2013-02-11

"Krasnoludki nie przyjdą" Sara Shilo

Rosnąca w siłę seria „Proza Świata” po raz kolejny zderza nas z losami emigrantów. O ile jednak wojwodińscy uchodźcy w Szwajcarii z książki "Gołębie wzlatują" Melindy Nadj Abonji silni byli siłą więzów rodzinnych, jakie nie znają granic, o tyle bohaterowie książki izraelskiej pisarki, Sary Shilo, to rodzina w rozpadzie. Kiedy Ma’sud zabierał swoją żonę i dzieci z Maroka do Izraela, nie spodziewał się, że okrutne przeznaczenie albo zupełny przypadek spowodują, iż jego rodzina sama w sobie wyobcowana na libańsko – izraelskim pograniczu, gdzie głośno od bomb, stanie się rodziną pozbawioną wsparcia, autorytetu i siły. Rodziną, którą trzeba będzie przedefiniować. Ma’sud – król falafela – umiera po użądleniu, a jego żona Simona stanie się zdetronizowaną królową, ogarniętą niemocą „machbulą” – wariatką, starającą się zapewnić byt sobie i dzieciom kobietą samotną oraz taką, która musi urodzić dzieci, jakie zostały powite tuż przed śmiercią ich biologicznego ojca. Dramat Sary Shilo rozpisany jest na głosy i dzięki temu nabiera większego znaczenia; jest wyrazisty i oglądamy go z różnych punktów widzenia, ale podobnie, jak bohaterowie nie jesteśmy w stanie tak naprawdę pojąć bólu i pustki tych, którym śmierć bliskiej osoby zafundowała powolne, lecz stanowcze oddalanie się od siebie.

Opowiadają ci, którzy są świadomi tego, co ich spotkało. Simona oraz jej dzieci – Itzik, Dudi, Kobi i Eti. Bliźniaki Chaim i Oszri to życia zrodzone ze śmierci, dwa małe wyrzuty sumienia, którym trudno jest rozumieć rzeczywistość, coraz bardziej komplikowaną przez matkę decydującą się na to, by ich najstarszy brat Kobi stał się ojcem, a ten prawdziwy – fantazmatem kogoś bliskiego, wspomnieniem dobrego dziadka. Narracje Shilo właściwie nie przeplatają się; one są obok siebie, nie na zasadzie uzupełnienia, lecz kontrastu. Rodzina Dadon nigdy nie będzie już prawdziwą rodziną. Każde z nich przeżyło odejście Ma’suda na swój sposób. Każde z tym odejściem inaczej sobie radzi. Nikt nie jest w stanie zrozumieć, czy po przeżytym bólu jest jeszcze miejsce na miłość, szacunek i spokój. Tym bardziej że na niebie pojawiają się wciąż groźne katiusze, które odbierają nie tylko spokój; czasem są znamionami anioła śmierci, który po śmierci ojca opuścił na chwilę żonę i dzieci. Nie można jednak zapomnieć, że wróci. Ale by zapomnieć o pustce, trzeba stworzyć sobie nową wizję świata, nowy porządek. Tylko czy kłamiąc, jest się w stanie żyć naprawdę?

Najbardziej przejmująca jest pierwsza część powieści zawierająca zwierzenia Simony. Stawia ona wyraźny zarzut już na wstępie: „Kiedy umiera mąż, kobieta powinna stać się na powrót dziewczyną, tą, którą była, zanim go poznała. Żeby mogła zacząć tam, skąd ją wziął. A nie, że zostawia ją samą z dziećmi na pustyni, kiedy jest umęczona porodami. A jej ciało poorane bliznami”. Pozostawiona przez męża musi milczeć i cierpieć w milczeniu. Musi przede wszystkim być dzielna. Dla dzieci. Znosić fakt, że po śmierci małżonka inni chętnie sprawdzają, jak bardzo go kochała. Tytułowej magicznej siły nie uświadczy. Nikt nie pomoże jej z trudami codziennego życia, bo musi polegać tylko na sobie i swojej intuicji. Jak jednak być silną i mądrą w pojedynkę, kiedy czasami wraz z małżonkiem bywało o to trudno? Simona jest przekonana, iż mądrości życiowej nie znajduje się w głowie, lecz w palcach. Usiłuje za wszelką cenę dotknąć tego, którego dotknąć się nie da. Symbolicznie dotykać przeszłość, w której żył i kochał ją człowiek, po którym trudno znaleźć miejsce tylko dla siebie. Simona nie chce, by bliźniaki nie miały ojca. W tę rolę wchodzi najstarszy jej syn, Kobi. Zaczynają sypiać w jednym łóżku, by Chaim i Oszri widzieli w nich oboje rodziców. Skomplikowane relacje między Simoną a Kobim widać wyraźniej, gdy przeczyta się jego rozdział i jego opowieść.

Kobi przeżywa dramat bycia odpowiedzialnym mężczyzną za wcześnie. Ojciec nie dał mu żadnych rad, wskazówek. Po prostu zmarł. I Kobi ma być teraz tak silny jak Simona. Bezwarunkowo. Trzeba dbać o rodzinę; o to, co z niej pozostało i co może kiedyś dać im siłę. Rodzinna wspólnota, której przecież nie ma. Sieć relacji sterowana jakby odgórnie przez ojca i męża, który będąc w swych rolach, zapewniał reszcie bezpieczeństwo. Kobi jest bardzo zachowawczy i chce żyć bezpiecznie, z dala od spadających z nieba katiuszy. Jego celem jest potajemne zbieranie pieniędzy na kawalerkę marzeń, w której łazience przeżywa niemal mistyczne uniesienie wywołane widokiem ładu i porządku, czyli czegoś, co w każdym znaczeniu jest mu obce. Kobi zachwyca się matką, adoruje ją i chce, by kiedyś mogła poczuć, czym jest godne życie w jego nowym mieszkaniu. Chłopak gubi się w tym, co naprawdę ważne i nie oponuje zbytnio, gdy los zrzuca na jego barki coraz większą odpowiedzialność. Także odpowiedzialność za młodszych braci, którzy żyją w dość specyficznych relacjach.

Itzik i Dudi wspinają się do mieszkań, gdzie dokonują sankcjonowanych – w ich świadomości – grabieży oraz wcielają się w zamachowców. Itzik urodził się zepsuty. Jego ręce i nogi to ślady ułomności samego Ma’suda, który długo uciekał od odpowiedzialności za swe niepełnosprawne dziecko. W Itziku jest wiele goryczy. Do Boga, którego przeklina za daną mu słabość. Do ludzi, którym nie można wierzyć, bo są słabi. Silna ma za to być pustułka, którą hoduje. Siłę Itzik ma czerpać od Dudiego. Tego Dudiego, który biernie się wszystkiemu poddaje, bo przecież musi pomagać bratu, któremu jest gorzej.

Najgorzej mają się jednak bliźniaki. Tak przynajmniej uważa Eti, która jest zdecydowana skończyć z rodzinnymi kłamstwami i układaniem dla Chaima i Oszriego nieprawdziwej, lepszej historii. Eti w swej opowieści o kobiecie, która stała się ośmiornicą, próbuje jakość ogarnąć wieloaspektowość dramatu rodziny Dadon, gdzie relacje podszyte są fałszem, a poczucie bliskości zastępowane jest strachem. Strachem przed bombami, przed wyrzuceniem z pracy, przed ciągłym brakiem pieniędzy i perspektyw… Najgorszy jest jednak strach egzystencjalny; niepewność samych siebie w świecie, gdzie wciąż trzeba uciekać do schronu, bo nie można żyć naprawdę pod niebem niosącym zagrożenie.

Zwyczaje, rytuały, porządek… wszystko zaburzone, wszystko niestabilne; można tylko tęsknie wracać wspomnieniami do przeszłości, bo teraźniejszość jest już nie do zniesienia. Czy śmierć może przynieść umieranie na raty? Czy przed marokańską rodziną w izraelskim piekle otworzą się jakieś drzwi, zostaną im dane jakiekolwiek możliwości? Sara Shilo napisała powieść gęstą od znaczeń i mocno przygnębiającą. To jednak historia, która opowiada się sama; zmieniający się opowiadający nie czynią nam zamieszania i nie odbierają historii zasadniczego znaczenia. Takie bolesne książki potrzebne są po to, by zrozumieć, że życia nie przeżyją za nas krasnoludki; w całej jego gorzkości i smutku musimy to zrobić sami.

tłum. Agnieszka Podpora
Wydawnictwo Czarne, 2013

Brak komentarzy: