2012-12-08

"Gołębie wzlatują" Melinda Nadj Abonji

Wojwodina nie jest krainą szczęścia. To przestrzeń niebytu. Ojczyzna dla nikogo. Ani dla Serbów, ani dla Węgrów, a nimi są bohaterowie książki. Tymczasem to miejsce, które można kochać, chociaż zmuszonym się było, by je opuścić. Któregoś dnia rodzina Kocsis zamiast wsiąść do samolotu i uciec do wymarzonej Australii, postanowiła ruszyć w kierunku Szwajcarii. Tam otwierały się możliwości na godne życie i tam przez lata starali się oni o to, by wypracować sobie ludzki los, nie będąc tylko „homo balcanicus”, tolerowanymi jedynie przez Szwajcarów. Melinda Nadj Abonji przedstawia specyficzną historię emigrantów. O ile Rózca i Miklós wybrali miejsce do rozpoczęcia życia na nowo świadomie, o tyle ich córki – Ildikó i Nomi – zostały do tego zmuszone i dorastając w Szwajcarii, przeżywają dramat wysiedlonych, którym nie dane było się pożegnać z ich Wojwodiną.

Narracja książki jest oszczędna, zwykle koncentruje się na jakichś zdarzeniach, przytacza daty roczne i zwraca uwagę na symbole, dzięki którym wieloznaczna staje się historia Kocsisów, którzy stawali się Szwajcarami w trudnych czasach (czy jest lekki czas dla emigranta żyjącego jakby obok społeczeństwa?). „Gołębie wzlatują” to hołd złożony miłości i tęsknocie, ale także niezwykle ciepła opowieść o rodzinnym przywiązaniu i o tym, że z trudami życia można się brać za bary wspólnie po to, by je przezwyciężyć.

Introdukcja to opis przyjazdu do Wojwodiny latem roku, kiedy umarł Broz Tito. Można opisać miłość do Sycylijczyka Matteo czy refleksyjnego chorwackiego pieśniarza Dalibora, ale czy można opisać to, że prawdziwe uczucie ukryte jest gdzieś wśród wojwodińskich topoli, w tamtejszym powietrzu, na równinie? Ildi snuje opowieść ze świata, którego nie dane jej było dobrze poznać. To, co utrwaliła pamięć i nie zatarły trudy codziennego życia w Szwajcarii, oddawane jest z pietyzmem i elegancją. Narzędziem jest słowo, ale najważniejsza pamięć. Dzięki niej Ildikó może opowiadać nie tylko o przywiązaniu do miejsc, ale i do ludzi, którym biografie zmieniały granice, wojny i systemy polityczne w XX wieku.

Jedną z ważniejszych postaci – to ją odwiedzają w pierwszej kolejności latem 1980 roku – jest matka ojca, Mamika. Przez lata niezmiennie pielęgnowała ład wokół siebie i tylko u niej wszystko jest zawsze na miejscu, choćby upłynęło dużo czasu, a codzienność życia w Wojwodinie zmuszała do tego, by chwytać dzień, a nie pielęgnować przeszłość. Mamika jest chodzącą historią rodziny Kocsis. To ona opowie o swoim mężu, Papucim, prostym chłopie, którego nie złamało imadło komunistycznego systemu, choć przeżyć udało mu się jedynie półwiecze. Ona zdradzi Ildi i Nomi tajemnicę wcześniejszego związku ich ojca, którego owocem jest Janka, a który podzielił mocno nie tylko dwóch braci, ale i wewnętrznie zniszczył dorastającego Miklósa być może bardziej niż komuniści, których wciąż przeklina. Mamika jest czuła, ciepła i wydaje się być nieśmiertelna. Tak jak wspomnienia czasu, kiedy wszyscy Kocsisowie mieli swoje miejsce na ziemi, z którego wypędził ich głód, niesprawiedliwość dziejowa i potrzeba poszukania szczęścia, jakiego nie znaleźli sami w sobie…

Zamiast przemierzać świat i znaleźć się na Antypodach, bohaterowie „Gołębi wzlatują” przekraczają symboliczną granicę w Tompa. Po jednej stronie Serbia, Węgry albo to, co z nich pozostało. W oddali majaczą domy innej, lepszej cywilizacji. Czy Szwajcaria przyjmuje emigrantów z otwartymi ramionami? Bynajmniej. Ci, którzy dotychczas musieli bardzo się starać, by w mroku Wojwodiny odnaleźć światło i nadzieję, w Szwajcarii są już bardziej pragmatyczni, a idee i poglądy chowają głęboko w kieszeni. Po trzynastu latach spartańskiego życia, kiedy prali, prasowali i ogólnie usługiwali Szwajcarom, mogą poszczycić się tym, że otwierają tylko ich własną restaurację z klasą. „Mondial” będzie taką ogniskową, dzięki której przyjrzymy się życiu sytych i zadowolonych zachodnich Europejczyków. Dla nich praca i użyteczność są kryteriami akceptacji innych i uznania ich za swoich. Kocsisowie długo pracują na to, by zaczęto się z nimi liczyć. Tymczasem czym innym jest godziwe życie emigranta, a czym innym brak pełnej świadomości tego, co się opuściło i czego w związku z tym można dostarczyć. Nie na czystej szwajcarskiej uliczce. W sercu. Melinda Nadj Abonji opowiada o szeroko rozumianym pojęciu odmienności i o tym, że prawdziwie kochać, to ciągle szukać i nazywać.

Tytułowe gołębie hoduje Mamiko i kuzyn Béla. Kobieta gotuje z nich zupy, mężczyzna widzi w ptakach prawdziwą wolność i szczęście. Ptaki wzlatują w stronę wolności, bo choć tkwią przy właścicielach, którzy darzą je miłością, pragną oderwania i ucieczki od tego, co krzywi moralne kręgosłupy ludziom w Wojwodinie. Tytuł książki sugeruje, iż mamy do czynienia z opowieścią przemierzanej drogi. Celem jest wolność. Z jej wieloma definicjami. To taka mała książka o wielkich sprawach; opisuje małe mieściny i wielkie emocje, które się w nich rodzą. Nadj Abonji niewiele nam sugeruje; każe przemierzać czas i przestrzeń ze swoimi bohaterami pośród niedopowiedzeń i tęsknot, jakie trudno jest wyrazić.

To nie jest kolejna książka o ciężkim losie emigrantów w Zachodniej Europie. To subtelny pamiętnik dorastania do kompromisów. Historia tęsknot i radości. Los zapisany w Historii, wspominanej czytelnie i dosadnie. Inna jest Wojwodina w 1980 roku, kiedy Kocsisowie wjeżdżają doń swym wspaniałym chevroletem. Inna po 1992 roku, gdy nałożono embargo na Serbię i Czarnogórę. Tylko w pamięci bohaterów – wędrowców wszystko jest na miejscu i tam, gdzie trzeba. Bo godne życie to nie tylko komfort szwajcarskiego obywatelstwa. To świadomość tego, iż zawsze będzie nam dany czas i miejsce, skąd pochodzimy. I miejsce to należy kochać nawet wówczas, gdy ta miłość jest trudna.

tłum. Elżbieta Kalinowska
Wydawnictwo Czarne, 2012

1 komentarz:

Anna pisze...

O nie wiedziałam, że już ukazało się tłumaczenie - mnie książka bardzo sie podobała.