Wydawca: Świat
Książki
Data wydania: 22 października 2014
Liczba stron: 448
Oprawa: twarda
Cena det: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Warszawskie mglistości
Trudno mi zauważyć w nowej
powieści Jakuba Żulczyka coś, co byłoby w jakikolwiek sposób nowatorskie,
twórcze i zmuszało do oryginalnych przemyśleń. Jeśli cała ta mroczna opowieść o
zaćpanej kokainą Warszawie i młodym cyniku, którego gubi pewność siebie, jest
jedną wielką zgrywą - autorowi należy się szacunek, bo oto podważa wszelkie
fabularne kalki młodej, gniewnej, wulgarnej i epatującej przemocą prozy, by
dokonać autoironicznej diagnozy tego, jak opowiadamy o dzisiejszym świecie.
Jeżeli jednak "Ślepnąc od świateł" to powieść jak najbardziej serio,
można jedynie zastanowić się nad tym, co ją formalnie broni, bo czyta się to na
początku z nieustannym znużeniem powtarzalności scen, a w oczekiwaniu na
spektakularny finał przewiduje co najmniej kilka autorskich rozwiązań i
pozostaje z niemym pytaniem o to, czy to już wszystko, naprawdę wszystko i czy
tylko tyle Żulczyk ma nam do powiedzenia.
Najnowsza
rzecz autora "Instytutu" bardzo przecież prowokacyjna, przekorna i
napisana drapieżnie, jest pewnego rodzaju moralitetem, w którym kryją się i
lęki ludzi wynikłe z ich atawizmów, jakie wymagają czasem temperowania, i kara
ponoszona za poddawanie się egoistycznym pobudkom, za podporządkowanie sobie
rzeczywistości, zamiast pokornego do niej dostosowania.
Książka o poszukiwaniu prawdziwej wolności i o złudzie istnienia naprawdę.
Mocno uderzająca w kilka czułych punktów, ale mocno też przegadana. Z bohaterem
prowadzącym, który sam nie zdaje sobie sprawy z tego, jak mało jest
przekonujący i jak bardzo osadzony w świecie, od którego próbuje się
dystansować. Ze światem przedstawionym, który wyolbrzymia to, co wyolbrzymiano
już wielokrotnie. I z personifikowanym miastem, labiryntem, żywym mechanizmem,
wiecznie na jawie i wiecznie w ruchu - to także coś, co już się wydarzyło i
zostało opisane na kilka sposobów. Żulczyk usiłuje dowieść, że to, co się
odbywa po pierwsze jest czymś ważnym, a po drugim może się odbyć tylko w
Warszawie.
Co zatem może przyciągać do
"Ślepnąc od świateł"? Paradoksalnie to, co wydaje się od tej książki
odpychać. Im mocniej wchodzimy w ten
brudny świat po zmroku, w którym niejedno zombie pragnie jedynie namiastki szczęścia
w postaci białego proszku, tym bardziej trzymamy się blisko Jacka - dostawcy
niewidzialnego, przezroczystego, poza układami i znajomościami. Trzymamy
się go, bo wydaje się jedynym rozsądnym, choć mądrzy się niemiłosiernie i w
opiniach o tym, co go otacza, jest dydaktycznie nieznośny i po pewnym czasie
irytujący. Ale to Jacek jest postacią pierwszego i jedynego planu, choć Żulczyk
niemało wysiłku wkłada w to, by wiarygodnie portretować wszystkich złych oraz
szarych z jego otoczenia. Jedynie Jacek nakreślony jest wyraźną kreską, ale ta
wyrazistość zacznie być podważana. Mamy bowiem zabieg, w którym powierzamy
resztki zdrowego rozsądku temu, co daje się oszukać. Temu, który mimo wszystko
jest częścią systemu i składa się na niego w tak samo elementarnym stopniu, co
jego klienci, z których potrafi ironicznie drwić, wiedząc jednocześnie, że
tylko dzięki nim utrzymuje się przy życiu.
Sama istota żywotności Jacka
jest sprawą ciekawą, bo jest bohaterem teoretycznie wolnym od wszystkiego, co
uzależnia ludzi z jego otoczenia. Nie wchodzi w to, w co weszli wszyscy
zniewoleni przez słowa, handel i narkotyki. Czuje się inny, choć niekoniecznie
lepszy. Ma plan, chce wyjechać, chce przede wszystkim zacząć żyć naprawdę.
Zarobione pieniądze stają się tylko martwą lokatą, są gwarantem szczęścia w
bliżej nieokreślonej przyszłości; dają ogromny komfort, a jednocześnie niewolą
dużo bardziej niż przewożona i dystrybuowana kokaina. Jacek jest w gruncie rzeczy małym chłopcem, który uwolnił się od
prowincji, nieudanych relacji rodzinnych i towarzyskich. Samostanowi się w tej
najbardziej ostrej z form, bo chce być poza konkurencją, poza układami i gdzieś
poza ludźmi. Jacek jest ludzki w pełnym tego słowa znaczeniu, choć
kwestionuje człowieczeństwo tak w ogóle, dostrzegając w nich tylko atawizmy, od
jakich ucieka. Tymczasem ma w sobie ludzkie uczucia, bo jest w nim jakiś ślad
po sentymentalnej miłości oraz coś na kształt resztek przyjacielskiego
przywiązania do jedynej osoby, która w tej książce ma szansę cokolwiek wygrać i
powalczyć o lepszą przyszłość.
Żulczyk tworzy rzeczywistość
jak z mrocznego snu, gdzie nie ma gotowych rozwiązań problemów, a przemoc
warunkuje większość działań. Jacek porusza się niezauważalnie po stolicy i
zatrzymuje tylko w punktach na mapie swoistego chaosu. Jest zatem Warszawa
miejscem, w którym ludzie zniewoleni są przez pieniądz i pragnienia na własne
życzenie. Nie ma co im współczuć. "Nie
licząc niektórych rodzajów raka, wszystko, co spotyka ludzi, wyrządzają sobie
sami". Po pewnym czasie dochodzimy do tego, co wyrządził sobie sam
Jacek. Lektura staje się ciekawa mniej więcej w połowie, kiedy pojawiają się
pierwsze pęknięcia w fabule - wpada najlepszy klient, sypie swego dostawcę,
kolejne zdarzenia to już efekt domina i w związku z tym uporządkowany świat
Jacka zaczyna się rozpadać.
Odnoszę
wrażenie, że w tej powieści niczemu nie można zawierzyć i wszystko zostaje
potem przez autora zakwestionowane. Jacek pragnie odejść od
szarego przeznaczenia smutnych proli, dla których nie ma szans na zrobienie w
życiu czegoś wyjątkowego. Jego droga nie jest jednak żadną alternatywą.
Wolności nie ma jako takiej, bo o wolności bohaterowie tej książki mogą jedynie
rozmyślać. Jacek usiłuje uwolnić się od wszystkiego, co go wiązało z życiem w
przeszłości, a przyszłość widzi jedynie jako drogę pewnego eskapizmu, bo tu i
teraz, z tysiącami w kieszeni i z płaszczem za 1200 euro, nie widzi ani sensu,
ani swobody, nie widzi siebie i nie jest w stanie określić, na ile tak naprawdę
jest przezroczysty.
Żulczyk składa ukłon w
kierunku tej grupy docelowej, która nie będzie zainteresowana wulgarną,
obsceniczną i agresywną prozą męskiego nurtu. Jacek jest więc rycerski i za
największą krzywdę uznaje przemoc wobec kobiety. Tej znieść nie może. Definicja
kobiecości jest tu co najmniej niewyraźna, są bowiem obok kobiet wymagających
obrony zwyczajne dziwki do używania. Jest w tej rycerskości Jacka tyle samo
nieznośnego fałszu, co w jego cynicznym patrzeniu na świat, z którego wcale nie
wyrasta gdzieś ponad. A jednak to kobieta na kartach tej powieści zadaje jedno
z ważniejszych pytań...
Brzmi ono tak: jak
wygląda dziś twoje szczęście? Jacek nie ma żadnej definicji szczęścia. Dla
Jacka nie ma nawet czegoś takiego jak "dzisiaj". Jak wygląda coś, co
mogłoby być alternatywą od pełnego przemocy świata, od którego uciekać można
tylko w kolejną przemoc? Jakub Żulczyk
zjada tutaj trochę swój własny ogon, zapętla swych bohaterów w szeregu sytuacji
bez wyjścia i sam ukazuje jakąś niemoc i niepewność tego, co w zasadzie zrobić
z tym przesyconym złem światem, do którego wprowadza czytelników.
"Ślepnąc od świateł" to proza energetyczna, złośliwa i dwuznaczna,
ale tak naprawdę proza bez wyraźnie czytelnych przesłań. Trudno jest ją
klasyfikować gatunkowo, ale przede wszystkim trudno cokolwiek z niej wynieść.
Być może jest przeszarżowana, a być może niewiarygodna. Nie można obok niej
przejść obojętnie, ale równie trudno wziąć z niej coś dla siebie.
7 komentarzy:
Lepiej tego nie można ująć.......
Książka dużo błedów merytorycznych jak choćby "elewacja korytarza" - Elewacja to zewnętrzna część budynku. Nieścisłości i brednie: Maluch grał w latach 80tych w fimie niechcianego chłopaka a w momencie akcji książki ma dopiero 35 lat - co on grał niechcianego chłopaka głównej aktorki jako niemowle???. Jacek - główna postać i narrator zarabia jak sam mówi 50 do 100 tysiaków miesięcznie... tymczasem z przebiegu akcji wynika że ma max 160tyś obrotu na miesiąc. Nawet biorąc pod uwagę najlepszego klienta co bierze po 30 porcji x 400zł. Co on ma 60% marrzy na tym gównie?? Jasne!
Historia dla nastolatków, za dużo opisów, język polskiego hiphopu. Słabe
Najgorsze w książce jest prowadzenie dialogów.
"Co robisz? - zapytał
Nic.- odpowiedziałem
To dobrze. - powiedział
Wiem. odparłem."
No po prostu jak dla debili, jak by autor nie wierzył w to, że czytelnik potrafi zrozumieć kto co mówi.
Ilość błędów logicznych poraża. Szkoda bo sam pomysł ciekawy.
W 2009 nie produkowali AUDI RS4, tym bardziej z silnikiem 2,2
Książka szkodliwa,ale film jeszcze bardziej wulgarny,prostacki, przemocowy ; powinno się zakazać wycofać z dystrybucji a autorowi uswiadomić jak krzywdzi mentalność mlpdych ludzi(dojrzali czytelnicy i tak nie doczytają do konca)
Prześlij komentarz