Wojwodina nie jest krainą
szczęścia. To przestrzeń niebytu. Ojczyzna dla nikogo. Ani dla Serbów, ani dla
Węgrów, a nimi są bohaterowie książki. Tymczasem to miejsce, które można
kochać, chociaż zmuszonym się było, by je opuścić. Któregoś dnia rodzina Kocsis
zamiast wsiąść do samolotu i uciec do wymarzonej Australii, postanowiła ruszyć
w kierunku Szwajcarii. Tam otwierały się możliwości na godne życie i tam przez
lata starali się oni o to, by wypracować sobie ludzki los, nie będąc tylko
„homo balcanicus”, tolerowanymi jedynie przez Szwajcarów. Melinda Nadj Abonji
przedstawia specyficzną historię emigrantów. O ile Rózca i Miklós wybrali
miejsce do rozpoczęcia życia na nowo świadomie, o tyle ich córki – Ildikó i Nomi
– zostały do tego zmuszone i dorastając w Szwajcarii, przeżywają dramat
wysiedlonych, którym nie dane było się pożegnać z ich Wojwodiną.
Narracja książki jest
oszczędna, zwykle koncentruje się na jakichś zdarzeniach, przytacza daty roczne
i zwraca uwagę na symbole, dzięki którym wieloznaczna staje się historia Kocsisów,
którzy stawali się Szwajcarami w trudnych czasach (czy jest lekki czas dla
emigranta żyjącego jakby obok społeczeństwa?). „Gołębie wzlatują” to hołd
złożony miłości i tęsknocie, ale także niezwykle ciepła opowieść o rodzinnym
przywiązaniu i o tym, że z trudami życia można się brać za bary wspólnie po to,
by je przezwyciężyć.
Introdukcja to opis
przyjazdu do Wojwodiny latem roku, kiedy umarł Broz Tito. Można opisać miłość
do Sycylijczyka Matteo czy refleksyjnego chorwackiego pieśniarza Dalibora, ale
czy można opisać to, że prawdziwe uczucie ukryte jest gdzieś wśród
wojwodińskich topoli, w tamtejszym powietrzu, na równinie? Ildi snuje opowieść
ze świata, którego nie dane jej było dobrze poznać. To, co utrwaliła pamięć i
nie zatarły trudy codziennego życia w Szwajcarii, oddawane jest z pietyzmem i
elegancją. Narzędziem jest słowo, ale najważniejsza pamięć. Dzięki niej Ildikó
może opowiadać nie tylko o przywiązaniu do miejsc, ale i do ludzi, którym
biografie zmieniały granice, wojny i systemy polityczne w XX wieku.
Jedną z ważniejszych postaci
– to ją odwiedzają w pierwszej kolejności latem 1980 roku – jest matka ojca,
Mamika. Przez lata niezmiennie pielęgnowała ład wokół siebie i tylko u niej
wszystko jest zawsze na miejscu, choćby upłynęło dużo czasu, a codzienność
życia w Wojwodinie zmuszała do tego, by chwytać dzień, a nie pielęgnować
przeszłość. Mamika jest chodzącą historią rodziny Kocsis. To ona opowie o swoim
mężu, Papucim, prostym chłopie, którego nie złamało imadło komunistycznego systemu,
choć przeżyć udało mu się jedynie półwiecze. Ona zdradzi Ildi i Nomi tajemnicę
wcześniejszego związku ich ojca, którego owocem jest Janka, a który podzielił
mocno nie tylko dwóch braci, ale i wewnętrznie zniszczył dorastającego Miklósa
być może bardziej niż komuniści, których wciąż przeklina. Mamika jest czuła,
ciepła i wydaje się być nieśmiertelna. Tak jak wspomnienia czasu, kiedy wszyscy
Kocsisowie mieli swoje miejsce na ziemi, z którego wypędził ich głód,
niesprawiedliwość dziejowa i potrzeba poszukania szczęścia, jakiego nie
znaleźli sami w sobie…
Zamiast przemierzać świat i
znaleźć się na Antypodach, bohaterowie „Gołębi wzlatują” przekraczają
symboliczną granicę w Tompa. Po jednej stronie Serbia, Węgry albo to, co z nich
pozostało. W oddali majaczą domy innej, lepszej cywilizacji. Czy Szwajcaria
przyjmuje emigrantów z otwartymi ramionami? Bynajmniej. Ci, którzy dotychczas
musieli bardzo się starać, by w mroku Wojwodiny odnaleźć światło i nadzieję, w
Szwajcarii są już bardziej pragmatyczni, a idee i poglądy chowają głęboko w
kieszeni. Po trzynastu latach spartańskiego życia, kiedy prali, prasowali i
ogólnie usługiwali Szwajcarom, mogą poszczycić się tym, że otwierają tylko ich
własną restaurację z klasą. „Mondial” będzie taką ogniskową, dzięki której
przyjrzymy się życiu sytych i zadowolonych zachodnich Europejczyków. Dla nich
praca i użyteczność są kryteriami akceptacji innych i uznania ich za swoich.
Kocsisowie długo pracują na to, by zaczęto się z nimi liczyć. Tymczasem czym
innym jest godziwe życie emigranta, a czym innym brak pełnej świadomości tego,
co się opuściło i czego w związku z tym można dostarczyć. Nie na czystej
szwajcarskiej uliczce. W sercu. Melinda Nadj Abonji opowiada o szeroko
rozumianym pojęciu odmienności i o tym, że prawdziwie kochać, to ciągle szukać
i nazywać.
Tytułowe gołębie hoduje
Mamiko i kuzyn Béla. Kobieta gotuje z nich zupy, mężczyzna widzi w ptakach
prawdziwą wolność i szczęście. Ptaki wzlatują w stronę wolności, bo choć tkwią
przy właścicielach, którzy darzą je miłością, pragną oderwania i ucieczki od
tego, co krzywi moralne kręgosłupy ludziom w Wojwodinie. Tytuł książki sugeruje, iż mamy do czynienia
z opowieścią przemierzanej drogi. Celem jest wolność. Z jej wieloma definicjami.
To taka mała książka o wielkich sprawach; opisuje małe mieściny i wielkie
emocje, które się w nich rodzą. Nadj Abonji niewiele nam sugeruje; każe
przemierzać czas i przestrzeń ze swoimi bohaterami pośród niedopowiedzeń i
tęsknot, jakie trudno jest wyrazić.
To nie jest kolejna książka
o ciężkim losie emigrantów w Zachodniej Europie. To subtelny pamiętnik
dorastania do kompromisów. Historia tęsknot i radości. Los zapisany w Historii,
wspominanej czytelnie i dosadnie. Inna jest Wojwodina w 1980 roku, kiedy
Kocsisowie wjeżdżają doń swym wspaniałym chevroletem. Inna po 1992 roku, gdy
nałożono embargo na Serbię i Czarnogórę. Tylko w pamięci bohaterów – wędrowców
wszystko jest na miejscu i tam, gdzie trzeba. Bo godne życie to nie tylko
komfort szwajcarskiego obywatelstwa. To świadomość tego, iż zawsze będzie nam
dany czas i miejsce, skąd pochodzimy. I miejsce to należy kochać nawet wówczas,
gdy ta miłość jest trudna.
tłum. Elżbieta Kalinowska
Wydawnictwo Czarne, 2012
1 komentarz:
O nie wiedziałam, że już ukazało się tłumaczenie - mnie książka bardzo sie podobała.
Prześlij komentarz