Wydawca: Czarne
Data wydania: 9 maja 2018
Liczba stron: 208
Przekład: Małgorzata
Diederen-Woźniak
Oprawa: twarda
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Należący do państwa
Ta książka to lektura
obowiązkowa dla wszystkich, których przejął film Tima Robbinsa „Dead Man
Walking”. Linda Polman w swych rozważaniach o amerykańskim wymiarze
sprawiedliwości uznającym i wykonującym karę śmierci będzie jednak odnosić się
do szerokich kontekstów – dużo szerszych niż te, których można się spodziewać,
rozpoczynając czytanie tego wstrząsającego reportażu. W „Laleczkach skazańców”
wszystko koncentruje się wokół perspektywy. Holenderska reporterka przygląda
się machinie urzędniczej, sądowej oraz więziennej, na końcu której stoi zgon
człowieka skazanego na pozbawienie życia. To spojrzenie zaskoczonej i oburzonej
Europejki, dla której kara śmierci jest jednym z niewyobrażalnych współczesnych
barbarzyństw. Poza tym to także opowieść
o empatii – tej wydobywającej się z samej Polman, która odbywa kilka wycieczek
do Teksasu, ale także tej, o której nie mówi się często, bo jest
światopoglądowo niewygodna. Chodzi o całe spektrum odczuć więźnia uznanego
przez państwo za jego własność. Polman nie stara się udowodnić, że
mężczyźni w celach śmierci to ludzie bez skazy, choć zdarza się
niejednokrotnie, że w amerykańskich więzieniach na uśmiercenie czekają także
niewinni. Autorka usiłuje przyjrzeć się bliżej temu, co i na jakich warunkach w
społeczeństwie amerykańskim sankcjonuje proces odbierania życia więźniom.
Dlaczego tylko jedna trzecia stanów poszła w kierunku standardów wyznaczanych
przez Europę? Skąd przywiązanie do kary śmierci i jej specyficzna adoracja?
Czym ona sama jest w wymiarze egzystencjalnym?
Tytuł nawiązuje tylko do
jednego z opisywanych problemów. Linda Polman przygląda się relacjom kobiet z
więźniami, których postanowiły one poślubić. Intrygujące są motywy
postępowania. Bohaterki reportażu bardzo często wiodą udane i dostatnie życie w
Europie, by w pewnym jego momencie decydować się na emocjonalny związek z
mężczyznami oczekującymi na wyrok za oceanem. Na jednej z cytowanych przez
autorkę stron internetowych znajduje się taki wpis: „Byłam w związkach z
wieloma draniami niewięźniami. (…) Mój obecny mąż siedzi w celi śmierci, ale
traktuje mnie jak księżniczkę”. Czy chodzi tylko o wyjątkowość tego, co w
przesyłanych zza oceanu listach piszą mężczyźni w pełni świadomi tego, że ich
małżeństwo nigdy nie wyjdzie poza dokument prawny? Czy jest to pewna
magnetyczna siła przyciągania, jakaś niezdrowa fascynacja? A może działanie
dające skazanemu możliwość poczucia się wreszcie podmiotowo?
Bo
amerykański więzień oczekujący na stracenie jest jedynie numerem ewidencyjnym.
Mieszkańcem betonowej celi, w której spędza niejednokrotnie kilkanaście lat
życia. Kimś, kto – jak korespondent jednej z bohaterek – określa siebie mianem „pogrzebanego
za życia”. Ma być w pełni świadomy tego, za po ponosi karę, dlatego
nie zabija się więźniów z zaburzeniami percepcji i zdolności rozumowania. Taki
więzień ma umrzeć tylko na zasadach ustanowionych przez państwo. Jeśli pojawia
się ryzyko utraty życia w wyniku choroby, reaguje się natychmiast i skutecznie.
W USA skazany nie może umrzeć z powodu zawału albo innego powikłania. Ma umrzeć
na warunkach ustalonych przez państwo. Twardych warunkach wytyczających także
okrucieństwo codzienności wyczekiwania na śmierć – w izolacji i
podporządkowaniu trybowi machiny więziennej.
Polman
kreśli dość ponury obraz systemu, w którym skazaniec podlega ściśle określonym,
rozłożonym w czasie procedurom. Nie jest łatwo umrzeć, gdy na sali sądowej
słyszy się wyrok skazujący. Nie jest też łatwo żyć ze świadomością, że ten
wyrok nie zostanie szybko wykonany. Książka portretuje mroczne
odcienie niepewności i oczekiwania, ale także przejmujące losy tych, którzy
zostają skazani na śmierć, bo nie mieli możliwości, by się temu przeciwstawić.
Adwokaci z urzędu to spektakularni dyletanci na salach sądowych. Koszmarne są
zbiegi okoliczności, które powodują, że od drobnej kradzieży do śmiertelnego
zastrzyku droga staje się długa, ale jak najbardziej realna, naznaczona tym
okrutnym końcem. Linda Polman zwraca uwagę na to, gdzie w amerykańskim systemie
sądowniczym i karnym ukryte są niebezpieczne absurdy i w jaki sposób Amerykanie
starają się zatuszować, że zasadność kary śmierci w wielu przypadkach może być
wątpliwa.
Tymczasem Teksas, który
odwiedza autorka, to stan wyjątkowo kochający ten najokrutniejszy rodzaj kary.
Przyglądamy się temu, jak wygląda życie w jego cieniu, nie tylko odwiedzając
miejsca związane z więziennictwem. Komu i czemu ma służyć uśmiercanie ludzi?
Okazuje się, że w Houston, które tak chętnie skazuje na śmierć, przemoc ma
jedno z najbardziej okrutnych oblicz. Nie ma więc lęku przed tym, co może być
orzeczone na sali sądowej? Kara śmierci
urasta do rangi swego rodzaju mentalnego fetyszu. Adorowana w miejscach, gdzie
ludzie cytują Biblię i zaciskają pięści w gniewie do bliźniego. Sankcjonowana w
opresyjnym społeczeństwie, które doznaje różnego rodzaju traum i w żaden sposób
nie chce pozwolić na ograniczony dostęp do broni. To obraz Ameryki z jednej
strony kategorycznej i stanowczej, z drugiej jednak – będącej miejscem różnego
rodzaju zagubienia oraz frustracji. To one dominują w więźniach, których
historie portretuje Polman. Najciekawsza część „Laleczek skazańców” opowiada o
relacjach między skazanymi i ich bliskimi żyjącymi poza murami więzienia. O
obustronnych dramatach i nierzadko skrywanych – dla dobra tego drugiego –
emocjach.
Czego mi tu brakuje? Przede
wszystkim rozmów z więźniami, którym nie udało się zabłyszczeć w mediach i
zwrócić uwagi opinii publicznej na swój dramat wyczekiwania na śmierć. Polman
spotyka się tylko z tymi, których biografie i losy są powszechnie znane. Druga
sprawa to brak uważniejszego prześledzenia relacji wspomnianych kobiet z
mężczyznami, których poślubiają, choć wiedzą, że to tylko ślub wsparcia, nie
normalnej relacji. Linda Polman sięga do listów tylko jednej z rozmówczyń. Być
może inne rodzaje korespondencji bardziej rozbudowałyby kwestię, która jest
jedną z najciekawszych w tym reportażu. Mimo to „Laleczki skazańców” to świetna
rzecz opowiadająca o różnego rodzaju krzywdach, które potrafimy sobie wzajemnie
wyrządzać, i o śmierci, która w pewnym momencie może stać się wybawieniem, nie
karą. Mocna i poruszająca wyobraźnię książka.
1 komentarz:
Wspaniała recenzja, gratuluję. Jakiś rok temu natknąłem się na portal randkowy - europejsko - amerykański kojarzący wolnych Europejczyków z amerykańskimi więźniami. A po książkę z przyjemnością sięgnę. BO te USA to taki kraj kontrastów...
Prześlij komentarz