Wydawca: Czarne
Data wydania: 15 października 2014
Liczba stron: 288
Oprawa: miękka lakierowana ze skrzydełkami
Cena det: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Dwa państwa, dwie perspektywy
Książka Bogumiła Lufta
niesie w sobie potencjał, który jest trochę zaprzepaszczony. To wnikliwe,
kompetentne, uczciwie napisane i wieloaspektowe kompendium wiedzy o historii i
dniu dzisiejszym dwóch niewiele w Polsce znanych krajów - Rumunii i Mołdawii.
Czyta się Lufta dobrze, ale całość nosi znamiona sprawozdania z placówki
dyplomatycznej albo rzeczowego wykładu przeznaczonego dla węższego grona
odbiorców. Staje się ta publikacja nieco hermetyczna, i nieco też nużąca w
niektórych fragmentach.
Zabrakło mi perspektywy
innych. Podpytywania ludzi, udzielenia im głosu. Autor ochoczo oddaje go na
przykład duchownym. Pozostali rozmówcy? Pojawiają się sporadyczne sądy i
opinie. "Rumun goni za happy
endem" to historyczny i socjologiczny esej w dużej mierze subiektywny, a
jeśli już prezentuje fakty - nie odbiega w tym od encyklopedycznych źródeł.
Temat za to wyborny i potraktowany bardzo poważnie. Daleka nam Rumunia,
przez lata traktowana jako ta gorsza i jeszcze dalsza Mołdawia. Nie tylko
dlatego, że ten drugi kraj daleki jest sam w sobie, bo z głównego dworca
kolejowego w Kiszyniowie jedyny kurs na Zachód wykonywany jest do Bukaresztu.
Bogumił Luft ujawnia pasję badacza i wnikliwość byłego dyplomaty. Dużo
dyplomacji i czasami sporo uogólnień w tej publikacji. To, co niedopowiedziane
i przynoszące uczucie niedosytu, można sobie wyobrazić. Bo Rumunia wraz z
Mołdawią potrafią działać na wyobraźnię.
Jeżeli już Luft kogoś pyta,
uzyskuje ważne odpowiedzi. Choćby ta jednego dziennikarza: "Nam, Rumunom, wciąż ktoś coś kradnie albo czegoś nie daje".
Stosunkowo młode państwo rumuńskie wielokrotnie było okradane w wielu możliwych
wymiarach, a nieustannie stojąc między wpływami Wschodu i Zachodu, siłą rzeczy
traciło możliwości, jakie otrzymywały na przełomie XX i XXI wieku kraje
europejskie umiejscowione gdzie indziej na kontynencie. Dla Rumunów przeszłość dzisiaj zdecydowanie domaga się zapomnienia. Jak
żaden z innych europejskich narodów żyją przede wszystkim dniem dzisiejszym.
Bogumił Luft analizuje historię kraju w taki sposób, że możemy odnieść
wrażenie, iż zapisuje ważne daty i zdarzenia za tych, którzy nie chcą już o
nich myśleć. Nic bardziej mylnego. Rumunia latami doświadczała okrucieństwa i
jego ślady pozostają widoczne w kolejnych pokoleniach. Czytelna jest symbolika
rozświetlania Bukaresztu, który w czasach komunizmu - wyjątkowo podle
traktującego ten skrawek świata - tonął w ciemnościach; po omacku z codziennym
życiem bez konturów innych niż nakreślane przez Securitate musieli radzić sobie
ci, co donosili i nieustannie składali samokrytyki. Ci także, którzy - jak w
Braszowie - podjęli karkołomną próbę sprzeciwu. Rumuni w swej krótkiej historii
narodowej doświadczyli bardzo wielu upokorzeń i rozczarowań zarówno we własnych
granicach, jak i poza nimi - bo Rumunia innym blaskiem świeciła w orbicie
wpływów Wschodu, a innym objawiła się Europie przyjmującej ją do siebie w 2007
roku. Metafora ciemności jak żadna inna obrazuje wiele problemów tego
izolowanego często od świata kraju.
Luft
wyznaje, że to podczas stanu wojennego "zachorował" na Rumunię. Potem związał się z tym krajem
zawodowo i zbliżył do Rumunów na tyle, by poznać specyfikę ich państwowości
oraz gorycz okradania ze złudzeń i składania często fałszywych obietnic.
Jego bliskość z Rumunią to taki specyficzny stan wyjątkowy, ale mimo
najszczerszych chęci nie byłem w stanie zrozumieć jego genezy. Być może to jest
tak, że "Rumun goni za happy endem" miała nie być książką szczerych
wyznań, lecz dokładnie przemyślanych deklaracji. Poza tym bardzo dużo u Lufta
faktografii, stosunkowo niewiele ocen. Tkwi on w rumuńskości, ale sprawia
wrażenie, jakby nikogo nie chciał dopuścić do tego wspaniałego stanu bycia
wewnątrz. Opowiada nam o kraju i mentalności, do jakich docierało zbyt wiele
wpływów. Ukazuje klęski i chwile szczęścia. Stoimy jakby gdzieś obok. Nie do
końca można zrozumieć, co kryje się pod słowami z końca publikacji - "ja po prostu lubię Rumunów".
Jest też o Mołdawii,
wtulonej w coraz bardziej oddalającą się od niej Rumunię i buntowniczo
samodzielnej, chociaż odnieść można wrażenie, że czas niepodległości Mołdawii
od 1991 roku jest historyczną i społeczną równią pochyłą. Problem nieprzystawania Mołdawii do świata, w jakim znalazła się jej
sąsiadka Rumunia, dyskretnie sugeruje przedstawianie problematycznej wymiany
torów kolejowych, które wciąż nie są dostosowane do tych europejskich - po nich
Rumuni szybko przemierzają dużo bliższy im Zachód. To oczywiście nie o tory
chodzi, lecz o skomplikowaną historię oraz dużo bardziej skomplikowaną
teraźniejszość. Prowincjonalna Besarabia w orbicie wpływów Wielkiej Rosji chce
zmieniać się w innym kierunku, jednocześnie jednak tkwi wciąż w bezdechu po
przydeptaniu przez silniejszego wschodniego sąsiada, który groźnie pomrukuje w separatystycznej
Republice Naddniestrzańskiej. W opowieściach o Mołdawii widać więcej czułości
Lufta; takiej esencji odczuwania przy zaniku zdroworozsądkowej maniery
porządkowania faktów, o jakich traktuje książka. O ile Mołdawia wciąż jest
zdezorientowana, o tyle Rumunia wybrała wyraźny kierunek, w jakim kroczy.
Bogumił Luft wskazuje różnice między krajami, ale też pięknie pisze o ich
wzajemnej bliskości; takiej symbiozie na wieki, czasami okupionej
rozczarowaniami.
"Rumun goni za happy endem" to - jak
sugeruje tytuł - książka o procesie stawania się. Dynamika rozwoju
portretowanych państw to wiele szans i sporo zagrożeń. Luft uchwycił te momenty
z niedawnej historii obu krajów, jakie każą im ruszać do przodu bez oglądania
się w przeszłość. Tak się pisze o miejscach, do których się przynależy. Książka Bogumiła
Lufta to z jednej strony zaproszenie, z drugiej jednak - nacechowana pewnym
dystansem opowieść o miejscach, do jakich wciąż daleko. I to jest problem
książki, która dużo w sobie kryje, ale buduje wokół siebie dystans. Solidnej
literatury faktu unikającej emocji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz