Wydawca: Wydawnictwo Echa
Data wydania: 31 maja 2023
Liczba stron: 448
Przekład: Tomasz S. Gałązka
Oprawa: twarda
Cena det.: 49,99 zł
Tytuł recenzji: Nowojorska różnorodność
Na co dzień czytam dość ponurą literaturę. Na przykład książki traktujące o ciemnej stronie ludzkiego życia, bo one są zawsze ciekawe, a ludzka rozpacz ma nieskończenie wiele oblicz i wieczny literacki potencjał. Tymczasem James McBride przypomniał mi, że powieści mogą także bawić. Nie jestem pewien, kiedy ostatnio śmiałem się na głos przy czytaniu jakiejś książki, być może było to w zamierzchłych czasach przy „Tortilla Flat” Johna Steinbecka. Oczywiście to nie jest tak, że „Diakon kontra King Kong” opowiada zabawną historię albo że jest to literatura rozrywkowa. Bynajmniej. Mroczna jest i złożona w tym mroku panorama Nowego Jorku końca lat sześćdziesiątych minionego wieku, „szorstkiego miasta szorstkich ludzi”, bo ta definicja z powieści chyba najbardziej pasuje do obrazu miasta z tej narracji. Specyficzne poczucie humoru autora to jedna kwestia. Drugą jest to, w jaki sposób McBride dowcipem rozsadza napięcie wielu scen. To, w jaki sposób buduje komizm słowny oraz sytuacyjny, kreując mistrzowskie dialogi. To, że tę powieść mimo jej słusznych rozmiarów czyta się właściwie od początku do końca na wdechu.
Kurtałka to bardzo specyficzny człowiek. Jeden z miejscowych policjantów nazywa go „leciwym świrem”. Kurtałka jest tytułowym diakonem, który raczy się – jak wielu mieszkańców jego okolicy – znakomitym bimbrem o nazwie także wymienionej w tytule. Nie wiem, czy wtedy życie wydaje się lżejsze. Pewnie kontury rzeczywistości są inne. A ta wcale nie jest łagodna ani dla Kurtałki, ani dla pozostałych bohaterów tej powieści, bo McBride bardzo dba o to, byśmy poznali na jej kartach niesamowitą, iskrzącą witalizmem i fatalizmem jednocześnie galerię postaci, które z jednej strony irytują, z drugiej jednak przykuwają uwagę, bo każdy z bohaterów jest znakomicie zindywidualizowany. Zatem Kurtałka żyje sobie już ponad siedem dekad w świecie, w którym nie jest do śmiechu, ale gdzie można zachować pogodę ducha wynikającą ze specyficznej prostoty. Jednakże główny bohater tej książki nie jest prosty. Jego ciało doświadczyło bardzo wiele. Przeżył choroby, które niejednego mogłyby uśmiercić. Wydaje się niezniszczalny. A jego siłą jest przede wszystkim optymizm, którego tak trudno szukać na ulicach Brooklynu, na których znaleźli się ludzie z całego świata, z różnymi doświadczeniami i rozmaitymi oczekiwaniami wobec życia na emigracji.
„Przyjeżdżamy tu, by mieć wolność, a mamy życie gorsze niż tam w domu”. To zdanie dość trafnie określa pozycję i perspektywy tych, którzy przybyli do amerykańskiej metropolii, by spróbować walczyć o coś lepszego. Trudno jest im znaleźć swoje miejsce, choć z drugiej strony McBride stara się w ciekawy sposób pokazać, że większość tych ludzi jest dokładnie tam, gdzie chciała się znaleźć. Robią oni też to, do czego skłania ich mentalność oraz egzystencjalne doświadczenia z czasów przed życiem w wielkim mieście. Wydaje się, że Kurtałka znajduje się na marginesie wydarzeń, jednak w pewnym momencie trafia w ich centrum: po tym, jak wyciąga broń i strzela w kierunku młodego dilera narkotykowego. To zdarzenie staje się początkiem fascynującej historii. Bo McBride pisze nie tylko o tym, w jaki sposób ten zakończony bardzo specyficznie incydent rezonuje w świadomości i wyobraźni lokalnej społeczności. Najciekawsza jest zbudowana tutaj opozycja. Ten, który strzela, i poszkodowany. Śledzimy relacje Kurtałki i Deemsa, wciąż zadając sobie pytanie o to, czy ci dwaj bohaterowie, których różni w zasadzie wszystko, są tu przeciwnikami czy sojusznikami.
„Diakon kontra King Kong” bawi do łez. Jednocześnie coraz bardziej komplikuje odsłaniany świat przedstawiony. Składa się on z wielu zależności opartych na tym, kto jest kim dla kogo i jaki wpływ mają jego działania na życie innych ludzi. Wspomniani już bohaterowie, którzy zarysowani są wyraźną kreską, stworzą tutaj drugą po miejskiej atrakcyjną panoramę literacką. James McBride opowie o tym, w jaki sposób postrzegamy innych ludzi, co im przypisujemy, co w nich widzimy jako własne i dlaczego skłonni jesteśmy do tego, by stale odnosić się do czyichś wyborów, mimo że nie mają one czytelnego związku z naszym życiem. W nowojorskiej dzielnicy, w której zebrali się różnego rodzaju życiowi rozbitkowie, rozlega się polifoniczna skarga na los będący pokłosiem złych wyborów albo niewłaściwego oszacowania swojego potencjału. McBride portretuje tu bardzo różnych ludzi: od sprzątaczki po policjanta marzącego już tylko o tym, by odejść na emeryturę. Ale obok żywych będzie tu też… duch. A może emanacja myśli i przekonań, które towarzyszą Kurtałce wciąż angażującemu się w kłótnie z żoną, której nie ma już u jego boku.
Ta powieść mówi o tym, jak prawa i lokalne zwyczaje ustanawia społeczność podporządkowana tym, którzy uzyskują wpływy dzięki różnym rodzajom przemocy. Z jednej strony jest to świat, w którym życie może być udręką. Z drugiej jednak – wielu bohaterów stara się za wszelką cenę zdobyć to, czego nie mają inni, złudne poczucie bycia panem swojego losu. „Tak to jest w tej dżungli” – proste, lecz sugestywne słowa obrazują codzienność, w której trzeba się mierzyć z niesprawiedliwością oraz wymierzać sprawiedliwość po swojemu. Lub szukać jej namiastki. A sprawiedliwe i zasadne stanie się to, że lekkomyślny Kurtałka będzie musiał ponieść konsekwencje swego nieprzemyślanego czynu. Dokonuje aktu przemocy wobec młodzieńca, który „na dzielni” znaczy bardzo wiele. Po czymś takim diakon nie może dalej cieszyć się swoją niepoprawną radością życia. Po czymś takim zgodnie ze zwyczajowym prawem ulicy czeka go śmierć. Tymczasem McBride od początku do końca chce opowiadać o życiu: przejawach jego trudności, lecz również o wachlarzu emocji, które towarzyszą na co dzień mieszkańcom pewnego osiedla będącego mikrokosmosem i punktem odniesienia każdego ważnego przeżycia.
Pokazując ludzi o bardzo różnej mentalności – którą podkreśla również dosadny i żartobliwy styl nazywania bohaterów – i odmiennych temperamentach, „Diakon kontra King Kong” stara się uwypuklić te emocje, które są najsilniejsze. Robi to bardzo sugestywnie. Najbardziej przekonująca moc obrazowania tkwi w dialogach, jednak nie tylko w nich McBride okazuje dbałość o to, byśmy doskonale zobaczyli i poczuli ten świat, którego przecież już dawno nie ma, a który był dla wielu ludzi złudnym rajem, dokąd trafiali w wyniku fałszywego przekonania, że lepiej może być tylko daleko od rodzinnego domu. Tymczasem tutaj też mamy do czynienia z pewnego rodzaju rodziną. Bo mimo wielu różnych, zwykle trudnych doświadczeń oraz wyrządzanych sobie nawzajem krzywd społeczność sportretowana w tej powieści tworzy w pewnym sensie wielką rodzinę. Rodzinę niedostatku, niedoli, ale i specyficznej solidarności. Jest w niej też pewna hierarchia wartości pozwalająca określić, kto nad kim dominuje i kto z jakiegoś powodu może kształtować życie innych. Życie pełne sprzeczności i niejednokrotnie emocji tak silnych, że trzeba dać im jakieś konkretne ujście.
Mamy tutaj ludzi, którzy wciąż dążą do czegoś, co wydaje się lepsze, marzących o odmianie losu. Tymczasem pośród nich funkcjonuje Kurtałka – człowiek pogodzony w zasadzie ze wszystkim poza odejściem żony. Przyglądając mu się, komentując jego zachowania i oddając mu głos, James McBride tworzy niebywale barwną panoramę społeczną. I nieprzypadkowo wracam znów do tego słowa, bo ta książka jest panoramiczna przynajmniej w trzech aspektach. Ponadto daje wielką satysfakcję i przyjemność lektury, gdyż nie tylko bawi do łez, ale również dyskretnie sugeruje, że w każdej trudnej relacji może znaleźć się miejsce na empatię. Oraz zwyczajną serdeczność i radość życia, których emanacją jest ekscentryczny Kurtałka. Tego bohatera literackiego koniecznie trzeba poznać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz