Wydawca: Czarna
Owca
Data wydania: 12 sierpnia 2020
Liczba stron: 536
Oprawa: miękka
Cena det.: 39,99 zł
Tytuł recenzji: Zło w lesie
Przemysław Piotrowski
brawurowo kontynuuje historię snutą w „Piętnie”, ale w drugiej powieści cyklu
bardzo dba także o tego odbiorcę, dla którego „Sfora” będzie pierwszym spotkaniem
czytelniczym z jego twórczością. Dlatego można czytać tę książkę ze znajomością
„Piętna” i trochę większym komfortem wiedzy o tym, co wydarzyło się wcześniej,
albo też chłonąć bez przygotowania – bo „Sfora” to odrębna już historia,
opowieść o gniewie i dzikim instynkcie, w której poznaje się zabójcę mrożącego
krew w żyłach nawet głównego bohatera. A dla niego przecież nic już nie może
być bardziej przerażające niż koszmarna przeszłość i wydarzenia sprzed kilku
miesięcy będące fikcją literacką „Piętna”. Zawsze przy drugiej powieści autora,
który świetnie rozpoczął i mocno zapisał się w pamięci czytelników, towarzyszy
mi pewien niepokój, czy twórca uniesie ciężar wcześniejszego dokonania. „Sfora”
napisana jest może mniej brawurowo niż „Piętno”, co wynika też z tego, że tym
razem autor rezygnuje z techniki antycypacji, zastępując ją zgrabnymi sygnałami
symultanicznie toczących się wydarzeń, które zajmują ostatnie akapity
rozdziałów. Tym niemniej to powieść równie przerażająca i działająca na
wyobraźnię jak ta, która ukazała się kilka miesięcy temu. Widać dbałość o
szczegóły i umiejętność budowania napięcia bez umniejszania detali. Piotrowski
wie, jak przestraszyć na tyle sugestywnie, że po lekturze „Sfory” nie będzie
się chciało pozostać samemu w pustym pomieszczeniu.
Igor Brudny dochodzi do siebie
po przejmujących wydarzeniach, kiedy poznał makabryczne szczegóły swojego
dzieciństwa. Te, o których nie miał pojęcia, i te związane z wiedzą o swoich
braciach. Wraz ze swą ukraińską towarzyszką, na której ciele pozostały rany po
tamtej przeprawie, próbuje budować nowe życie. Nie odcinać się od tego, co
było, lecz uczyć się żyć ze wszystkimi zabranymi z dzieciństwa traumami. A te
koncentrowały się wokół sierocińca, gdzie Igor Brudny pod innym imieniem i
nazwiskiem musiał się zmagać z przemocą, gwałtami i każdą formą ludzkiej
obrzydliwości, która tutaj egzemplifikowana jest przez siostrę Gwidonę.
Zamordowaną w „Piętnie”, ale będącą w „Sforze” jedną z najważniejszych postaci.
Zło, które ponownie zagarnia okolice Zielonej Góry, ma ścisły związek z jej
śmiercią. Coś się wydarzyło po tym, jak została uduszona. Coś się uwolniło. Na
świat wyszedł gniew. A wraz z nim dziki instynkt. Zabijania i pożerania. Pośród
wygłodniałych wilków snujących się po zasypanych śniegiem lasach wszystko robi
piorunujące wrażenie.
Brudny wraca w rodzinne strony
ze swoją przyjaciółką Julią Zawadzką. Ta dwójka policjantów portretowana jest w
relacjach bardzo dynamicznie. Wiemy już z „Piętna”, że są przyjaciółmi, ale ta
przyjaźń jest bardzo nietuzinkowa i stoją za nią jeszcze inne uczucia. Brudny
tym razem powraca tam, gdzie czeka na niego rodzina – uwolniony z rąk oprawcy
brat wraz z rodziną. To powinno niwelować napięcie towarzyszące stołecznemu
policjantowi. Ale tak się nie dzieje. Igor Brudny będzie zmuszony ponownie
skonfrontować się z miejscem, w którym dorastał i gdzie dowiadywał się, jak
bardzo przerażający może być świat. Dodatkowo zabójca Gwidony, czyli były
prokurator Lis, zacznie z więzienia rozdawać karty. Nie tylko wie o
sekretach denatki dużo więcej niż wszyscy, ale jest w stanie wskazać, kim jest
morderca i dlaczego brutalnie terroryzuje ludzi. Historia, która staje się
udziałem Brudnego, sięga wiele lat wstecz. Jego przeciwnik ukrywał coś
potwornego, sam stojąc po stronie prawa. Ponowna konfrontacja Lisa i Brudnego
będzie jednym z najciekawszych wątków tej powieści, ale równie fascynujące jest
śledzenie tego, w jaki sposób zło opuszcza stołecznego policjanta, a potem
fragmentarycznie do niego wraca. By dopaść ze swoją bezkompromisowością. Bo „Sfora”
będzie książką wyjątkowo bezkompromisową.
Okazuje się, że morderca to
prawdziwy potwór. Okazuje się, że zabita zakonnica była pożerana żywcem.
Zabójca nie przypomina istoty ludzkiej. A jednocześnie nią jest. Nie myśli o
tym, jak zwieść tropiących go policjantów. Kieruje się po prostu instynktem.
Zabija, pożera, planuje kolejną krwawą ucztę. Ludzie szepczą o wilkołaku z
lasów. Tymczasem Brudny i inspektor Romuald Czernecki szybko zrozumieją, że nie
mają do czynienia z jakąś mroczną postacią z legend. Rozpocznie się walka z
czasem, ale także powrót do mrocznego czasu nakreślonego w „Piętnie”, który
tutaj koncentrować się będzie na wyobcowaniu i krzywdzie tych, o których nie
traktowała poprzednia powieść Piotrowskiego.
„Sfora” jest tak napisana, że
bardziej wsiąkamy w szczegóły topograficzne i jesteśmy bliżej działań
policyjnych. Fabuła początkowo snuje się w sennym rytmie, ale to rytm nocnego
koszmaru, bo wszystko stanie się w nim piekielnie ważne, aby dzięki szczegółom można
było poznać mrożącą krew w żyłach zagadkę kogoś, kto w bezlitosny sposób
traktuje swoje ofiary. Brudny konfrontuje się z demonami przeszłości po raz
kolejny, lecz będzie zmuszony wejść też w zależność z człowiekiem, którego nie
chciałby już więcej widzieć na oczy. Dlatego „Sfora” to historia o tym, że
ponownie trzeba zajrzeć w głąb traumatycznej przeszłości, bo okazuje się, że
zło sprzed lat ma niejedno oblicze. Niespodziewanie ujawnia się coś, czego
Brudny nie mógłby się spodziewać. Coś, co być może nawet przerośnie jego
zdolność rozumienia – choć on uznaje, że doświadczył najokrutniejszych krzywd i
wszystko znajduje się już w sferze jego wyobraźni. Bynajmniej.
Przemysław Piotrowski prowadzi
nas do świata, w którym przemoc jest długofalowa, ogromna i skutkująca
niezdolnością do normalnego życia. Gwidona jawi się jako piekielna postać pełna
szaleństwa i przede wszystkim niezrozumiałych motywacji, by tak okrutnie krzywdzić.
Nakreślona w „Sforze” historia krzywd to opowieść o tym, o czym świat mógłby
się nigdy nie dowiedzieć. O mroku i cierpieniu, jakie miały pozostać –
dosłownie i symbolicznie – pod powierzchnią ziemi. To również rzecz o tym, co
się dzieje, kiedy gniew spotyka się z pamięcią. Diaboliczna kreacja
głównego przestępcy idzie w parze z ujawnianiem, że stołeczni policjanci są
zdeterminowani dużo bardziej niż ich zielonogórscy koledzy. Okazuje się, że
zarówno za zabójcą, jak i za tym, który podejmuje się go odnaleźć, będzie stał
ten sam gniew. Może silniejszy u jednego, bardziej oswojony u drugiego. Tym
niemniej za nim staną kolejne uczucia. Albo ich brak. Konsekwencja w tropieniu
i dopadaniu, ale także dopadanie żywej ofiary i pożeranie jej za życia.
„Sfora” to taka opowieść, w
której nie ma nadziei. Historia krzywdy i idącego za nią krzywdzenia innych.
Zmierzająca do mocnego finału konfrontacja stróża prawa z kimś, kto prawo
musiał ustalić sam. I tym razem Przemysław Piotrowski przeraża tak bardzo, że
boi się sam Igor Brudny. Historia łowcy i tropionego, którzy tak naprawdę
wyrośli z tej samej niesprawiedliwości losu. Frapująca i zajmująca uwagę.
Czekam niecierpliwie na kontynuację, bo to nie jest ostatnie słowo autora.