2011-04-28

"Muleum" Erlend Loe

Erlend Loe napisał tragiczną i komiczną jednocześnie opowieść o trudnym dojrzewaniu. O utracie, poczuciu pustki i zapełnianiu owej pustki. Ze swojej książki uczynił psychologiczną wariację na temat sensu życia po stracie bliskich; osadził rozważania gdzieś ponad ziemią w samolotach, zamknął interesującym finałem i okrasił wszystko wieloma uszczypliwymi uwagami dotyczącymi spraw tego świata.

Kiedy bohaterka książki była mała, wypowiedziała słowo „muleum” zamiast „muzeum”. To stało się początkiem tworzenia specyficznego kodu, z którym straciła łączność w momencie śmierci wszystkich najbliższych jej osób, którzy rozbili się w samolocie, do jakiego potem uporczywie wraca. Loe czyni opowieść o Julie zakodowaną przypowieścią o życiu w cieniu śmierci i o tym, jak bardzo można być do tego życia przywiązanym, chociaż deklaruje się co innego.


Co deklaruje bohaterka „Muleum”? Przede wszystkim to, iż robi coś nie tak jak trzeba. Pisze o sobie wbrew temu, co zalecał jej ojciec. Ekscentrycznie planuje własną śmierć i nie wychodzi jej próba samobójcza podczas przedstawienia teatralnego. Julie dodatkowo wypiera się Boga, który jej wcale nie wspiera, jawnie kpi ze swojego psychoterapeuty, próbuje stanąć twarzą w twarz ze śmiercią, ale przede wszystkim stara się uciec od pustki, w jakiej znalazła się po wypadku lotniczym swej rodziny. Bohaterka Loe to dziewczyna oszukana przez los i wystawiona przez ten los na wielką próbę. Ogarnięta próbą samozniszczenia, opętana myślą o końcu własnego życia, nieświadomie kreuje swój nowy los i staje się w nim odpowiedzialna nie tylko za samą siebie…


„Muleum” to książka mroczna i smutna. Bo przecież nikt nie zwróci jej bohaterce tego, co utraciła. I nikt nie tchnie w nią chęci dalszego życia, choćby afirmował je na różne sposoby jak czyni to polski przyjaciel Astrid czy bliska jej Constance, wielbicielka koni. W tej opowieści pojawia się i nihilizm, i skrajna depresja, i utrata poczucia własnej wartości. Nic nie można zmienić. Nikt nic nie chce zmienić. Wszystko jest złe i wiąże się z bólem. Można tylko umrzeć, ale nie jest to łatwe.


„Muleum” to również książka bardzo dowcipna i inteligentna. Opowieść bohaterki iskrzącej dowcipem i dobrze się bawiącej, kpiącej ze swego otoczenia. Tak jak można jej współczuć, tak też można się z niej śmiać. Kiedy np. usiłuje zarazić się ptasią grypą lub wybrać podróż do najbardziej niespokojnego politycznie i społecznie regionu Afryki. Bohaterka jest złośliwa i ekscentryczna, ale ma w sobie dużo poczucia humoru. Powieść Erlenda Loe jest dowodem tego, iż specyficzne poczucie humoru może pomóc stworzyć książkę niebezpiecznie balansującą na granicy smutku i euforii.


Chęć autodestrukcji młodej Norweżki zamienia się w nieplanowane odnalezienie sensu życia. Nie ma u Loe jakiejś dramatycznej przemiany. Są podróże, wiele zmian, doświadczanie wciąż czegoś nowego i szukanie w tym wszystkim sensu. Jest garść dowcipnych komentarzy na temat współczesnej cywilizacji. Jest przede wszystkim żywa narracja, która pozwala tę książkę czytać bardzo szybko. Loe nie rości sobie chyba prawa do tego, by „Muleum” nazywać eksperymentatorską powieścią psychologiczną. On jedynie opowiada losy pewnej dziewczyny, z którą czytelnicy odnajdą bliskość, bo jej problemy to problemy wszystkich tych, dla których życie czasami traci sens. A wtedy warto wsiąść w samolot, oderwać się od ziemi i zmienić perspektywę. „Muleum” bowiem to historia innej perspektywy. Zadziorna i przekorna. Warta poznania.


Wydawnictwo słowo/obraz terytoria, 2011

2011-04-09

"Schronisko" Roman Gren

Rzadko zdarza się tak powściągliwa w wymowie, a tak wiele mówiąca książka. Opowieść lojalnie oddająca specyfikę opisywanej mikrospołeczności. Historia, którą budują dziesiątki różnych biografii. Książka o francuskich bezdomnych, o ich złości, bezsilności, czułości i poczuciu wykluczenia z życia. Bezdomni portretowani przez Romana Grena w skromnej objętościowo książeczce to jednocześnie ludzie mówiący nie tylko w swoim imieniu. Niezwykłość „Schroniska” polega także na tym, iż autor potrafi za pomocą delikatnego jedynie podejścia do danej postaci, naszkicować całkiem wyraźnie to, kim ona jest. Za tę niezwykłą empatię i zastosowanie prostych środków do jej wyrażenia „Schronisko” staje się dla mnie książką nie tylko dobrą, ale przede wszystkim wiarygodną.

Paryskie schronisko dla bezdomnych Victoria znane jest bardziej jako Grobowiec. To tutaj spotykają się wszyscy ci, którym z jakiegoś powodu w życiu nie wyszło i zmuszeni są do korzystania z pomocy francuskiej opieki socjalnej. W schronisku każdy jest na chwilę, ale jednocześnie pozostawia tam po sobie trwały ślad. To ślad, dzięki któremu powstają opowieści o mieszkańcach Grobowca. Historie niezwykłe, niepowtarzalne. Czytamy między innymi o tym, jak świat można pomierzyć kartą telefoniczną. O płaczącym słoniu ze Sri Lanki. O pewnym ekscentrycznym Australijczyku tworzącym swe alternatywne biografie. Poznamy szaleństwa pewnego Tunezyjczyka podczas księżycowej nocy, smak czarnej nienawiści pensjonariusza do swego białego opiekuna, sen o odnalezieniu własnego syna. Dowiemy się, jak nie ulec wpływom czarnoskórej Polki oraz co można zrobić z niemiłosiernie chrapiącym Hindusem. Mnogość historii opisywanych przez Grena ma jednocześnie ten sam mianownik – jest to na różne sposoby opisywana samotność, jakiej doświadczają wszyscy, którzy przebywali w schronisku. Dłużej i na krótko. Wielu bohaterów tej książki może się wydawać tak samo zmyślonymi jak historie, które opowiadają. Pewne jest jednak to, iż każdy z nich niesie w sobie bardzo intensywnie przeżywane jednostkowe rozczarowanie światem i sobą, które każe spoglądać na „Schronisko” jak na zbiór opowieści co najmniej gorzkich.


Gorzki jest Gren i słodki zarazem. Otwierające zbiorek opowiadanie, w którym bezdomni otrzymują ciastka to specyficzny i sporo mówiący o zawartości „Schroniska” prolog. Można bowiem zauważyć, że opowieści Grena kuszą tak samo jak ciastka. Dają odrobinę słodyczy w pozbawionej lukru rzeczywistości schroniska, w którym żyje się i umiera, ale w którym także doświadcza się nieopisanej tęsknoty za normalnym życiem, gdzie po ciastko można sięgnąć w dowolnej chwili.


Warto wspomnieć kilka imion, powiązać je z historiami. Nie można wobec nich pozostać obojętnym, bo to bardzo ludzkie dramaty i także ludzkie czarne komedie. Po prostu życie rozpisane na wiele dramatycznych ról. Jest Jean, który ucieka wciąż od swojej babci i pustki wokół. Jest doktor Bridel, który pewnego dnia upada. Mamy historię zdesperowanego Iwana proszącego w liście prezydenta Francji o finansowe wsparcie i Cyrila, którego nie zbawia harówka przy zmywaku, lecz poezja, jaką sam także tworzy. Jest Maria, chora na AIDS matka, która musi rozstać się ze swoimi dziećmi. Jest także Hazzan, nieszczęśliwie podobny do Osamy bin Ladena. To ludzie z krwi i kości, a ich opowieści przejmują także dlatego, iż stanowią zaledwie niewielki fragment tego, czym jest pełne upokorzeń i lęku trwanie na przekór okrutnemu życiu.


Gren nie jest okrutny, Gren jest prawdziwy. To świetny dokumentalista, wrażliwy słuchacz i niezły kronikarz wszystkiego tego, co usłyszy. Nie sposób przecież powiedzieć, że „Schronisko” zostało wymyślone. Nie sposób nie zauważyć, że jego autor stara się mówić za kogoś, ale i za tym kimś się schować. A takiej skromności polscy twórcy współcześni w większości raczej nie mają.


Wydawnictwo Czarne, 2011

2011-04-02

"Taxi" Chalid al-Chamisi

Czym jest książka Chalida al-Chamisiego? Jedynie zbiorem rozmów z taksówkarzami, oczami i uszami wielomilionowego tygla kulturowego, którym jest stolica Egiptu, Kair? Dobrze skrojonym kompozycyjnie reportażem z kraju, w którym niedawno wybuchła rewolucja - efekt między innymi nakładania się na siebie problemów, jakie poruszają rozmówcy autora? A może to taka luźna opowieść drogi, rozbita na 58 głosów (tylu taksówkarzy jest przesłuchanych przez autora) słodko-gorzka historia codzienności Egiptu? Jak mówi jeden z tych, którzy ją tworzą, „kto się dowie, co i jak, ten się przestanie dziwić”. Kto przeczyta al-Chamisiego, przestanie się pewnym sprawom dziwić, a na Egipt i jego problemy spojrzy z szerszej perspektywy – poznając głównie historię tego kraju oraz to jak się w nim „urządził” prezydent Murabak, jak też „urządził” innych.

Autor swoje rozmowy z taksówkarzami nieco podrasował tak jak niektórzy z nich auta, którymi jeżdżą. Są to bowiem zapisy pozbawione chaosu przypadkowych rozmów prowadzonych przez przypadkowych ludzi. Al-Chamisi wsiada do taksówki, a jej kierowca wypowiada się o sobie, swoim życiu, swej rodzinie czy swym kraju w sposób nieco zadziwiający. Zastanawiać może także informacja tłumacza o tym, iż stara się on oddać wiernie język dialektów, język mało literacki, język codzienności. Choć nie do końca z takim językiem mamy tutaj do czynienia, nie powoduje to, iż „Taxi” się nie wierzy. Ta książka nie rości sobie chyba prawa do tego, by dawać świadectwo jakiejś prawdzie. Ma część tej prawdy ujawniać. I część prawdy o samym Egipcie tutaj poznajemy. Część choćby z tego względu, iż kairskich taksówek nie prowadzą kobiety i im głos nie zostaje oddany.

Wielu wypowiadających się taksówkarzy to ludzie wykończeni życiem, w którym nieustannie zmagają się z brakiem pieniędzy i możliwości rozwoju tak, jak ich auta zmagają się z upływem czasu i coraz mniej przypominają samochody mogące wozić po zakorkowanych ulicach pasażerów. Wielu z nich znalazło się w taksówce z przypadku. Są też i tacy, dla których wożenie ludzi po Kairze jest nie tyle sensem, co wyraźnym celem życia. Każdy z nich obwozi w swej taksówce bolączki, o jakich jest w stanie opowiadać wprost lub poprzez metafory. Tych drugich używa niejednokrotnie nieświadomie, ale to one dodają „Taxi” dodatkowego kolorytu. O czym mówią ci wszyscy rozczarowani życiem i sobą mężczyźni?

Opowiadają o Egipcie, który się wewnętrznie rozpada. O państwie, które czeka tylko to, co najgorsze, skoro rządzący nazywani są „władzą bez kolan i bez nóg”. To także kraj, w którym sami Egipcjanie nie są w stanie niczego zmienić. „Ludzie w tym kraju to taki rozwiany pył. Bez żadnej wartości”. Czy tak oceniani, mogą zmienić cokolwiek? „Taxi” jednak to opowieść niezwykle dynamiczna i takie też są zależności między władzą a egipskim ludem, które al-Chamisi próbuje opisać. Dwuznaczność sądów o Mubaraku miesza się z peanami na cześć poprzedniego prezydenta kraju, Anwara as-Sadata. Opinie o bierności Egipcjan wobec tego, co oferuje Mubarak, kontrastowane są z opowieściami inteligentnych graczy giełdowych czy innych kombinatorów, którzy próbują w różny sposób sprzeciwić się temu, co narzuca im władza prezydencka. A ostatnie wydarzenia w Egipcie pokazują iż to, czego wysłuchiwał przez pewien czas autor „Opowieści z kursów po Kairze”, to naprawdę wybuchowa mieszanka nastrojów i faktów z życia nad Nilem.

„Taxi” to także książka dowcipna i zbiór opowieści co najmniej zabawnych. Bo poza biedą, wycieńczeniem, zasypianiem za kierownicą ze zmęczenia, poza paleniem, złośliwością i biernością, al-Chamisi opisuje przede wszystkim taksówkarzy z poczuciem humoru oraz takich, z którymi po prostu warto wybrać się w kurs. Po co? Nie tylko by posłuchać o Egipcie i jego bolączkach. By poznać między innymi dom nawiedzony przez dżina, posłuchać o kobiecie przechodzącej w taksówce niesamowitą metamorfozę wyglądu, poznać niezwykłe wspomnienia kinomana i dowiedzieć się, w jaki sposób inteligentnie żebrać.

„Taxi” powstało w trasie i jest książką bez początku oraz bez końca. Zbiorem anegdot i kilku gorzkich prawd, ale przede wszystkim tętniącą życiem prozą, która zabierze do Egiptu, jakiego jeszcze nie znamy i na pewno nie poznamy np. podczas opłaconych wczasów w kurorcie nad Morzem Czerwonym.

Wydawnictwo Karakter, 2011


KUP KSIĄŻKĘ