2020-07-13

„Iść, szedł, poszedł” Jenny Erpenbeck


Wydawca: Sonia Draga

Data wydania: 24 czerwca 2020

Liczba stron: 448

Przekład: Eliza Borg

Oprawa: zintegrowana

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Porozumienie

Nowa powieść Jenny Erpenbeck powinna być lekturą obowiązkową dla każdego, któremu z różnych powodów słowo „uchodźca” kojarzy się negatywnie. Ale gdyby nazywać tę książkę opowieścią o zderzeniu mentalności i filozofii ludzi różnych kultur, pomiędzy którymi pojawia się jeszcze symbolika śmierci i posiadania życia, byłoby to duże uproszczenie. Sam tytuł sugeruje, że autorka „Słownika” powróci – choć w inny sposób – do rozważań na temat związków języka z egzystencją. Czarnoskórzy młodzi ludzie uczący się niemieckiego zderzeni tu zostaną z obywatelami dostatniej i sytej Europy, którzy w żaden sposób nie będą mogli wyjaśnić przybyszom, czym tak naprawdę jest europejska wolność. Erpenbeck opowiada o tożsamości z przypadku, naznaczonej strachem i poczuciem kolosalnej straty. O tożsamości, która odkrywa absurdy i problemy świata, do którego dąży się, bo mówią, że jest w nim porządek. Europa ze swoim prawem imigranckim, do którego autorka nawiązuje zasadniczo bez cienia literackości, staje się przestrzenią nieporozumień i uwięzienia. „Iść, szedł, poszedł” to nie tylko opowieść o tym, w jaki sposób język próbuje uporządkować rzeczywistość, ale również historia wyrażania w języku swojej nieprzystawalności do świata. Tego, że nazywamy to, co rozumiemy. A gdy na naszej drodze stanie ktoś, dla kogo nasza bezpieczna przestrzeń jest przestrzenią opresji, okazuje się, że rozumiemy dużo mniej, niż nam się wydaje,.

Richard jest profesorem filologii klasycznej. Właśnie żegna się z uniwersytetem, przechodzi na emeryturę. Pozostał już tylko sam dla siebie – ze spakowanymi rzeczami i świadomością, że jest w zasadzie zbędny. Wypadł z oczywistych kontekstów i sformułowań, europejskie bogate państwo zapewniło mu po prostu komfort dalszej egzystencji. Richard jest tożsamością skończoną, nazwaną, określoną. Przysługujące mu prawa emerytalne wyznaczają również określony rejon działań i zainteresowań. Jego dalsze życie ma być równie przewidywalne jak to zawodowe, ale różnica polega na tym, że bohater istnieje teraz bez przynależności. Jak czarnoskórzy uchodźcy, którzy pewnego dnia na ulicach Berlina rozpoczynają swój protest głodowy. Są niemi, ale chcą się wreszcie stać widoczni. Stają się tacy dla Richarda w momencie, w którym on sam zaczyna być przezroczysty. Jako człowiek ważny jest dla grupy przyjaciół, ale należy teraz do świata, który już niczego nie będzie od niego wymagał. Wymagający staną się jego nowi znajomi. Wtedy, kiedy ujrzy w nich ludzi naznaczonych przez przemoc, ucieczkę, agresję i życiową niesprawiedliwość. Ludzi przybyłych w poszukiwaniu porządku, którzy tak naprawdę tkwią uwięzieni w przestrzeni chaosu. Erpenbeck opowie o niezwykłym zderzeniu – człowieka nazwanego kompletnie i ludzi, którzy nie istnieją poprzez przynależność.

Tak jak młodzi uchodźcy Richard również kiedyś przekroczył granicę. W zasadzie to ona zmusiła go do interakcji ze sobą, bo kiedy podzielony Berlin stał się jednym miastem, Richard miał na głowie bardzo prozaiczne problemy, a nie myślenie o tym, co znaczy pojednanie Zachodu i Wschodu w niemieckiej metropolii. Dziś świadomość tego podziału rezonuje w jego umyśle zupełnie inaczej. Bohater Erpenbeck zdaje sobie sprawę z tego, że to, co było później, stworzono mimo braków kompatybilności. Pozostało wiele wątpliwości i wspomnienie podzielonego miasta, które nabiera tu szerszego znaczenia. Dlatego Richard wie, co znaczy w przypadku czarnoskórych mężczyzn przekroczenie granicy. Ale dopiero razem z nimi zacznie porządkować w myślach i utrwalać w świadomości, jakie konsekwencje niesie ze sobą to przekraczanie.

Ta poruszająca powieść opowiada o ludzkiej bezradności w zderzeniu z czymś nieoswojonym. „Gdy na człowieka zwala się jakiś cały nieznany mu świat, to w którym miejscu ma go zacząć porządkować?”. Trudno orzec, dla kogo jest to trudniejsze – dla Richarda czy ludzi, którzy do tej pory w ogóle nie istnieli w jego świadomości. A wraz z tym, jak o sobie opowiadają, mężczyzna zaczyna rozumieć, w jak hermetycznym świecie żył i z jaką łatwością nazywał pojęcia. Choćby wolność, której uchodźcy szukają razem z poczuciem bycia potrzebnym nowemu społeczeństwu. I tu mamy to czynienia z tym, co w „Iść, szedł, poszedł” jest najciekawsze – obserwujemy asocjacje erudyty, który za pomocą oswojonych przez niego dzieł kultury próbuje pojąć coś bezkompromisowo prostego i jednocześnie niezwykle okrutnego. Szeroka metaforyka i świadomy dobór słów do porównań i analizy nowych zjawisk idą w parze z szorstkością brzmienia nowej mowy. Bo kraju, który tak naprawdę ich nie chce, młodzi uchodźcy muszą się nauczyć poprzez podstawowe słowa. Tym, które z czasem porzucił intelektualista Richard, bo to, co w języku podstawowe, stawało się dla niego plastyczną materią, z której można zbudować swoją tożsamość. Widzieć i rozumieć świat poprzez analizę, poszukiwanie odniesień w literaturze i sztuce. Tymczasem przychodzi do niego świat wolny od metafor. Świat, w którym boleśnie brzmią opowieści o utracie wszystkiego, również sensu istnienia. Erpenbeck jest bardzo delikatna w określaniu, czy sympatia czytelnika powinna się znaleźć po którejś ze stron. Na pewno dzięki zaprezentowanej konfrontacji nazywa się i określa nowoczesna państwowość niemiecka. I w tym znaczeniu gorzko brzmi używany w powieści zwrot „Deutschland is beautiful”.

Kiedy Richard chce się zbliżyć do ludzi, którzy są mu obcy, pragnie obcość przełamać gotowością do tego, by wszystko potraktować podmiotowo. Inne znaczy oswajane. Sprawdza zatem najpierw na mapie, gdzie leżą kraje, z których pochodzą interesujący go ludzie, a później standardowy zestaw pytań mający w jego rozumieniu określić tożsamość zamienia na szereg pytań otwartych, których brzmienie kształtują zasłyszane już opowieści. Jenny Erpenbeck chce zwrócić uwagę, w jaki sposób przekształca się widzenie swojej przeszłości skonfrontowanej z kimś, dla kogo przeszłość była tylko destrukcją. Do tego dochodzi jeszcze fantazjowanie o różnego rodzaju granicach, które trzeba przekroczyć – by przeżyć i przetrwać, ale także by zrozumieć to, co do tej pory było odległym światem pojęć i definicji, pośród których nie można się odnaleźć.

Niemieccy bohaterowie tej książki chcą za wszelką cenę dać czarnoskórym mężczyznom przerzucanym z miejsca na miejsce jakiś substytut pewności siebie. I pewności bycia u siebie. Dlatego ta książka ma z jednej strony bardzo niemiecki adres, z drugiej jednak jest przecież uniwersalną opowieścią o ludzkiej dobroci. Bez uproszczeń i schematów. Bez hurraoptymizmu dla polityki przyjmowania wszystkich uchodźców. Wszystkich przyjąć się nie da, nie da się nimi zaopiekować i nie da się stworzyć im bezpiecznej przestrzeni do życia. Ale to oni przybywają z potrzebami i dzięki nim werbalizują wiele wątpliwości egzystencjalnych, nad którymi zdrowy, syty i majętny Europejczyk nie chce się zastanawiać, gdyż nikt nie pokazuje mu nowej siatki pojęć.

Dlatego to piękna opowieść o tolerancji i otwieraniu się na to, co niezrozumiałe, a jednocześnie smutna baśń o niesprawiedliwości świata. O tym, że część z nas jest przez ten świat chciana, a dla innych nie ma miejsca na jakikolwiek sygnał przynależności. To też bardzo intrygująco rozpisana historia zderzenia dwóch percepcji starających się odnaleźć jakąś wspólną przestrzeń – jest tu instynkt i porządkujący intelekt. Jest atawistyczny strach i zbudowane na solidnym fundamencie poczucie bycia potrzebnym danej społeczności. Erpenbeck – co widać w dopiskach na końcu książki – spędziła dużo czasu z ludźmi, których chce tutaj sportretować głównie oczyma Richarda, klasycznego pewnego siebie Europejczyka. Patrzącego na świat bez uprzedzeń, ale szukającego też dla siebie nowej przestrzeni przynależności. Dlatego myślę, że sam pomysł na książkę robi z niej trochę socjologizujący reportaż o jednym z trudniejszych doświadczeń XXI wieku w Europie, a trochę intymną opowieść o tym, czym jest szacunek do drugiego człowieka. I w jaki sposób można się go nauczyć tak, jak uczy się języka świata, do którego próbują dostać się czarnoskórzy poszukiwacze definicji wolności.

Brak komentarzy: