2013-04-28

"Salki" Wojciech Nowicki

Literackich wędrowców, którzy przemierzają i Kresy, i środek, i południe Europy, polska literatura współczesna zna wielu. Jest nim chociażby Andrzej Stasiuk, który chyba nieprzypadkowo rekomenduje na okładce debiut prozatorski męskiego odpowiednika Magdy Gessler, cenionego fotografa i autora esejów o fotografowaniu, które swego czasu zdobyły duże uznanie publiczności i krytyki. „Salki” to historia podróżowania po świecie i podróżowania do wnętrza siebie, wraz z trudną do ogarnięcia oraz zrozumienia historią dziadków, którzy nie podróżowali nigdzie. „Salki” powstały jako hołd złożony tym przodkom, których wcześniej Wojciech Nowicki nie słuchał z uwagą, a którzy mogliby podzielić się z nim powieściami, jakie sam próbuje teraz tworzyć. Proza senna, niespieszna, refleksyjna. Do czytania powolnego, do delektowania się. Opowieść tak plastyczna, że każdy opisywany szczegół widzi się dokładnie. Tak egzystencjalnie głęboka, że sięga daleko poza porządek rzeczy i myśli. Nowicki konstytuuje swoją pamięć, przywołując pamięć przodków. Nie istnieje w pełni bez tego, co powiedzieli, zrobili albo o czym myśleli. I co wreszcie należy opisać.

Kopcowie czy Nowiccy… oni byli niczym wielkie i nieruchome góry w świecie ruchu i przemian. Zastygli i to był ich własny wybór. Pozostali na swoim, w otoczeniu dobrze znanym i całkowicie pewnym. Daleko im było do dylematów wnuka, który po latach walczy z obezwładniającą siłą reisefieber, by po pokonaniu jej ruszyć w wędrówki, gdzie odkrywać będzie nie tyle siebie, co nienapisane ani niewypowiedziane słowa kresowych przodków sprzed lat. „Salki” mówią o tym, że teraz właśnie przyszedł czas na zadawanie pytań, jakie nigdy nie padły. Z ust tych, którzy nie żyją, ale także kierowane przez samego autora do świata sprzeczności, kontrastów, szarości i beznadziei; Nowicki w tym wszystkim odkrywa coś, co daje mu siłę. Choćby na to, by podjąć kolejną wędrówkę, w następnej się zatracić.

„Miasta, wsie i przysiółki, nieogarnione metropolie”. O nich między innymi jest ta książka. To nie jest typowy diariusz, bo ani chronologii w tych zapiskach, ani jakiegoś porządku, a to zapowiada wstęp do lektury. Oto bowiem z domu literatów w Gotlandii, gdzie Nowicki zmaga się z bezsennością i za małym łóżkiem, wędrujemy do czasu, kiedy z zupełnie innymi problemami musieli mierzyć się mieszkańcy arkadii skażonej, arkadii utraconej, bo przecież zarżniętej brutalnie w Gajach przez Ukraińców lub zamkniętej w czterech ścianach prowincjonalnych domów, z których nie rusza się w podróże. To sprzeciw efektowi wysiedlenia, które odbiło się przede wszystkim w psychice przodków Nowickiego. Jaka jest rola opisów podróży? I czy można znaleźć w nieporządku myśli porządek rzeczy, słów, emocji i przeczuć, z jakimi boryka się autor w coraz to nowym miejscu?

Jakież to miejsca! Aż tak warte uwagi? Co ma nas do nich przyciągać? Strzałki, które nigdy nie wskazują celu i śmierdzący upał w Kiszyniowie? Archaiczny, zatęchły i martwy Tyraspol? Zgrzytające tramwaje i kieszonkowcy ze Lwowa? Blokowiska powpychane między minarety w Skopje, które chyba nigdy nie podniosło się po trzęsieniu ziemi? A może jugo  - Indianie z Belgradu czy cuchnący Ukrainiec z Syhotu Marmaroskiego, gdzie oddaje mocz do wanny? Co w tym pięknego? Jak przewrotnie trzeba napisać o brzydocie i beznadziei, by czytający te opisy chłonął? Co więcej – rozmyślał nad nimi, nad rolą podróżowania w takie miejsca. Bo przecież to wędrówki bliskie i dalekie. Równie odstręczająco opisywane indyjskie Delhi – gorące, przeludnione, zaplute betelem. Ileż trzeba mieć umiejętności i zdolności, by wyrazić prawdziwe, ciepłe często, uczucia w opisie brzydoty i bylejakości? Wojciech Nowicki jako pisarz – podróżnik sprawdza się w takim znaczeniu, że nie cierpi na chorobę obojętności. Nie wędruje bezrefleksyjnie. Widzi nawet więcej niż inni. Zoo to dla niego cmentarzysko zwierząt, a szpital jest cmentarzyskiem ludzkości. Tej, którą być może warto byłoby zamknąć w Bedlam – domu outsiderów i wariatów z drzwiami  sal osobliwości zamykanych na klucz.

Salki Nowickiego są inne. Opisuje muzea prowincji, ale przede wszystkim własne wnętrze. W nim musi zmierzyć się z trudnym zadaniem. „Wszystko odwrócone, wszystko poprzestawiane, wszyscy poumierali”. Co można przywrócić dawnemu kształtowi, co wskrzesić? I komu to tak naprawdę potrzebne? Czy podróżowanie w sensie dosłownym i metaforycznym pozwoli Nowickiemu uciec od duchowej bezdomności, która każe wciąż poszukiwać po to, by znaleźć… samego siebie? A może boli go bardzo, że jego dziadkowie niczym straszni mieszczanie Tuwima mogli mówić o świecie: „(…) że Ford, że kino, że Bóg, że Rosja”? Wojciech Nowicki stara się nadać znaczenia temu, co widzieli oraz temu, czego już zobaczyć nie mogli, a co stało się jego jednostkowym doświadczeniem. I cierpieniem także, bo „Salki” to przecież egzystencjalna opowieść o gorzkiej, o bolesnej drodze życia. Ono przecież często jest tak absurdalne, tak brudne, tak pozornie nijakie jak opisywane miejsca. Miejsca, które chciałoby się zobaczyć. Życie też zawsze chciałoby się przeżyć do końca. Nowickiemu być może łatwiej, bo nawiązał kontakt z przeszłością, ze swoim pradziadkiem z Londynu (po którym pozostał mu tani zegarek i kulawa korespondencja). „Salki” to rozrachunek z ruchem, przemijaniem, ze zmianami i trudnościami w adaptacji do życia. Nawet, a może przede wszystkim swojego własnego.

Autor powraca tam, gdzie powrót wydawał się niemożliwy. Zrywa mentalne cumy, które trzymają go w teraźniejszości. To, co opisuje, świat jego przeżyć, jest dużo bardziej wzburzony niż sztorm gotlandzki, przy którym bezsenność i poczucie bycia nie u siebie i nie w swoim łóżku, zmuszają do zmian. A zmiany nastają wraz z pisaniem każdego kolejnego rozdziału. Nowicki metaforycznie wita się i żegna. Przede wszystkim jednak pisze tren zagubionego Odysa, którego Penelopa być może nie istnieje, ale który wierzy w to, że warto podróżować nadal. Cenne doświadczenie czytelnicze i książka rzadka dzisiaj, bo sentymentalna i osobista, ale jednak dość uniwersalna w swej wymowie. Do wędrowania po specyficznych salkach i smakowania ich klimatu. Warto.

Wydawnictwo Czarne, 2013

1 komentarz:

Pchła Szachrajka pisze...

Lektura, która dotyczy podróży, zawsze mi się podoba :)

P.S.
Chcę pomóc koleżance. Niesamowicie utalentowana bloggerka wydała książkę, ale w naszym kraju nie wspiera się debiutantów. Książka ma same pozytywne recenzje, więc na pewno spodoba się ludziom, jeśli ją przeczytają. Może i Ty się skusisz?
Chociaż sprawdź: www.o-k.xn.pl