2020-05-26

„Upadek Olivera” Liz Nugent


Wydawca: Wielka Litera

Data wydania: 15 kwietnia 2020

Liczba stron: 272

Przekład: Jan Kraśko

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 34,90 zł

Tytuł recenzji: Brutal i inni

Irlandzka pisarka koncertowo rujnuje świetny potencjał powieści o życiowym fatalizmie, postrzeganiu drugiego człowieka i o tym, że za każdym naszym haniebnym czynem może iść zbieg okoliczności, który w jakiś sposób usprawiedliwia, a najczęściej demaskuje jednoznaczną ocenę kogoś, kogo oceniamy wedle swojego systemu wartości i poczucia moralności. „Upadek Olivera” to powieść dobrej konstrukcji i świetnego otwarcia. Potem jednak, z zupełnie dla mnie niezrozumiałych powodów, sztucznie mnoży coraz to nowe dramaty, a także proponuje tak absurdalne rozwiązania fabularne – jak zagadka matki głównego bohatera – że czyta się to wszystko z niedowierzaniem, a przecież tkwi się w bardzo prawdopodobnej historii i pośród dość wyraźnie zarysowanych bohaterów. Liz Nugent jest poza tym męcząco dydaktyczna, kiedy kilkukrotnie podkreśla wagę opisywanego zdarzenia i to, jak powinno ono zostać przez czytelnika odebrane. Czyta się „Upadek Olivera” najpierw z dużym zainteresowaniem, potem jednak w przesycie wszystkich mrocznych wydarzeń można, po pierwsze, pogubić się, a po drugie – poczuć nieprzystawalność tego wszystkiego do siebie. W efekcie zrujnowany zostaje cały pomysł na to, by wiarygodnie przedstawiać głównego bohatera widzianego oczyma innych.

Oliver traci panowanie nad sobą i uderza żonę. Stwierdza, że to „okoliczności poza naszą kontrolą”. Za pierwszym uderzeniem pójdzie potem seria ciosów, kiedy Alice oskarży go o kłamstwa, a w bohaterze skumuluje się jakieś niesprecyzowane na początku napięcie i zdecyduje się on na przemoc, której konsekwencje będą znaczące dla niego samego i jego żony. Co takiego się stało, że Oliver Ryan, znany pisarz bajek dla dzieci, traci kontrolę i decyduje się na najbardziej prymitywny akt mający na celu jej odzyskanie? Tu zaczyna się intrygująca zagadka. Aby zrozumieć prolog, należy prześledzić kilka dekad życia Olivera. Zwłaszcza jednak skupić się na tym, co wydarzyło się w 1973 roku we Francji…

Głos zabierają wszyscy ludzie, którzy są gotowi oceniać postępowanie bohatera. Jego opowieść tylko na początku brzmi interesująco, kiedy portretuje się jako cyniczny i egoistyczny szowinista, który szczególnie instrumentalnie traktuje kobiety, a wyrósł z okoliczności, jakie ukształtowały go właśnie tym, kim jest. Poznamy różne spojrzenia na życie głównego bohatera, a po pewnym czasie odkrywać będziemy kolejne powiązania między wypowiadającymi się ludźmi. Wśród nich jest między innymi prosty mechanik, który dałby życiu Alice lepszą perspektywę, wieloletnia kochanka i sąsiadka Olivera czy jego przyrodni brat i brat kobiety, którą Oliver pchnął ku wielkiej rozpaczy. Interesujące jest to, w jaki sposób Nugent łączy te narracje, ale jak wspomniałem, w opowieściach pojawia się zbyt wiele dramatyzmu i za dużo niepotrzebnie splecionych ze sobą zdarzeń. Wszystko po to, by pokazać, jak okrutny i potworny może być Oliver, ale ta perspektywa połączy się tu również z opowieścią o jego życiu i dorastaniu.

To, co podoba mi się w tej książce, to ciekawe portretowanie Irlandii, która na przestrzeni wielu lat wciąż na nowo tworzyła tematy tabu i budowała konserwatywne pojęcie ładu społecznego. Nugent odwołuje się do problemów, które w irlandzkiej przestrzeni publicznej nie mają racji bytu. To są wstydliwe tajemnice poszczególnych ludzi i ewentualnie ich rodzin. Zakres problemów jest bardzo szeroki. Od homoseksualizmu, przez niechcianą ciążę, samotne macierzyństwo, aż po rasizm czy samobójstwo. Widać, że „Upadek Olivera” ma ambicje, by być trochę panoramiczną powieścią społeczną, która uderza w irlandzką hipokryzję, ale ta ciekawa sugestia fabularna jest tu jednak tylko zarysowanym tłem. Nugent za wszelką cenę chce udziwnić wizerunek głównego bohatera i skonfrontować z nim to, co on naprawdę przeżywa. Pytanie tylko, czy mamy tu prawdziwy dostęp do przeżyć Olivera i czy ludzie opowiadający o nim stają się dla nas wystarczająco wiarygodni.

Tego, co złe, jest bardzo dużo i ten przesyt męczy. Jednocześnie oczekuje się, że uzupełniające się narracje pokażą głównego bohatera w jakimś ciekawym świetle. To jest trochę tak, że najpierw mamy go praktycznie znienawidzić, a potem przyglądać się mu nieco łagodniej, bo dowiemy się, jak trudne miał dzieciństwo, z czym musiał się borykać i jakie rodzinne deficyty uczyniły go takim, a nie innym człowiekiem. Interesujące jest też śledzenie tego, w jak fatalnych zbiegach okoliczności Oliver staje się tym, kim jest. Człowiekiem sprowadzającym na innych niewyobrażalne cierpienie. Kimś, kto nigdy nie wydobył się ze swojego prywatnego piekła cierpień. Kimś, kogo tak naprawdę nikt nie rozumiał, a wszyscy oceniali. Czytelnik ma się stać osobą patrzącą bardziej empatycznie, ale Liz Nugent od początku do końca nazbyt czytelnie sugeruje, co mamy myśleć i jak oceniać cały ten szaleńczy świat traum, upokorzeń i krzywd.

Myślę, że mimo wszystko najciekawsze byłyby tu perspektywy kobiet, które nie zabierają głosu, czyli tych skrzywdzonych przez Olivera, ale będących też emanacjami jego szalonych fantazji o istocie posiadania kobiety. Tak, w powieści bohater traktuje je przedmiotowo. Wspomina, że brzydzi się nawet wzmianki o kobiecej fizjologii. Z drugiej strony jest zaborczy i bezlitosny. Dlaczego tkwi w związku małżeńskim, który nie daje mu satysfakcji i jest opresyjny dla kobiety u jego boku? Nugent udziela zbyt wielu odpowiedzi na pytania, które sama stawia. Łatwo dodać dwa do dwóch i zrozumieć pewne motywacje lub zachowania przez pryzmat tego, czego bohater doświadczył. Ale największym problemem tej powieści jest jej mała wiarygodność. Rozdziały toną w przesadzie. Są nadmiernie dramatyczne albo sprawiają wrażenie jakiegoś mało przemyślanego eksperymentu pisarskiego, kiedy spod pióra piszącej wyskakują co rusz nowe literackie straszydła. Jest też „Upadek Olivera” powieścią bardzo przewidywalną i niewiele tu zmienia jej inteligentnie skonstruowane zakończenie. Wciąż na nowo zadajemy sobie pytanie o kondycję wszystkich sportretowanych ludzi. Dlaczego spotkało ich aż tyle złego? Czy życie jest fatalnym pasmem udręki? Odnieść można wrażenie, że większość bohaterów ledwie ma czas na szybkie wzięcie oddechu między jedną a drugą życiową traumą.

„Upadek Olivera” to w dużej mierze powieść o tym, że oddajemy światu dokładnie to, co od niego otrzymaliśmy. Ten wniosek nasuwa się nadzwyczaj szybko i jest czymś bardzo mocno sugerowanym przez autorkę. Stąd rozczarowanie powieścią, która służy do wskazywania autorskich tez, a nie czytelniczego namysłu nad czymś, co często jest tak mało oczywiste. Trudno również poczuć, że skonstruowana z różnych punktów widzenia narracja naprawdę nas jakoś zaskakuje. Liz Nugent napisała książkę o opresji, ale opresyjna jest ta powieść przede wszystkim dla samego czytelnika. Wyjaśniając wszystko i pozostawiając w zdumieniu, że to aż tyle i tylko tyle. Literacko także nie jest to rzecz, która czymkolwiek zwróciłaby uwagę. Do szybkiego zapomnienia.

Brak komentarzy: