur za darmowe książeczki etc... Może "Turnus" warto czytać, a nie słuchać? Jak wspomniałem - i powtarzać się nie będę - jest to jedna z ciekawszych książek 2012.
Pozdrawiam
Nic nie sugeruję, bo cenię sobie za bardzo Twoje recenzje i Twój blog. Widząc, że wziąłeś się za tę książkę może podświadomie liczyłem na inne spojrzenie niż dotychczas obowiązujące w mediach z różnych powodów. Zauważyłem zaś, że książka nie powinna się znaleźć w tej serii, bo zwyczajnie na to nie zasługuje. Jako sprawne i leciutkie letnie (w każdym tego słowa znaczeniu) czytadło wakacyjne, które nie pozostawia po sobie śladu w czytelniku z chwilą zamknięcia książki . Mam jednak przeczucie, że WAB - myśląc kategorią sprzedaży - po książce Łubieńskiego będzie wciskać coraz słabsze książki w tę serię, bazując na jej dotyczasowej marce. Dominujący dyskurs medialny z radością temu przyklaśnie. I tak zamiast złotka dostaniemy tombak cudnie oszlifowany pod blask zachwytów gazetowych. Jednak Twoja uwaga, że może należy czytać a nie słuchać, jest - przyznam - nieco zabawna, bo to jednak czy się wzrokiem odbiera czy uchem nie zmienia nijak samej powieści. Pozostaję z nadzieją, że do końca roku dotrą do Ciebie dużo ciekawsze książki. Serdecznie pozdrawiam.
A jednak! Czytając, wracałem do kilku fragmentów, układałem całość, łączyłem to, co pozornie nie do połączenia. Nie zgodzę się z Twoją opinią o książce, bo dla mnie to bardzo ciekawa narracja. Ale tak sobie możemy w nieskończoność... Miejmy nadzieję, że Twe proroctwa się spełnią. Jeśli jednak tak, nie zostanie to u mnie bez echa.
Przeczytałam, bo recenzja J.Cz. bardzo mnie zaciekawiła, jednakże mam dwojakie uczucia co do tej książki. Zmęczyłam się jej czytaniem, nie mogłam się doczekać kiedy dotrę do ostatniej strony. Z drugiej strony ta książka nie da o sobie zapomnieć, bo mimo wszystko treść jej była dość intrygująca.
Prześlij komentarz