2012-02-15

"Niemiecka jesień" Stig Dagerman

Pochylić się nad ofiarami wojennych nalotów potrafi każdy reportażysta. Pochylić się nad niemieckim narodem tuż po przegranej przez niego wojnie, bez oceniania i wspominania koszmaru przeszłości – taka sztuka nie udaje się każdemu. W 1946 roku szwedzki reporter Stig Dagerman spisał wszystko to, co zobaczył w zrujnowanych po nalotach alianckich Niemczech. Doprawdy zapiera to dech w piersiach. Temat trudny i niewygodny, szczególnie dla Polaków. Bo jakim prawem mówić o cierpieniu Niemców, którzy wyrządzili tyle zła po wschodniej części Odry? Zapewne z wielu powodów (o których nie czas i miejsce dywagować) reportaż Dagermana dopiero teraz, po wielu latach, ukazuje się w druku i możliwy jest u nas do przeczytania. „Niemiecka jesień” to wieloaspektowe, znaczące dla historii studium cierpienia narodu, który sam wcześniej powodował cierpienia innych. To Niemcy obolałe, zrujnowane, biedne i szare. Essen, Hanower, Hamburg, Norymberga, Berlin, Monachium, Frankfurt nad Menem czy Kolonia – autor wszędzie był, wiele widział, spisał to obiektywnie i z dużą dokładnością. Teraz czas, byśmy poznali, jak wyglądała jesień 1946 roku w kraju, który do niedawna ogłaszał się wielką potęgą.

Powojenne niemieckie społeczeństwo kieruje się specyficzną umowną moralnością determinowaną przede wszystkim przez głód. Jedna z rozmówczyń Dagermana puentuje: „To są dzisiejsze Niemcy: narażać życie dla ziemniaka”. Kiedy nie ma co jeść, nie sposób myśleć o niczym innym. Kiedy domami są bunkry albo ruiny zbombardowanych domostw, myśli się jedynie o tym, żeby przetrwać kolejny dzień. Autor wspomina o dwóch specyficznych obrazkach, tak bardzo widocznych wtedy na ulicach miast: „Dwa łatwo dostrzegalne zjawiska, które odcisnęły piętno na owej niemieckiej jesieni, to blade twarze ludzi mieszkających już czwarty rok w bunkrach (…) oraz zdumiewająco czerwone twarze niektórych dziewcząt, obdarowywanych kilka razy w miesiącu czekoladą, pudełkiem Chesterfieldów, wiecznymi piórami i mydłem”. Między nimi wegetacja, marna egzystencja w tle przemian zarówno dziejowych, jak i tych, które mają miejsce w samych Niemczech.


Dagerman nie tylko na losie prostego, zagubionego w powojennej zawierusze Niemca skupia swą uwagę. Przygląda się narodzinom nowej państwowości. Widzi obojętność i apatię. Procesy norymberskie, wolne wybory – to wszystko nie wzbudza większych emocji. Niemcy czują się oszukani przez Hitlera i skrzywdzeni przez los. Cierpią bardzo, ale starają się nie obnosić z tym cierpieniem. A nuż oberwie im się od tych wszystkich, którzy cierpieli przez nich. Dagerman wspomina, że Niemcy 1946 roku to kraj, w którym nie jedno, a wiele pokoleń czuje się straconych. Świat, w jakim przyszło im żyć to świat chaosu i destabilizacji. Nie wiadomo już, za czym się opowiadać, jakich idei bronić. „Niemiecka jesień” to między innymi poruszający obraz rozgoryczonych i osamotnionych antyfaszystów. Śledzenie poczynań Spruchkammer, niemieckiej izby orzekającej w sprawach denazyfikacji.


Denazyfikacja bowiem to istotny wątek w opowieściach Dagermana. Obserwujemy dramaty oskarżonych, ale i oskarżających. Nieśmiałe, acz stanowcze próby ustalenia tego, dlaczego tak niedawno ludzie wybierali organizacje uznane obecnie za symbol zła. Problem denazyfikacji dzieli Niemców, ale autor wysłuchuje w skupieniu odmiennych opinii, niejednokrotnie wykluczających się nawzajem. To jeden z syndromów chorego narodu. Narodu, który nie jest w stanie odnaleźć się nie tylko w Europie, ale także u siebie.


Diagnoza dla nowego państwa niemieckiego nie jest dobra. „Nie tylko młodzi, cały niemiecki naród jest chory: chory od inflacji, repatriacji wojennych, bezrobocia i hitleryzmu”. Dagerman opisuje szczegółowo losy młodych Niemców a to za pomocą opowieści jednego z nich, a to z pomocą historii pewnych grup. Młodzi są rozgoryczeni, starzy nie mają już nadziei na lepsze jutro. Nie jest dla Dagermana ważne, kto i kiedy podnosił karabin, czy w ogóle to robił i czy ma na rękach ludzką krew. On pokazuje, że teraz, w tym właśnie miejscu i czasie każdy Niemiec zadaje sobie dramatyczne pytanie o to, co dalej.


W ostatnim ze zbioru tekstów pada ważne autorskie pytanie. „Jak daleko jest od literatury do cierpienia?”. Reportaż Dagermana prawie zaciera tę odległość, chociaż nie epatuje cierpieniem w nadmiarze, nie przesyca nim stron swojej książki. W gruncie rzeczy pisze coś, co ma zmusić przede wszystkim do refleksji nad tematem, którego – jak wspomina we wstępie Elfriede Jelinek – niemiecka literatura unikała całymi latami.


tłum. Irena Kowadło - Przedmojska
Wydawnictwo Czarne, 2012

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

super
super

tomeklirycki pisze...

myśle, że jednak nie zaliczam się do tych czytelników, którzy chcieliby czytać o "biednych Niemcach", ale za tekst serdecznie dziękuję, pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Tutaj możecie zgłaszać się po książki, które dostaniecie za darmo, w zamian za recenzję! Co dwa tygodnie czeka na Was masa ciekawych tytułów.

http://www.wiadomosci24.pl/artykul/nowa_ksiazka_za_recenzje_czeka_11_ciekawych_pozycji_225395.html