Julita Balluci pewnego dnia otrzymuje nagle w spadku hotel Villa La Fonte. Ojciec z dnia na dzień oddaje jej wszelkie uprawnienia, sam zaś wycofuje się w zacisze swego domu, gdzie będzie tworzył portret swego życia. Julita nie ma pojęcia, iż włada miejscem, którym kiedyś władało Zło. Nim ono powróci, kobieta otrzyma nieoczekiwane zlecenie od tajemniczego nieznajomego, który chce wynająć cały hotel tylko dla pięciu gości, a Julitę – sowicie obdarzoną za to kwotą 50 tysięcy euro – zobowiązuje do dyskrecji i do tego, by ani gościom, ani wynajmującemu nie zadawała żadnych pytań.
Postać nieznajomego centralnie skupia naszą uwagę, bo to on przecież jest sprawcą tego, wszystkiego, co zaczyna się dziać w Pietrasancie, a czego nie rozumiemy tak samo, jak zaskoczona sytuacją Julita. My mamy jednak tę przewagę, że – na szczęście! – możemy stać obok tego wszystkiego z boku. Niemniej jednak Raul Gomes, nieznajomy milioner, który kieruje misterną grą z przybyłymi do Villa La Fonte gośćmi, wydaje się być najważniejszy i bez zrozumienia, kim jest, nie zrozumiemy, co to za fatalny turnus obsługuje Julita i jej służba.
Raul Gomes jest przystojny i uwodzicielski. Niezwykle opanowany, milczący i tajemniczy. Gdyby nie Julita, jego gra toczyłaby się bez przeszkód. Tymczasem wzajemne zainteresowanie sobą młodych komplikuje sprawy. Gomes jest diaboliczny. Zna przeszłość rodu Julity oraz to, co kiedyś czynili jej goście. Wie zresztą dużo więcej. Zna myśli innych i pojawia się zawsze wtedy, kiedy coś znaczącego się dzieje. Traktując Raula Gomesa jako pewną ideę, pod którą kryje się kilka jeszcze osobnych teorii, przyjmiemy chyba dobrą ścieżkę interpretacyjną „UT”. To bowiem książka niezwykle realistyczna i wyraźnie osadzona w świecie, w tym świecie zła i okrucieństwa, ale można na nią spojrzeć i jak na moralitet, i jak na misternie utkaną z symboli parabolę losu człowieka skażonego złem. Gomes nie wydaje się ani dobry, ani zły. Rozumie, czym jest zło, pewnie go doświadczył, być może także je współtworzył. Nie wiemy nic na pewno. Myślę, że autor i tak zdradza za dużo, kiedy niecierpliwa Julita raz po raz zadaje Gomesowi kolejne pytania. Nie wiem, czy przez to powieść staje się czytelniejsza, ale na pewno główna jej figura częściowo odarta zostaje z aury niejednoznaczności.
W pierwszym dniu ekscentrycznego turnusu w drzwiach Villa La Fonte stają równie ekscentryczne postacie. Nelson Huari, zniesmaczony niskim standardem miejsca, siwiejący i starszy czarnoskóry człowiek, który od pierwszych sekund nie przypada Julicie do gustu. Równie dziwna i dodatkowo też nieuprzejma jest Rene Rossman – jedyna kobieta w towarzystwie. Wysoka, zdecydowanie mało kobieca, tonie w oparach tytoniowego dymu. Lucio Pirelli nie wzbudza w pracownikach hotelu żadnej większej emocji, ale w toku zdarzeń poznamy jego dramatyczną historię rozstania się z powołaniem. Pirelli jako były ksiądz o tym, co czynił złego opowie chyba najwięcej. Spore jednak wrażenie wzbudzi także przeszłość Gabriela Monettiego, z pozoru sympatycznego i miłego pana, który chwali hotel od momentu zamieszkania w nim. Najbardziej enigmatyczny, na początku i potem także, okaże się piąty gość, Egon Funk – elegancki pedant trzymający obsługę hotelową na dystans.
Julita szybko zorientuje się, iż jej goście nie są gośćmi typowymi. Poznając mroczne sekrety rodzinne, odkryje także karty biografii piątki ludzi, których zgodziła się gościć. Każdy wie, co to okrucieństwo, cierpienie i ból. Żaden nie nazywa złem tego, co uczynił. Przerażona Julita poznaje historię hotelu i zdaje sobie sprawę, że układ, na jaki poszła to odzwierciedlenie sytuacji sprzed lat. Goście popełnią samobójstwo. Wtedy popełnili. Dlaczego tym razem powtórki z minionych zdarzeń nie będzie?
To książka o odkupieniu, a właściwie o próbach odkupienia. Samych siebie przede wszystkim. Villa La Fonte stanie się piekielną przestrzenią, w której każdy będzie musiał zrewidować swoje poglądy i zrobić rachunek sumienia. Wartka narracja chwilami zaskakuje. Naprowadza nas na jakiś ślad i go porzuca. Sporo tutaj takich „porzuconych” kwestii i to chyba zasadniczy mankament książki. Plus potykanie się o słowa – raz ze śmiechem, raz z niechęcią – kiedy mordercy nazywani są „łobuzami” i gdy wszyscy uparcie powtarzają „gdzie” zamiast „dokąd”. No właśnie, dokąd zmierza w swej wymowie „UT”? Czy to książka, która ma charakter oskarżenia czy też może mroczny traktat o tym, jak wiele zła może tkwić w człowieku i wokół niego? Ostrowski bynajmniej nie bagatelizuje społecznej problematyki, pragnąć w gruncie rzeczy stworzyć dobrą książkę kryminalną. „UT” należy do powieści, które przytłaczają, a jednocześnie przyciągają do siebie jak magnes. Nawiązuje do znanych literackich wzorów powieści z dreszczykiem i sama ten dreszczyk wyraźnie wywołuje.
Kolejnym mankamentem może być to, że autor chce się też ujawnić jako publicysta i społecznik, a w takim rozumieniu porusza zbyt wiele kwestii naraz, by można było skupić na nich uwagę. Może warto czytać „UT” bardziej jako sensacyjną opowieść o doświadczaniu okrucieństwa wyrzutów sumienia? A może czytelnicy jeszcze inaczej odnajdą drogę do tego, by tajemniczy tytuł zaczął coś znaczyć w ich świadomości? Życzę udanej drogi poszukiwań.
Wydawnictwo JanKa, 2012
1 komentarz:
Bardzo dobry kryminał. Każdy ten, kto lubi mroczne kryminały starych mistrzów powinien go przeczytać, a nie pożałuje. Naprawdę, wywołuje dreszczyk.
Prześlij komentarz