2014-12-03

"Nie oświadczam się" Wiesław Łuka

Wydawca: Dowody na Istnienie

Data wydania: 13 października 2014

Liczba stron: 288

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det: 38 zł

Tytuł recenzji: Zbrodnia i milczenie

Moi rodzice byli w tłumie, który wysłuchiwał w Sandomierzu czterech wyroków kary śmierci przyjmowanych przez oskarżonych bez cienia skruchy i choćby jednej łzy. W 1984 roku wraz z rodziną przeprowadziłem się do Połańca. Dorastałem w mieście, które przyjęło na siebie odium po Zrębinie; wsi tuż obok miejsca, w którym podczas wigilijnej nocy 1976 roku rozegrała się niewyobrażalna tragedia i gdzie ślad po niej pozostał na zawsze. Utkwił bowiem w społeczności, jaka okopała się w milczeniu, utrudniając i tak już skomplikowane śledztwo, które dopiero po latach dało prawdziwy obraz tego, co wydarzyło się pewnej grudniowej nocy na drodze między Połańcem a Zrębinem.

Co się wydarzyło? Ciężarna kobieta z mężem oraz swoim bratem została wywołana z kościoła podczas pasterki. Zasugerowano im szybki powrót do domu. Poszli. W śniegu, lodowatym wietrze. Do Zrębina z Połańca niedaleko, kilka kilometrów. W ślad za nimi ruszyli oprawcy. Jeden kierował autokarem z grupą podpitych pasażerów. Najpierw potrącono, później brutalnie zamordowano całą trójkę, a z okien makabryczny spektakl oglądali ludzie. Ci ludzie, którzy złożyli potem magiczną przysięgę, całowali krzyżyk i obiecywali milczenie, odkrywając w kieszeniach naprędce wkładane banknoty. Morderstwo upozorowano jako wypadek. Świadkowie wrócili do połanieckiego kościoła, by szukać tam alibi. Sprawcy uznali, że nikt nie piśnie słowem o tym, że bili i zabili. To miała być zemsta za posądzenie o kradzież wędlin na weselu. Absurd? Być może, bo konflikt między rodem mordujących i zamordowanych sięgał w mroczną przeszłość i piekło tych animozji Wiesław Łuka jedynie delikatnie kreśli. Bardzo wyraźnie za to prezentuje czas procesu oskarżonych o potrójne zabójstwo. Usiłuje po swojemu rozbić zrębińską zmowę milczenia. Dać odpowiedzi na pytanie o to, dlaczego ludzie złamali dwie przysięgi - najpierw tę sądową o mówieniu całej prawdy, a potem tę nocną, gdzie bezpośrednio po morderstwie zawierali pakt krwi i obiecywali, że świat nigdy się nie dowie o tym, iż na ich oczach zamordowano trzy osoby.

Przez lata nie miałem świadomości, że żyję w mieście, obok którego dokonano jednej z najbardziej niewyobrażalnej w swym okrucieństwie zbrodni w PRLu. Wiesław Łuka opowiedział o niej już w 1981 roku, zaś obecnie, po ponad trzydziestu latach, ten wstrząsający i z czasem niesłusznie zapomniany reportaż ponownie wzbudza grozę, a mnie osobiście - jako byłego mieszkańca Połańca - wchodzi boleśnie pod skórę. Jak to możliwe, że duża liczba osób we wsi skutecznie wypierała z pamięci sceny widziane w nocy, gdy Lech Wojda - imiona i nazwiska oprawców we wznowieniu reportażu zmieniono - z chirurgiczną precyzją zlecał kolejne działania, które miały na celu najpierw zabicie małżeństwa Łukaszków i Miecia Kality, a potem upozorowanie wypadku drogowego? W tę wersję przez pewien czas wierzono, gdy Prokuratura Rejonowa w Staszowie i milicjanci z Połańca nieudolnie analizowali pozostawione dla nich przez bandę Wojdy dowody. Ślady po makabrycznym spektaklu. Pytanie najbardziej zastanawiające w tym wszystkim - dlaczego mordercy nie zaplanowali cichej eliminacji, dlaczego do swych zbrodniczych czynów przywieźli w autokarze nieme audytorium? Dlaczego nikt z pośród obecnych na miejscu zbrodni następnego dnia nie opowiedział organom ścigania o tym, co się wydarzyło? Łuka zasugeruje kilka odpowiedzi.

Tytuł to słowa z karykaturalnej wręcz linii obrony oskarżonych. Zapomnieli sensu słów tak, jak zagubili się w swych matactwach. Pojęcie sprawiedliwości i dobra zostało w ich umysłach wypaczone na tyle, że już po wyroku - ostatecznie wykonano tylko dwie  kary śmierci - mówią Łuce o tym, że są ofiarami prześladowania i że giną niewinni. Tę wersje potwierdzały rodziny oskarżonych. Korumpowały świadków i starały się utrudnić dochodzenie, jednocześnie powołując się na boską sprawiedliwość oraz zarzucając wszystkim, iż oskarżeni są ofiarami, a winę za chaos ponosi skłonny do brania łapówek i ograniczony umysłowo lud Zrębina, tej wsi naznaczonej fatalizmem w 1976 roku chyba już na zawsze. Wiesław Łuka zarysowuje szkic socjologiczny środowiska, w jakim doszło do zbrodni. Połanieccy dorobkiewicze bez wykształcenia, zrębińscy chłopi i chłoporobotnicy żyjący w biedzie, wpatrzeni w majętnego Lecha Wojdę jak w obrazek, bo to przecież zrębiński pan na włościach, jedyny z ciągnikiem, z masą pieniędzy i z siłą, by terroryzować innych. Obraz wsi koło Połańca nabiera znamion piekła na ziemi. Tylko jedna, najbardziej uboga rodzina, nie poddała się dyktatowi Wojdy, który co rusz na przemian groził i proponował pieniądze, mieszał w swoich zeznaniach i starał się - jeszcze przed aresztowaniem - wpływać na konfabulacje innych.

Jedna z rozmówczyń wspomina historię, przejmująco komentując wydarzenia ze Zrębina: "Gdyby Kościuszko przypuszczał, co się tu stanie, nie obiecywałby wieśniakom wolności". Ta wolność okupiona została siecią układów i zależności. Konflikt Wojdów z Kalitami oraz jego dramatyczny finał to tylko jedno z ponurych oblicz Zrębina tamtych czasów, gdzie w mrocznym PRLu każdy był dla siebie wrogiem, a siłą spajającą społeczność były wzajemne zależności. Ludzie więc darzyli się niechęcią, ale żyli w okrutnej symbiozie. Niewiele też zmieniło się po tragedii i po procesie. Zrębin nadal żyje. Nadal  jest hermetycznie zamknięty i nawet po 35 latach Wiesław Łuka nie jest w stanie się do niej dostać. To taki stygmat na zawsze - miejsce, w którym ludzie zakwestionowali człowieczeństwo zabijanych na ich oczach, ale przede wszystkim własne człowieczeństwo, swoje sumienie i moralność. O tym wszystkim zapomniano tak jak o widoku gonionej przez pole Krystyny Łukaszek, która naiwnie wierzy w to, że zdoła uciec mordercom, których oddech czuje na plecach...

"Nie oświadczam się" to reportaż chropowaty, pełen pęknięć, nieznośny w czytaniu i szalenie realistyczny. Wiesław Łuka śledzi wydarzenia ze Zrębina, ale przede wszystkim podsłuchuje świadków. Najpierw zeznania, potem konfrontacje - po wyeliminowaniu licznych kłamstw - a następnie przejmujące mowy końcowe. Łuka jest na sali sądowej, ale przede wszystkim w tej części Zrębina, do której nie dano dostępu organom ścigania czy innym dziennikarzom. "Nie oświadczam się" stale pyta o wspomniane sumienie i o moralność, o  której mieszkańcy Zrębina jakby zapomnieli. Jeden z rozmówców wspomina: "Co to jest sumienie? Jeżeli człowiek z bałaganu może zrobić porządek w głowie, to jest sumienie". Wielu zrobiło ten porządek. Często dopiero wtedy, gdy byli zatrzymywani w areszcie za składanie fałszywych zeznań. Bo Łuka w swym reportażu oferuje nam niezwykle mroczny obraz - anatomię zastraszenia i jego konsekwencji. Strach i słowa były obecne obok siebie. W spirali zależności mieszkańcy Zrębina wspierali się w konfabulacjach i łamali w nich, być może znajdując to, co wyżej nazwano sumieniem. Podczas skomplikowanego śledztwa przesłuchano ponad dwustu świadków, w trakcie procesu kolejnych dwustu. Niewyobrażalne liczby, niewyobrażalna też sieć oszustw sterroryzowanych przez siłę demonicznego Wojdy. Aż wierzyć się nie chce, że całą tę sprawę system sądowniczy PRLu rozwikłał na tyle, iż dziś możemy zadawać sobie setki dramatycznych pytań, jakie wywołuje Wiesław Łuka. Wracać do niemożliwego, by wejść w mroczny świat zależności i kłamstw, przelanej krwi oraz miejscowych animozji. By doświadczyć złości i bezradności w matni konfabulacji żywej aż do dziś.

Połaniec, z którym już się pożegnałem, stara się pożegnać także wspomnienie sprawy zrębińskiej. Oczyścić miejskie sumienie. Być może zapomnieć tak, jak chcieli zapomnieć ci, co widzieli morderstwa. Łuka zadaje dramatyczne pytanie. "Ile jest warte ludzkie życie? W okolicach Połańca nabiera ponurego wymiaru konkretnego - może być warte od pięciu do pięćdziesięciu tysięcy złotych łapówki". To, co się wydarzyło, mogłoby się wydarzyć w każdym innym miejscu. Zdarzyło się w Zrębinie. We wsi, która po procesie zamilkła tak jak w czasie dochodzenia, gdy kolejne prawdy okazywały się kłamstwami. "Oświadczam się" jest niewątpliwie najsilniej dotykającym mnie reportażem ostatnich lat nie tylko dlatego, że wszystko wydarzyło się tuż obok, gdzieś blisko. Wiesław Łuka stworzył wieloaspektowe studium zła - ludzkiego zła i zła ludzkich zależności. Pokazał zbrodnię, za którą odpowiedzialni byli nie tylko zabójcy, ale także wieś, co wyparła z pamięci, bo przecież ludzie szybko zapominają. Dlaczego mieliby pamiętać zdarzenia z nocy wigilijnej 1976? To dzięki "Nie oświadczam się" my pamiętamy za tych, co pamiętać nie chcą. Bo ludzkie okrucieństwo  w zapominaniu wydaje się nie mieć granic.

1 komentarz:

Unknown pisze...

Warto było zainteresować się absurdalną zbrodnią zrębińską choćby po to, by trafić na Pana bloga (bardzo interesującego). Mam szczęście mieszkać w Połańcu i znam w związku z tym kilka osób, które pamiętają tę krwawą grudniową noc. Na pytania o nią odpowiadają szeptem. Demony wciąż żywe, niestety. PS. Jestem Pana rówieśnikiem i taķże po polonistyce, więc aż dziw bierze, że nie skojarzyłem wcześniej, że związany jest (był) Pan z Grodem Kościuszki. Pozdrawiam serdecznie i podziwiam za całokształt.