Wydawca: Wielka
Litera
Data wydania: 15 lutego 2017
Liczba stron: 336
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 29,90 zł
Tytuł recenzji: Ojcowska walka
Piotr Czerwiński kazał nam
aż pięć lat czekać na swoją nową powieść. Czy możemy być usatysfakcjonowani?
Mam ambiwalentne uczucia po „Zespole ojca”, bo z jednej strony to ważna książka
na polskim rynku wydawniczym, który obfituje przede wszystkim w narracje o
różnego rodzaju aspektach macierzyństwa, a ostatnio nawet widzimy, że są one
nagradzane prestiżowymi nagrodami (mam na myśli „Jak pokochać centra handlowe” Natalii Fiedorczuk, która z niezrozumiałych dla mnie powodów zdobyła literacki
Paszport „Polityki”). Z drugiej jednak – narracja Czerwińskiego tonie w pewnych
utartych schematach, jest przewidywalna, nie sięga głębiej, diagnozując rozpad związku
widziany oczyma dziecka, a już w sposób mało sugestywny portretuje głównego
bohatera, cierpiącego ojca. Tak, książka o ojcostwie
to rzecz wyróżniająca się i ważna, ale autor nie wchodzi jednak w jakąś
tematyczną niszę, bo całkiem niedawno ukazała się czeska powieść Martina
Vopěnki „Podróżowanie z Beniaminem” portretująca silną relację ojca i syna, którzy
wyruszają w wędrówkę po Europie po tym, jak malec staje się półsierotą i musi
pogodzić się z trudną dla niego utratą. U Czerwińskiego te utraty są inne.
Główny bohater rozstanie się z partnerką, która zabierze mu syna. Nie będzie
miał wielu możliwości, by go odzyskać. Czerwiński
uderza w publicystyczny ton i stara się panoramicznie nakreślić losy wszystkich
naznaczonych traumą utraty dziecka irlandzkich ojców, którym dopiero od
października 2015 roku wolno ubiegać się o prawo opieki nad dzieckiem, jeśli
bez ślubu mieszkali z partnerką przez minimum rok.
Autor „Pigułki wolności” już
na wstępie odcina się od stworzonego przez siebie bohatera, zaznaczając bardzo
wyraźnie fikcyjność swojej fabuły i sugerując, by czytelnik nie kojarzył go z
Konradem tylko dlatego, że mieszka w Irlandii i również jest ojcem. Nie jest
zasadniczo istotne, na ile ta powieść wydobyła się z prywatnych doświadczeń
albo obserwacji. Jej zadaniem jest nakreślenie skomplikowanej sytuacji ojca niemającego
żadnego prawa do tego, by zachować przy sobie istotę, którą kocha nad życie. „Zespół ojca” to tak naprawdę syndrom
wszelkich traum oraz odcieni miłości. Siły płynącej z silnej bliskości z
dzieckiem oraz bezradności wobec systemu i nieprzewidywalności losu. Konrad
na początku snuje rozważania o tym, co ukształtowało go takim, jakim jest
dzisiaj. Potem, po jakichś stu pięćdziesięciu dość letnich stronach, zaznacza
wyraźny przełom i sugeruje, że odtąd używanie wulgaryzmów w zwiększonej liczbie
oraz wplatanie coraz bardziej niepoprawnych politycznie myśli Konrada uczynią z
tej książki narrację zupełnie innego rodzaju. Przyznam, że dużo ciekawsze niż
perypetie Konrada stają się historie z tła. Opowieść o muzycznych fascynacjach
i tym, jak potrafią porządkować rzeczywistość. Te ironiczne portrety polskiej
emigracji albo też emigracji w ogóle. Nakreślanie, w jaki sposób i na jakich
zasadach wrasta się w nowe otoczenie, oswaja je, żegna z ojczyzną, której
demony coraz mniej prześladują. Sama zaś opowieść o ojcostwie trąci odrobinę
moralizatorstwem, trochę też zanadto osadza nas w egzystencjalnej refleksyjności,
nie wydobywając sedna tego dramatu, nie każąc czytelnikowi poczuć go na własnej
skórze.
A jest co opisywać głębiej.
Konrad buduje z pięciolatkiem więź, której pozazdrościliby mu inni ojcowie.
Bardzo przypomina bohatera Martina Vopěnki w tej czułości i odpowiedzialności
za syna, w którego świat wchodzi coraz bardziej, pozwalając jednocześnie
oswajać chłopcu świat przeżyć ojca. Obaj budują w wyobraźni swój Filutostan,
utopijną krainę porozumienia ponad wszystkim. Obaj odbierają otoczenie
podwójnie, wspólnymi zmysłami. Ojciec
chce nauczyć syna, jak wygląda świat widziany jego oczyma. Chłopiec wprowadza
ojca do świata własnych fantazji, fascynacji pociągami i tramwajami, porządku
sugerowanego przez mądrego dorosłego, ale jednocześnie samodzielnie
kształtowanego. Filutek jest bystry i uważny, a potem spada na niego ogrom
niezawinionego cierpienia. Konrad tymczasem musi zmierzyć się najpierw z
szokiem spowodowanym tym, z kim związała się jego Belle, a potem z pustką,
której kilka znaczeń Piotr Czerwiński bardzo niedyskretnie nam tu sugeruje.
W „Zespole ojca” to ona,
matka, jest kimś ze wszech miar złym. Właściwie nie wiemy o niej niczego poza
tym, skąd pochodzi i czym się na co dzień zajmuje. Dość papierowa postać
drugiego planu, a może nawet umieszczona gdzieś dalej. Tak czy owak nagle staje
się spiritus movens powieści. Wywraca świat swego partnera i syna do góry
nogami. Jest wulgarna, pełna niezdrowego ekshibicjonizmu, kompletnie niewyraźna
i nadal pozostająca jakąś postacią-tłem. Nie widać tutaj struktury dramatu
rozstania, nie widzimy także dramatu osaczonego tym wszystkim dziecka. Czerwiński skupia się na swym Konradzie tak
obsesyjnie, że zapomina, iż skądinąd bardzo ciekawa historia, którą ma nam do
opowiedzenia, musi mieć wyraźniejsze konteksty. Tymczasem mamy czytelnie złych
i dobrych bohaterów. Dychotomia autora zwodzi i uwiera. Choć ta książka
stara się ukazać, że nie ma dziś czasu na stereotypy w relacjach
międzyludzkich, jest w pewien sposób stereotypowa, ukazując rozpad rodziny w
sposób mniej popularny, ale trzymający się tych samych, niezmiennych zasad. Nie
mam za złe autorowi tego, że powieść tkwi w wielu niedopowiedzeniach. Chodzi mi
bardziej o to, że najpierw jestem usypiany narracją o dojrzewaniu do męskości i
ojcostwa, potem szybko i gwałtownie zaskakiwany dynamicznym dramatem, później
zaś pojawia się czytelniczy stupor, kiedy wiadomo, do czego wszystko zmierza, i
nadal nie wie się tego najważniejszego – co naprawdę się wydarzyło w
świadomości porzuconego ojca i zagubionego dziecka.
„Zespół ojca” wpisuje się w
nurt polskich literackich opowieści o ojcostwie. Wystarczy wspomnieć debiut
prozatorski Wojciecha Staszewskiego „Ojciec.prl” opowiadający o symbiozie
ojcowskiego starzenia się z synowskim dojrzewaniem. Jest też ciekawa książka
mitologizująca dzieciństwo i mam tu na myśli rzecz Huberta
Klimko-Dobrzanieckiego „Grecy umierają w domu”. Bohaterom wspomnianych powieści
udało się stworzyć z ojcem relację, którą tak nagle urywa dramat z powieści
Czerwińskiego. Ta irlandzka opowieść o
smutku ojca jest przede wszystkim książką mierzącą się z problemem różnorakiego
wyobcowania. Portretuje anatomię utraty, ale nie wypełnia tego portretu wyraźną
treścią. Jesteśmy albo w sferze niedomówień, albo nadmiernie narzucanej nam
ideologii Konrada, od której – całkiem słusznie – odcina się sam autor. „Zespół
ojca” nieco zatem rozczarowuje. Także tym, że językowo nie jest to książka
tak zręczna jak poprzednie dokonania autora. Piotr Czerwiński opowiada o pewnym
braterstwie męskości w kilku pokoleniach, spinając powieść dość pretensjonalną
klamrą. Zdaję sobie sprawę z tego, że tematycznie rzecz będzie się wyróżniać i
ma do tego pełne prawo. Odnoszę jednak wrażenie, że zostałem wplątany w
historię, która nie opowiedziała mi się do końca, nie do końca też przekonała –
choć niewątpliwie zasmuciła, bo to smutna książka o niezawinionym męskim
cierpieniu. Tym niemniej nie jest rzeczą, którą mógłbym z entuzjazmem polecić.
Niestety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz