Wydawca: Słowne
Data wydania: 19 maja 2021
Liczba stron: 328
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Koszmary na jawie
Nie śledzę bogatej twórczości Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, ale etykieta thrillera przyciągnęła moją uwagę. Chciałem przyjrzeć się temu, jak z gatunkiem radzi sobie bardzo doświadczona pisarka powieści obyczajowych. Liczyłem na nietuzinkowe pomysły oraz rozwiązania i jestem usatysfakcjonowany. mimo że „Przyjdę, gdy zaśniesz” zawiera wszystkie konieczne i mocno już wyeksploatowane elementy thrillera. Szczególnie opozycja pokrzywdzonej kobiety i krzywdzącego mężczyzny wydaje się już zdecydowanym przesytem. Bardzo spodobał mi się jednak pomysł na tę książkę. Lingas-Łoniewska działa chyba podobnie jak ja w „Gorszej” – daje czytającemu złudne przekonanie, że panuje nad światem przedstawionym i jest pewien finałowych rozwiązań. Ta pewność jest odbierana krok po kroku, a zakończenie mocno wybija z komfortu stworzonego przez dwie uzupełniające się narracje, w których poznamy ofiarę oraz prześladowcę snującego monolog o swojej wyjątkowości i pewnej misji determinującej jego myśli oraz działania przez wiele lat.
Świetne jest to, że pisarka gra tutaj z konwencją przestrzeni i stanu uznawanych za najbezpieczniejsze. Spokojna sypialnia i wygodne łóżko, w którym można się położyć, oderwać od rzeczywistości, zregenerować siły, a przede wszystkim w poczuciu pełnego bezpieczeństwa wyłączyć wszystkie narzędzia kontroli nad ciałem i umysłem. Sen to dla wielu zbawienie, prawda? Tymczasem tutaj będzie stanem nasilonego niepokoju. Deprywacja snu u Lingas-Łoniewskiej nie będzie polegała tylko na jego przerywaniu. W tym stanie będzie dziać się całe zło, którego później nie można ani zwerbalizować, ani właściwie zinterpretować. Sen pozostawi ślady na ciele i umyśle. Sen będzie traumą. Dlatego bardzo dobrze prezentuje się tu tytuł powieści. Szczególnie wtedy, kiedy zorientujemy się, jaką mroczną treść w sobie niesie.
„Przyjdę, gdy zaśniesz” w sposób klasyczny dla thrillera przenosi środek ciężkości coraz mocniej na przeszłość, ale retrospekcje serwowane są tu bardzo oszczędnie. Ogólnie zaskakuje koncepcja całej powieści. Pierwsze kilkadziesiąt stron nabiera zbyt dużej dynamiki – nie tylko wiele się dzieje, ale przede wszystkim następujące po sobie zbiegi okoliczności zaczynają uwierać, jest coraz mniej prawdopodobnie. Potem jednak Lingas-Łoniewska zdecydowanie zwalnia i dalszą część narracji prowadzi już sposób bardziej enigmatyczny. Na chwilę traci się pewność, czy mężczyźni, którym ufa główna bohaterka, są godni tego zaufania. A potem pojawia się wątpliwość, czy na pewno ten kreowany na niebezpiecznego jest kimś takim, a drugi – niczym zbawca ratujący coraz bardziej podupadającą na duchu Igę – to rzeczywiście człowiek, który przyniesie jej ratunek.
Agnieszka Lingas-Łoniewska kreśli obraz klasycznego socjopaty, jednakże jest to także człowiek wyjątkowo zdeterminowany. Ta determinacja ujawnia się w tym, że w tej historii poczucie odrzucenia przekuwa się w siłę, a potem w coraz bardziej mroczne pragnienie odzyskania czegoś, co pozornie ma przywrócić szaleńcowi życiową harmonię. Szereg tajemnic z życia pewnego mężczyzny coraz bardziej oddziałuje na życie dwudziestojednoletniej Igi – nieświadomej manipulacji młodej kobiety, która instynktownie ufa silnym męskim ramionom i pewnemu spojrzeniu. Jednak w gruncie rzeczy jest absolutnie zagubiona w sferze swoich emocji, a to powoduje, że jej życie staje się równią pochyłą.
Podoba mi się to, w jaki sposób autorka łączy tutaj erotyczną fascynację z postępującą niezgodą umysłu na to, że pozwolił owej fascynacji przejąć kontrolę. Zwłaszcza że jest to mocno brzmiąca historia o przemocy seksualnej, wcale nie w tak oczywistym znaczeniu, jakie można odczytać od samego początku. Seks jest u Lingas-Łoniewskiej z jednej strony sugestywnie przedstawianą namiętnością, z drugiej jednak – narzędziem do ujawniania się i utrwalania zła. Pomiędzy ekstazą a okrucieństwem jest tu bardzo cienka granica i pisarka świetnie ją prezentuje w półcieniach. Iga jest świadoma swoich potrzeb seksualnych, ale za nimi stoją również złudzenia oraz taki rodzaj napięcia, z którym bohaterka nie może sobie poradzić. Z erotycznym spełnieniem łączy się w tej powieści jakaś wyjątkowo przerażająca tajemnica. Kobieta oddająca się mężczyźnie będzie musiała ponieść tego konsekwencje. A wszystko zniuansowane na tyle, że nie ma tu czytelnych wykładni, kiedy autorka opowiada o opresji gwałtu i o tym, w jaki sposób niechciane zbliżenie seksualne może zmienić ludzką świadomość. Ciekawe jest szczególnie ukazanie tego, czym staje się przemoc seksualna w chwili, kiedy pozornie nią wcale nie jest.
Powyższe tropy czynią z tej powieści w pewnym stopniu narrację z tłem społecznym, jednakże „Przyjdę, gdy zaśniesz” ma być przede wszystkim mroczną historią o tym, na jakich zasadach i w jakich okolicznościach dziedziczymy zło. Wydaje się, że bohaterowie wchodzący wyraźnie w opozycję z tym, co dobre, uporządkowane, właściwe i słuszne, robią to w bardzo niejednoznaczny sposób. Lingas-Łoniewska stara się dyskretnie nakreślać momenty życiowe, w których pod wpływem dramatycznych zbiegów okoliczności zmieniamy się w potwory pragnące słusznej w swoim mniemaniu zemsty. Szczególnie ciekawie widać to w jednej relacji, której nie chcę tu wymieniać, bo staje się enigmatyczna, ale jest również silnie związana z tym, czym Lingas-Łoniewska chce nas uraczyć w zakończeniu. Ta dynamiczna powieść stopniowo ujawnia skomplikowany mechanizm przynależności i stawia wiele pytań retorycznych wiszących niczym miecz Damoklesa nad utrwalonym społecznie pojęciem rodziny. Bo jest to również książka o tym, jak patologiczne mogą stać się więzy rodzinne pod wpływem zaskakujących okoliczności. Także o tym, że oddalenie w rodzinie może być dużo bardziej groźne niż intensywne relacje pośród pretensji werbalizowanych w kłótniach.
To narracja, która ostrzega i niepokoi. Każdego z bohaterów pozostawia w pewnym dyskomforcie – każdy z nich czuje się niespełniony i każdy żyje w napięciu, w którym rodzą się myśli i emocje, o jakich nie da się zapomnieć. Z jednej strony będziemy mieli drapieżnika polującego w imię stworzonej przez siebie idei zemsty. Z drugiej jednak – ciekawą opowieść inicjacyjną o kobiecym dojrzewaniu i samostanowieniu. O tym także, że nawet jeśli kobieta gotowa jest odeprzeć przemoc seksualną, na zawsze pozostanie jej ofiarą. Mocna i wyrazista w finale powieść, która pozostawia z kilkoma znakami zapytania i pewnym emocjonalnym niedosytem. To rzecz o czymś, co jest dużo groźniejsze, gdy zostanie w pełni nazwane i określone. I o tym, że czasem strach jest tym, czego boimy się najbardziej. Całkiem dobry thriller.