2023-09-27

„Czarny poniedziałek” Agnieszka Graca

 

Wydawca: Wydawnictwo Agora

Data wydania: 27 września 2023

Liczba stron: 384

Oprawa: miękka

Cena det.: 49,99 zł

Tytuł recenzji: Zbrodnia w mroku

Odkąd wyjechałem z Polski w styczniu, nie tęskniłem ani przez chwilę za niczym, co pozostało w mojej ojczyźnie. Do czasu przeczytania debiutu powieściowego Agnieszki Gracy. Nie chodzi tylko o to, że uwiodła mnie sugestywnie portretowana topografia Krakowa, za którym jednak zatęskniłem, zwłaszcza że rejony opisywane przez autorkę doskonale znam, bo tam mieszkałem. W „Czarnym poniedziałku”, zręcznie skonstruowanym kryminale, miasto odgrywa jedną z głównych ról. W listopadzie, czyli wtedy, kiedy wydaje się najmniej atrakcyjne. A jednak to właśnie wizerunek Krakowa jest tutaj najciekawszy, nawet jeśli ktoś nie poczuł organoleptycznie, czym jest „obślizgła lepkość” krakowskiego powietrza u progu zimy. W mieście duszonym przez smog była policjantka, która stała się detektywką, wraz ze swoim partnerem bada tajemniczą sprawę samobójstwa pewnej kobiety. Klaustrofobiczną atmosferę prowadzonego śledztwa podkreśla i uwypukla opowieść o tym, jak żyje się i funkcjonuje w mieście, w którym już w listopadzie nie można normalnie oddychać. Agnieszka Graca bardzo się stara, by rozmyć tropy intrygi, portretując etapy śledztwa rozgrywające się w ciasnym i dusznym mieście, które na kartach „Czarnego poniedziałku” zyskuje bardzo ciekawy klimat noir. Taka też jest cała ta książka od początku do końca. Śledząc kroki zmierzające do ujawnienia intrygująco ukrytej zagadki kryminalnej, przemierzamy ulice miasta, w którym listopad będzie synonimem dosłownych oraz symbolicznych szarości. Pośród cieni Graca porusza się bardzo dobrze. I nikt z nas nie będzie się spodziewał, kto w końcu wyłoni się z tego cienia.

Debiutantka nie decyduje się na jakieś spektakularne czy ekscentryczne zabiegi, by rozpocząć swoją powieść. Stajemy w obliczu tajemnicy śmierci, wokół której pojawi się bardzo wiele niejasności. Stoimy na miejscu zbrodni z dwójką głównych bohaterów. Iga i Igor rozważają, co się wydarzyło w listopadową poniedziałkową noc. Dlaczego pewna siebie kobieta sukcesu, piękna i pozostawiająca po sobie złudzenie swojego doskonałego życia, rzuciła się z balkonu na ósmym piętrze, by zakończyć to życie? Wynajęci przez siostrę denatki detektywi mają przed sobą trudne zadanie, a sprawa rzeczywiście wydaje się oczywista już na samym początku, gdyż wiele wskazuje na to, że zmarła cierpiąca na lęk wysokości z pewnością nie pożegnałaby się z życiem w taki właśnie sposób. Jest też dużo więcej nieścisłości. Coraz więcej szarych cieni. Coraz bardziej niejednoznaczne motywacje bohaterów – tych, wśród których być może skrywa się morderca Ewy.

„Czarny poniedziałek” to książka dwutorowo odsłaniająca wizerunki bohaterek. Najciekawsze jest oczywiście portretowanie tej, która odeszła i niczego o sobie nie powie. Były mąż nazywa ją po prostu „zwyczajną kobietą”. Jej przyjaciółka, od której wynajmowała mieszkanie, określa denatkę inaczej: „() była sobą, gdy zakładała maskę”. Słowo „maska” jest kluczowe, jeśli chcemy zrozumieć, w jaki sposób Agnieszka Graca opowiada o skomplikowanych zależnościach, w jakie wchodzą bohaterowie, by z różnych powodów trwać w swoich związkach, które ich nie satysfakcjonują. Ale o tym napiszę potem. Wracam do denatki, bo w tej opowieści autorka stosuje z powodzeniem znany z kryminałów zabieg odsłaniania tożsamości kogoś zmarłego za pomocą ukazywania, w jakich relacjach funkcjonował. Tymczasem równolegle odsłaniany jest świat przeżyć i doznań Igi Bagińskiej. Okaże się, że obie kobiety połączy specyficzny rodzaj frustracji oraz rozczarowania światem. A także mężczyznami u swego boku. Bo snując dwie opowieści o silnych kobietach, Agnieszka Graca opowiada jednocześnie o tym, jakie słabości i deficyty ukrywamy, by żyć fasadowo u boku drugiej osoby, z której obecnością związana jest mniej lub bardziej bolesna forma opresji.

Autorka nie ukrywa, że najbardziej interesują ją kobiety. Mężczyźni w tej powieści żyją w świecie własnych oczekiwań, które potrafią realizować w największej nawet hipokryzji. Mężczyźni są tymi, którzy wyznaczają ramy funkcjonowania swoich kobiet. Jedyny wydający się przyzwoitym i nieobciążonym jakimś ciężarem dwuznaczności w portretowaniu swego zachowania to partner zawodowy głównej bohaterki. Ale to zapewne celowo postać papierowa, przezroczysta. Pisząc o każdej z kobiet, Graca sięga do tego, co najważniejsze: najpierw pokazuje to, co oczywiste w życiu bohaterek, a potem nakłada swoje szare narracyjne cienie na każdą z nich. I dzięki temu wizerunki kobiet są tu tak atrakcyjne literacko. Nawet jeśli te kobiety są postaciami epizodycznymi powieści. Jak pewna staruszka dziwaczka, która odegra kluczową rolę w rozwiązaniu zagadki kryminalnej.

„Czarny poniedziałek” postrzegam jako kryminał soczysty, nieoczywisty i bardzo wartościowy. Widać, że Agnieszka Graca sporo przeczytała literatury należącej do tego gatunku, zanim zdecydowała się napisać własną powieść. Świetne jest tu połączenie wątku kryminalnego z obyczajowym. Tak denatka, jak i detektywka uczestniczyły w Czarnym Proteście. Połączyła je chęć sprzeciwu wobec polskiej rzeczywistości coraz bardziej opresyjnej wobec kobiet. Graca nie kryje również, że jej książka ma zawierać także wyraziste stanowisko wobec świata wykreowanego przez współczesną polską politykę. Jednakże nie jest ani oczywista, ani przewidywalna w swoich diagnozach czy sugestiach. Co więcej, potrafi pewne kwestie uczynić nieoczywistymi. Kiedy orientujemy się, że niektóre elementy kryminalnej intrygi stają się banalne. A w tej banalności jednocześnie najbardziej skomplikowane. Dlatego świetny jest tu balans między detektywistyczną dedukcją a bezradnością odbiorcy i bohaterów, kiedy odsłaniane będą kolejne tajemnice – tak pozornie oczywiste, a tak trudne do zrozumienia.

I wracam do portretowania związków, bo tutaj Agnieszka Graca chce mówić głośno i wyraźnie. Znakomita jest scena, w której jedna z bohaterek poprawia ramkę zdjęcia rodzinnego, które krzywo wisi na ścianie. Ona i jeszcze kilka osób gotowi są zrobić wszystko, by wizerunek szczęśliwego życia rodzinnego pozostał nieskalany, choć może być okrutnie fasadowy. W trakcie śledztwa ujrzymy rozłamy, pęknięcia i miraże kilku związków, jednak przede wszystkim przyjrzymy się temu, jak losy bohaterów wyglądają z perspektywy tej, która życie utraciła. Denatka oczywiście nie zabierze głosu, jednak Graca opowie o tym, jak złudne i bolesne życie pełne pozorów prowadzili inni, co odbijało się na kondycji psychicznej tej, która mogła być bliska samobójstwa, jednak z pewnością go nie popełniła.

„Czarny poniedziałek” to w końcu interesująca rozprawa o istocie i celowości macierzyństwa. O tym, w jaki sposób decyzje o posiadaniu lub nieposiadaniu potomstwa kształtują relacje w związkach. Kim stają się dzieci dla swoich rodziców, którym z różnych powodów zaczyna być ze sobą trudno. Graca opowiada zarówno o tym, jak w Polsce trudno być matką, jak również o tym, jak trudno jest nią nie być. Wszystko w atmosferze narastających wątpliwości, kiedy kwestionowane są niektóre życiowe wybory bohaterów. Dlatego ten kryminał jest barwny i nieoczywisty. Agnieszka Graca oprowadzi nas po Krakowie, w którego smogu ukryły się rodzinne tajemnice, lecz również tajemnice tych, którzy z różnych powodów są osobni, samotni. Wszystko napisane żywym językiem i opowiedziane w taki sposób, że intrygujące zakończenie bardzo mocno zapadnie w pamięć.

2023-09-21

„Krzywym pługiem” Itmar Vieira Junior


Wydawca: Wydawnictwo Glowbook

Data wydania: 21 września 2023

Przekład: Eliasz Chmiel

Liczba stron: 280

Oprawa: twarda

Cena det.: 43 zł

Tytuł recenzji: Rozpacz i determinacja

Tak przejmującej brazylijskiej powieści nie czytałem chyba od czasu „Brody zalanej krwią” Daniela Galery. Porównanie z tamtą powieścią nasuwa się samo, kiedy uświadamiam sobie, że tak mógłby brzmieć alternatywny tytuł książki Itmara Vieiry Juniora. Ale obie narracje łączy również głęboka refleksja nad tym, w jak bezkompromisowy i często brutalny sposób bierzemy na siebie brzemię przeszłości swoich przodków, jak nic nie możemy z nim zrobić, jak bardzo bezradni jesteśmy wobec okoliczności, które ukształtowały nasze postrzeganie świata i wrażliwość. Galera opowiadał dużo bardziej kameralną historię niż Vieira Junior. „Krzywym pługiem” to nie tylko znakomita powieść obyczajowa o udręce egzystencji, którą określiły zbiegi okoliczności i historyczne absurdy. To także powieść o tym, co samemu autorowi najbliższe – dotyczące jego pochodzenia oraz badań naukowych, których się podejmował. Mamy tutaj wrażliwość pisarza, ale również czujność oraz drobiazgowość naukowca skoncentrowanego na ważnych kwestiach socjologicznych, antropologicznych, historycznych i przede wszystkim historyczno-społecznych. To książka o Brazylii, która płacze, krwawi, żyje w biedzie i wiecznie doświadcza niesprawiedliwości dziejowej. A raczej opowieść o tych Brazylijczykach, którym w konkretnym miejscu i w danych warunkach żyć po prostu nakazano. To nie tylko rzecz o niewoli jako takiej. Bardziej wysublimowana historia egzystencjalnego piekła rodzącego się z takiego rodzaju nierówności społecznej, w której krzywda i niesprawiedliwość nieustannie przechodzą z pokolenia na pokolenie. Bo to świat, w którym matka gotowa jest zabić własne dziecko, by nie było niewolnikiem. Ale jest tu również pięknie opisana historia pewnej rodzinnej bliskości. Opowieść o więzach rodzinnych mogących przetrwać najgorsze. Poruszająca książka o relacjach z najbliższymi i jednocześnie okrutna powieść o tym, jak trudno tym ludziom uwierzyć w jakiekolwiek lepsze jutro.

Pracują jak niewolnicy. Ich zarządcy mają, czego tylko zapragną, a mogą mieć jeszcze więcej – bo mogą odebrać im absolutnie wszystko. Żyją w społeczności, w której cykl funkcjonowania wyznaczają modlitwy oraz uprawa ziemi. Wiedzą, że przybyli do kraju, w którym nie uzyskają niczego dla siebie, a wciąż będą czyjąś własnością. Wyobcowani, przepracowani, skazani na szereg przeciwności losu – co symbolicznie pokazują dwa żywioły niszczące wszystko wokół, czyli susza i powódź. Skazani sami na siebie, w związku z tym uciekający w stronę metafizyki, dzięki której mogą przez chwilę poczuć, że życie ma cel, a egzystencja nie umyka wraz ze śmiercią, która przychodzi tu bardzo często i zbyt szybko. Tacy są. Tak funkcjonują. Wśród nich dwie szczególne osoby.

Bibiana i Belonizja są szczęściarami. Nie zmarły przed porodem albo tuż po nim. Nie spotkała ich śmierć w wyniku skrajnego ubóstwa. Są jednymi z tych, które przeżyły, a nie było to dane wszystkim z ich rodzeństwa. Dziewczynki poznajemy w strategicznym i symbolicznym jednocześnie momencie fabuły: odkrywają w walizce babki nóż, z którego postanawiają zrobić użytek. Dziecięca niefrasobliwość zdeterminuje ich losy na zawsze. Ale nie będą świadome historii narzędzia, którym wyrządzają sobie krzywdę. Itamar Vieira Junior o ostrzu noża chce napisać dużo więcej, niż mogłoby się to wydawać na początku. W świecie przedstawionym tej powieści wszystko jest podporządkowane bolesnym cięciom. Codzienność jest wyeksponowana w swojej rozpaczy i bezradności, a jednocześnie widać tu również niezwykłą ostrość w panoramicznym obrazowaniu społeczności brazylijskiej prowincji. Miejsca, w którym duchy znajdują kontakt z żywymi, a żywi coraz częściej marzą o tym, by stać się duchami i przenieść do innej przestrzeni, bo ta wyznaczająca ramy każdego żmudnego dnia jest po prostu nie do zniesienia.

Zatem siostry. Wdzięczny i popularny literacki motyw. Itamar Vieira Junior otwiera swoją powieść jednak w tak nietuzinkowy sposób, że ta ważna relacja będzie stale podawana w wątpliwość. Dorastające dziewczynki stają się młodymi kobietami, które doświadczą różnego rodzaju goryczy. W świecie, w którym lepiej nie rodzić dzieci. Gdzie zbliżenie seksualne jest po prostu jedną z wielu rzeczy do wykonania przez tak zwaną gospodynię domową. W świecie, w którym odwieczna harmonia między światem żywych i umarłych wciąż zestawiana jest choćby z tym, jak wiele może determinować kolor skóry. Bibiana i Belonizja to postacie, które pozornie wybierają ciszę, a tak naprawdę ta cisza zostaje im narzucona. Ciekawie przedstawione płaszczyzny narracyjne łączy i uzupełnia jeszcze trzecia ważna narracja. Tak stworzony tryptyk staje się przejmującą opowieścią o kobiecym samostanowieniu w świecie, który ustanowił bardzo konkretne i radykalne prawa. Nie ma tu wolności dla nikogo. Ten świat jest wręcz perfekcyjnie niedoskonały w swym literackim zarysie. Tu nawet pies ma złamaną łapę. Przodkowie rodziny sióstr zostali sprowadzeni do Brazylii jak do więzienia. One dwie również w nim tkwią. Być może przez to, że stają się niewidzialne. Ale dzieje się tak tylko pozornie. Brazylijski prozaik opowie nam nietuzinkową historię emancypacyjną, snując jednocześnie narrację o społecznym i etnicznym wykluczeniu. O tym, że życie jest okrucieństwem samo w sobie, a wybawieniem może być śmierć. Sporo tu umierających ludzi, jednakże nie wszyscy umrą z przyczyn naturalnych. Jest więc mrocznie i groźnie. I są wizerunki silnych kobiet. Tych, które gotowe są mimo przeciwności losu wziąć pełną odpowiedzialność za siebie. Na tyle, na ile pozwolą im okoliczności.

„Krzywym pługiem” to powieść z intrygująco dobranym tytułem, który odnosi się do kilku płaszczyzn tej historii. W swym oczywistym znaczeniu jest po prostu opisem zniekształcenia – takiej deformacji narzędzia, za którą stoi jedynie jego bezużyteczność. I jest tu mowa o tym, co zostało zdeformowane, by narodziły się wyzysk i niekontrolowana potrzeba poniżania, a w ich wyniku cichy smutek i żal, których prawie nikt nie wyraża głośno. A jednak powieściowe siostry stają się tu przykładami nie tylko świadomego dążenia do poprawy bytu swego i ludzi wokół nich, ale są także symbolicznymi przewodniczkami po świecie, którego upokorzenia nikt nie opowiedziałby tak doskonale jak one same dzięki swoim losom.

Itamar Vieira Junior operuje tutaj wieloma przejmującymi scenami, z których niejedna rozpisana jest na kilka bolesnych akapitów. Mocno zapadają w pamięć opisy umierania ojca sióstr czy porodu, ale „Krzywym pługiem” oddziałuje sugestywnie również poprzez to, że jest to powieść napisana pięknym, jednak bardzo uporządkowanym w swej oszczędności językiem. Autor nie zamierza epatować obrazami nieszczęścia. Bardziej zbliża się do niuansowania opowieści o tym, kto i dlaczego jest tu najbardziej nieszczęśliwy. Dwie siostry wybierają swoje drogi pozornie samodzielnie. Każda z nich jednak wraca w pewnym momencie do punktu wyjścia – egzystencjalnej samotności. Jest to opowieść o tym, jak samotnie przeżywa się wiele rodzajów przemocy. O niej Itamar Vieira Junior pisze w zasadzie trzy powieści: jedną portretującą zniewoloną społeczność, drugą opowiadającą o desperacji aktów przemocy, a trzecią o jej strukturalnej sile, bo okazuje się, że przemoc wrosła w portretowanych ludzi, gdyż to ona ich kształtowała od urodzenia.

Jaką diagnozę stawia „Krzywym pługiem”? Nie wydaje mi się, żeby była to powieść w jakikolwiek sposób dydaktyczna. Bardzo ciekawie opowiada o nierównościach społecznych i przekazywanej z rodziców na dzieci bezradności wobec różnych form zniewolenia, jednak najmocniej oddziałuje na wyobraźnię chyba ta najbardziej symboliczna warstwa literacka – bo to przecież powieść o przywiązaniu, miłości, zjednoczeniu w rozpaczy oraz rozpaczliwych próbach bycia lojalnym wobec najbliższych. Narasta tu także napięcie, nie jest to statycznie przedstawiony świat autorskich fantazji. To bardzo bolesne lustrzane odbicie, którego Brazylia pewnie nie chciałaby oglądać. Ale jest to także ważna historia o tym, co tworzy brazylijską tożsamość narodową i kulturową, kto lub co ten kraj dzieli i dlaczego wciąż niesprawiedliwość i przemoc mają się tam tak dobrze. Niewiele w zasadzie wiem o Brazylii, więc nie jest moim zamiarem udowadnianie, jak silnie związana z problemami tego kraju jest recenzowana przeze mnie powieść. Wiem jedynie, że „Krzywym pługiem” to uniwersalna opowieść o tym, jak zdeformowany świat może deformować obszar emocji i uczuć. I jak w takich warunkach mimo wszystko kochać, przywiązywać się do siebie i dawać sobie nawzajem tyle poczucia bezpieczeństwa, na ile pozwalają okoliczności.

2023-09-18

„Mr Loverman” Bernardine Evaristo

 

Wydawca: Wydawnictwo Poznańskie

Data wydania: 27 września 2023

Przekład: Aga Zano

Liczba stron: 368

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 54,90 zł

Tytuł recenzji: Poszukiwacze

Kiedy przed dwoma laty recenzowałem „Kobietę, dziewczynę, inną”, napisałem na wstępie, że ta książka sama się czyta. I powtórzę się nie tylko dlatego, że znakomitą pracę translatorską nad tą powieścią wykonała Aga Zano, jak zresztą i przy wspomnianej wyżej. Tym razem wydaje się, że Bernardine Evaristo stawia na innych bohaterów, bo przecież na pierwszym planie znajdą się Barry i Morris – wiekowi geje, którzy pragnęliby spędzić wspólnie jesień swojego życia bez ukrywania tego, co ich łączy od wielu dekad. A jednak mam wrażenie, że dzieje się inaczej. Mimo pełnokrwistości obu postaci, w znakomity i trochę zadziorny sposób ze sobą skontrastowanych, najciekawsze wydają się u Evaristo… ponownie kobiety. Te nieobecne i te obecne w sposób stygmatyzujący. Te, o których się opowiada, za które się opowiada, i te gotowe mówić o sobie donośnie oraz dosadnie. Dlatego czytałem „Mr Lovermana” trochę jak uzupełnienie „Kobiety,dziewczyny, innej”, a trochę jak apendyks do „Manifestu”, w którym poznawaliśmy losy córki „brązowego emigranta” walczącej z różnego rodzaju wykluczeniami. Tu będziemy mieli sędziwego „brązowego emigranta”, który przez lata sam się z czegoś wykluczył, hipotetyczną przyszłość ze swym partnerem nazywa „otchłanią towarzyskiego wykluczenia”, a jego samego niekoniecznie interesuje bycie osobnym jako świadectwo własnej wolności, mimo że pochodzi z miejsca, w którym kolonializm krzywdził jego przodków.

Sama historia zapowiada się i rozwija w dość oczywisty sposób. Mężczyzna w jesieni życia, którego pożycie małżeńskie jest udręką i który już na początku powieści deklaruje, że chce wreszcie skończyć z udawaniem, by móc wtulać się w  ramiona ukochanego mężczyzny. Tamten tymczasem pozbył się swojej żony, co było procesem dość kosztownym – przede wszystkim w dosłownym tego znaczeniu. Bernardine Evaristo niczego nie komplikuje, ale przepięknie i zachwycająco autoironicznie niuansuje wszystkie przemyślenia i działania zmierzające do odsłonięcia życiowych tajemnic oraz dążenia do możliwości wykorzystania reszty życia bez bycia cieniem pozbawionym największej satysfakcji – spełnionego związku z ukochaną osobą. Tak więc jest zachowawczy Morris, który cierpliwie (?) czeka na spełnienie obietnicy swego wieloletniego kochanka, że wreszcie po rozwodzie z nim zamieszka, ale mamy także dużo ciekawszego Barry’ego. Nie tylko dlatego, że ciężar egzystencjalnych rozterek autorka przenosi na jego barki, gdyż Morris jest postacią w pewien sposób oczywistą albo niedomagającą się pogłębionego wizerunku psychologicznego. Barry jest fascynujący jako nieszczęśliwy mąż, niefortunnie postępujący lub płacący za niefortunność życia swoich córek ojciec, niebywale zabawny, a przy tym czuły i empatyczny dziadek nastolatka, który stanie się pierwszym zaskoczonym świadkiem jego tak zwanego coming outu. Ale jest to postać także ciekawa z punktu widzenia tego, jak nazywa i opisuje świat, w jaki sposób werbalizuje siebie w płynnej angielszczyźnie i odziedziczonym z karaibskiej wyspy językiem patois. Barry jest epicentrum frustracji, rozmaitego rodzaju zderzeń, dwuznaczności, różnych rodzajów niepokoju, lecz przede wszystkim jest przezabawnym i ciepłym facetem, w którego blasku opromieniającym pierwszy plan tylko przez chwilę grzeją się wspomniane wcześniej bohaterki.

Nie chodzi wcale o to, że Bernardine Evaristo rozpoczyna od dowcipnego wizerunku żeńskiego towarzystwa kościółkowego, czyli naturalnego środowiska żony udręczonego bohaterka. Carmel jest udręczona przez tego, który sam się dręczy. I zaskakująco sprawnie stworzyła barierę, dzięki której może w swojej samotności być nie tyle nieszczęśliwa, ile raczej obojętna. Wobec męża, który jest wulkanem rozmaitych emocji, gdy usiłuje nazwać swój wieloletni związek inaczej niż metaforą uwięzienia bez możliwości starania się o wyjście warunkowe.

Poszukiwania wolności to główny temat tej wbrew pozorom wielowątkowej powieści Evaristo. Można odnieść wrażenie, że „Mr Loverman” ma taką konstrukcję, by bohaterowie książki najwyraźniejsi byli w tym, co gotowi są poświęcić w imię wolności i dlaczego z różnych powodów są ze sobą nieszczęśliwi. Nie wspominam teraz różnych relacji, bo te dodatkowo wikłają skomplikowane wizerunki postaci. Evaristo nie pozostawia swoich bohaterów i bohaterek poza społecznymi kontekstami. Ani poza uwarunkowaniami, których obraz pisarka nakreśliła w książkach, które polski czytelnik miał już okazję poznać. Zdobywanie wolności to zatem złożony, bolesny i niejednokrotnie wyczerpujący proces. Barry nie wie, jak wydostać się ze swojej matni zniewolenia. Nie definiuje jej wcale tylko smutne pożycie małżeńskie. Barry, stopniowo uświadamiając sobie, jak ważną częścią jego tożsamości jest seksualność i jak zasadnicze idzie za tym przynależenie do pewnej kultury oraz do pewnego środowiska, zaczyna rozumieć, że przynależy do czegoś więcej niż tylko do Morrisa, z którym dziś wiąże go już wierność oparta trochę na przyzwyczajeniu, choć obaj panowie nadal są aktywni seksualnie i wciąż na nowo udowadniają sobie, jak cenne są dla nich nie tylko ich umysły, lecz również ciała. Barry to metafora człowieka niegotowego wejść w taki rodzaj zależności, w którym trzeba poświęcić nieco więcej niż modyfikację światopoglądu. W tym znaczeniu siedemdziesięcioczteroletni Barry wciąż jest zagubionym w świecie dzieciakiem, którego nikt nie chce albo nie może poprowadzić przez chwilę za rękę.

„Mr Loverman” to książka w znakomitym stylu demaskująca mit o tym, że życiowa mądrość ma zawsze przychodzić z wiekiem. Trudno powiedzieć, czy dotychczasowe doświadczenia wszystkich bohaterów nauczyły ich mądrości bądź rozwagi. Każdy członek rodziny Barry’ego z jakiegoś powodu cierpi i wciąż na nowo czegoś poszukuje. Te poszukiwania są tu najciekawsze. Pozornie ukryta w tle żona, piekielne źródło największych problemów Barry’ego, wcale nie musi być tym, kim się wydaje. A wręcz jest to chyba dużo ciekawsza charakterologicznie zagadka tej dynamicznej powieści, biorąc pod uwagę interesującą narrację drugoosobową, pewien istotny głos komentujący poczynania bohaterki.

Antigua i Barbuda – zakładam, że część czytelników nie będzie wiedziała, gdzie szukać tych miejsc na mapie. A ponieważ byłem dobry z geografii oraz interesują mnie historie takich miejsc, do których docierała tak zwana cywilizacja białego człowieka, czytałem Evaristo z jeszcze większymi emocjami, ponieważ to rzecz o dramacie antropocentryzmu, ale i ciekawa rozprawa z tym, w jaki sposób przemocowa historia miejsca, z którego się pochodzi, zakorzenia się i zapamiętuje na zawsze, gdy usiłujemy definiować, czym może być życiowa niesprawiedliwość. Barry wie, że ta niesprawiedliwość to nie tylko fakt, że latami ukrywa się ze swoim ukochanym, wiodąc smutne życie pośród pozorów, z których jego przyjaciel uwalnia się dużo wcześniej. Warto również zwrócić uwagę na to, jakim typem mężczyzny jest właśnie Barry. Co dla niego oznacza opozycyjność wobec kobiety i dlaczego nie chodzi w tym wszystkim tylko o to, że kobiety po prostu nie pociągają go seksualnie. „Mr Loverman” jest więc kolejną ciekawą rozprawą socjologiczną z tym, jak definiuje się płeć, upokarza przez to definiowanie, wprowadza szereg nierówności i wyprowadza w kierunku absurdalnego myślenia, że oczekiwanie szczęścia oraz wolności ma być uzależnione od tego, czy jesteśmy kobietą, czy mężczyzną. Evaristo w każdej powieści jest trochę socjolożką, a trochę publicystką. Tutaj dodatkowo okrasi swoją historię niebanalnym poczuciem humoru, dzięki któremu ujrzy się świat trosk, uprzedzeń oraz różnego rodzaju krzywd, jednak będzie się szło przez życie z takim rodzajem uśmiechu, na który nie mogą się zdecydować postacie, którym w tym życiu towarzyszymy.

Ta książka opowiada o tym, że odwaga bycia sobą to czasem pomoc komuś, kto chce być sobą za wszelką cenę. Ale również napisana w znakomitych proporcjach słodko-gorzkich diagnoz książka o tym, jak żyją w Wielkiej Brytanii potomkowie mieszkańców skolonizowanych terytoriów. Wszystkie postacie w twórczości tej pisarki miotają się nieco ze swoją lub narzuconą sobie brytyjskością. Tu dodatkowo przeczytamy wzruszającą historię o lojalności i o tym, że niektórzy za wszelką cenę chcą zacierać cienie krzywd, które innym wyrządzili. 

2023-09-12

„Zwycięzcy” Fredrik Backman

 

Wydawca: Wydawnictwo Marginesy

Data wydania: 6 września 2023

Przekład: Anna Kicka

Liczba stron: 688

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 59,90 zł

Tytuł recenzji: Zło z prowincji

Wszyscy, którzy przed rokiem z uśmiechem na twarzy czytali „Niespokojnych ludzi” Fredrika Backmana, będą z pewnością zaskoczeni jego nową książką. Nie tylko dlatego, że niewiele będzie tu do śmiechu, a specyficzny humor autora – ujawniany przede wszystkim poprzez komizm słowny w dialogach – nabierze zdecydowanie czarnego charakteru. „Zwycięzcy” to przede wszystkim książka, która znacznie uciekając od stereotypizowania obecnego momentami w „Niespokojnych ludziach” opowie o ludzkiej naturze, ukazując co prawda wiarygodne wizerunki psychologiczne pojedynczych bohaterów, ale portretując głównie zbiorowość. Niesamowita jest empatia, drobiazgowość, czułość wobec szczegółów i wyjątkowo mroczna aura, z jakimi Backman tym razem będzie starał się opisać człowieka. Uwikłanego w skomplikowane i toksyczne relacje, z tendencjami ucieczkowymi, człowieka pogodzonego ze swoim losem albo tożsamego z miasteczkiem, którego czasami nienawidzi. Zasadnicza teza tej książki wskazana jest wyraźnie, ale jej znaczenie odkrywamy dopiero po przeczytaniu całości wraz ze wstrząsającym finałem. Otóż trudno nam walczyć ze złem – w nas i wokół nas. Być może jest to niemożliwe, bo to zło zwyczajnie przychodzi i odchodzi. Szwedzki prozaik spróbuje wypunktować momenty oraz zbiegi okoliczności, w których zło się pojawia. Wdziera się w serca i umysły. Pokazuje ich ruinę. A jednocześnie sieje zniszczenia wokół niczym najsilniejsze tornado.

Björnstad i Hed to prowincjonalne mieściny, które równie wiele łączy, co dzieli. Łączy przede wszystkim hokej. Backman z tej dyscypliny sportowej czyni tutaj fundament kształtowania się ludzkiej tożsamości. Ludzie określają się przez swój stosunek do hokeja. I rywalizują, bo oba miasteczka mają swoje drużyny hokejowe. Nieprawdopodobne jest to, jak wiele będzie się kryło za tym prostym podziałem. U Backmana nic nie będzie proste, bo między miłością a nienawiścią do hokeja skryje się szereg rozmaitych zależności, z powodu których trzeba się opowiadać po którejś stronie, zachować indywidualność i osobiste potrzeby realizowane poza miasteczkami. W tych dwóch ludzkich siedliskach pośród lasów pozornie nic się nie dzieje. A jednak pojawia się ponura diagnoza tej okolicy: to miejsce, „gdzie ludzie nie znoszą wszystkich i wszystkiego”. Do czego to doprowadzi? Jak wyglądać będzie mroczny rewers życia na szwedzkiej prowincji? I czy rzeczywiście tam się żyje, czuje i reaguje na innych ludzi inaczej niż w tak zwanym wielkim i cywilizowanym świecie?

Najciekawiej prezentują się tu wizerunki szwedzkich rodzin. Wszystkie wydają się podobne, lecz każda skrywa swoje tajemnice. „Wszystkie dzieci są ofiarami dzieciństwa swoich rodziców” – ta ciekawa konkluzja będzie nas prowadzić po prywatnych obszarach, w których rozegrały się różne dramaty. Fredrik Backman szczególnie ciekawie przedstawia zderzenia pokoleniowe: rodziców, którzy zastygli w niszczących ich wewnętrznie schematach działania, i dzieci usiłujące z tymi schematami zerwać. Niektóre z nich gotowe są do takich aktów desperacji jak ucieczka w dalekie miejsce. Ale z dwóch wspomnianych miejscowości nie da się uciec, jeśli się tam urodziło lub wychowało. Przestrzeń między miasteczkami staje się klaustrofobiczna. Gromadzi się coraz więcej negatywnych emocji. W tym świecie pojawią się niesprawiedliwość, obłuda, korupcja, a w końcu pewne nabrzmiałe problemy będą nie do zniesienia. I dopiero wtedy „Zwycięzcy” opowiadają o tym… w jaki sposób można stać się przegranym i jak skomplikowane jest wyjście poza zależności prowincjonalnego instynktu stadnego.

Tę słusznych rozmiarów powieść należy czytać bardzo uważnie. Backman świadomie operuje dość drobiazgowymi opisami, które pozornie nie mają większego znaczenia dla rozwoju fabuły. Ta zresztą snuje się w dość charakterystycznym powolnym rytmie. Ale wszystko może okazać się ważne. Na przykład to, że dwie bohaterki, zmierzając ku rodzącej kobiecie, o mało nie potrącają na drodze pewnego czternastolatka. Są w tej powieści symboliczne narodziny, ale równie symboliczne śmierci. Zwłaszcza jedna z nich robi tu wrażenie, bo jest finałem niezwykle mrocznej historii wyobcowania i deprecjonowania czyjegoś cierpienia. Cierpi tu bardzo wiele osób, ale każda z nich pozostaje samotnie z dużą częścią egzystencjalnej boleści. „Zwycięzcy” to bowiem książka o tym, jak można być wyobcowanym w gromadzie i do czego prowadzi izolacja od tej gromady.

Backman sugeruje, że aby zrozumieć ludzi, należy ujrzeć, do czego są zdolni, albo być wyczulonym na to, czego nigdy nie uda im się osiągnąć, choć bardzo by tego pragnęli. To, w jaki sposób powiązanie z rozgrywkami hokejowymi kształtuje mentalność dwóch społeczności, połączone jest również z tym, jak te społeczności można widzieć z większego dystansu. Nawet bez opuszczania jednego lub drugiego miasteczka. „Zwycięzcy” to historia instynktu stadnego, który eliminuje jednostki z różnych powodów niewygodne lub stawiające się na niewłaściwym miejscu. Poza uwarunkowaniami społecznymi. Jest tu sporo osób „spoza”, choć znajdują się w centrum wydarzeń i są bardzo silnie związane ze wszystkimi podłościami, które zamiata się pod dywan. A w tym wszystkim narasta agresja. Fredrik Backman opowie o tym, że agresja jest pierwszym symptomem zła, które rozpanoszyło się i i nie da się go zlikwidować.

Anatomia przemocy i agresji jest tu zarysowana bardzo delikatną kreską. Można odnieść wrażenie, że to, w jaki sposób wzbierają w człowieku pokłady wściekłości, Backman kreśli naprawdę mało wyraźnie. Ale tak to wszystko ma wyglądać. Bo wszystko dzieje się powoli. Całość tej wstrząsającej historii rozpisana jest na blisko siedemset stron. Nie ma tu przypadkowości, o czym wspomniałem wcześniej, ale nie ma również żadnego dydaktycznego tonu, gdyż wszelkie refleksje natury egzystencjalnej tym razem autor serwuje nam jedynie jako sugestie, pozbył się tendencji do wykładów w swojej prozie. I jest coraz mroczniej. To, co miało być dowcipne lub rezolutne, staje się elementem ponurej układanki. Nie mamy pojęcia, w jakim kierunku zmierzamy. Za to wydarzy się coś, co wstrząśnie społecznościami dwóch miasteczek dużo bardziej niż wywoływane wciąż na nowo animozje dzielące i krzywdzące obie strony konfliktu.

„Zwycięzcy” to też wyjątkowo przygnębiająca historia tego, co jesteśmy gotowi poświęcić, by do czegoś przynależeć. Jak bardzo bolesna jest banicja, kiedy środowisko, z którego się wywodzimy, daje alternatywę, dzieli świat na dwie części, wszystko staje się czarne albo białe, nie ma dróg wyboru, bo wielu nie rozumie, czym jest wybór. A jednak pojawiają się odważne postacie gotowe do buntu. Albo zemsty. Lojalność definiują kluby, miasteczka i rodziny. Co się wydarzy, kiedy ktoś zdecyduje się na porzucenie każdej z form tej lojalności? A może bardziej chodzi o to, w jaki sposób na zmiany i niepokoje reagują ludzie, w których odczuciu ustalony rytm życia zawiera każdy oswojony już rodzaj podłości?

Tym razem naprawdę nie będzie tak zabawnie jak w „Niespokojnych ludziach”. Ani też w żaden sposób kojąco, albowiem bolesne prawdy o ludzkiej naturze nowa powieść Backmana przedstawi nam w zaskakująco sugestywnej formie. Wejdziemy do domów ludzi, którzy tworzą rodziny szczęśliwe tylko fasadowo. Wyjdziemy z nich razem z tymi, którzy chcą mocno zatrzasnąć drzwi. Ale wciąż pozostaniemy w tej przeklętej przestrzeni przerażających zależności, poza które tak trudno się wydostać. Nieszczęśliwi rodzice uczynią nieszczęśliwymi swoje dzieci. Wielka sportowa pasja stanie się przyczyną wyjątkowo paskudnych rywalizacji i konfliktów. Jest tu również i humanistyczna nadzieja na to, że ludzkość – ta żyjąca na prowincji oraz gdziekolwiek indziej – nie jest aż tak potworna, jak mogłoby się to wydawać. Ale jedno jest pewne: Backman pokaże, jak działa spirala przemocy. Jak trudno zatrzymać zło wywołane niesprawiedliwością sprzed lat. I ile w tym wszystkim nieświadomości tego, że podąża się po równi pochyłej. Znakomita obyczajówka, która niesie w sobie dużo więcej przesłań, niż można byłoby się tego spodziewać na początku. Historia o tym, że potrafimy mówić, że się nienawidzimy, ale tak naprawdę przede wszystkim się nie rozumiemy i nie chcemy naprawdę zrozumieć.

2023-09-04

„Mam do pana kilka pytań” Rebecca Makkai

 

Wydawca: Wydawnictwo Poznańskie

Data wydania: 6 września 2023

Przekład: Rafał Lisowski

Liczba stron: 552

Oprawa: twarda

Cena det.: 64,90 zł

Tytuł recenzji: Bolesna pamięć

Obszerna nowa powieść Rebeki Makkai złożona jest przede wszystkim z tez, wątpliwości i licznych znaków zapytania. Właściwie cała jest zagadką, a jednocześnie przepełniona niepokojem oraz niepewnością głównej bohaterki – której wizerunek psychologiczny wnosi jeszcze więcej tego niepokoju, gdy zorientujemy się, że walczy ona nie tylko z niedającymi jej spokoju wspomnieniami ze szkolnych czasów. „Mam do pana kilka pytań” to świetnie dobrany do tej powieści tytuł, albowiem Makkai nieustannie mnoży rozmaite teorie dotyczące niewyjaśnionych spraw z przeszłości. Jest to jednak proza tak skonstruowana, że napięcie odczuwa się także we fragmentach odnoszących się do teraźniejszości. Sposób, w jaki autorka łączy retrospekcje z relacjonowaniem dylematów swojej bohaterki, której w wielu aspektach daleko do egzystencjalnego spokoju, jest zasadniczą zaletą tej książki, bo dzisiaj trudno utrzymać uwagę czytelnika na ponad pięciuset stronach, a Rebecca Makkai robi to znakomicie. To rzecz, w której padają pytania trudne i jednocześnie oczywiste. Boleśnie retoryczne. Pytania o niesprawiedliwość, powtarzaną krzywdę, o to, dlaczego wobec sprawców nie wyciąga się konsekwencji za strukturalną przemoc wobec kobiet. To też odważna książka o tym, jak ogromne znaczenie dla wymierzania kary adekwatnej do czynu ma to, kim się urodziliśmy, jaki mamy kolor skóry, pozycję w społeczeństwie, a przede wszystkim opinię w nim.

Makkai zaczyna znakomicie. „Kojarzycie ją?” – proste pytanie z jakże istotnym zaimkiem. Tak, tę znaną z codziennego życia. Tę ze szkoły. Tę z pracy. Tę z miasteczka. Tę, której przydarzyło się nieszczęście, ale trudno o nim myśleć jedynie ze współczuciem, bo zaimek jednocześnie upodmiotawia i deprecjonuje. Ta, którą mamy skojarzyć, na pewno pojawiła się w życiu każdego z nas. Jakaś dziewczyna, która stała się ofiarą przemocy. Ta, którą zgwałcono. Ta, której odebrano szansę na dalsze życie. Ona, żyjąca tuż obok, niewadząca innym, czasami przezroczysta, istotna dopiero po swojej śmierci. Zatem kojarzycie ją? Czy może bardziej kojarzycie sytuację, w jakiej się znalazła? Osaczona przez przeciwnika nigdy nieponoszącego kary za zbrodnię, którą popełnił. Ta, której już nie ma. Pozostaje tylko pamięć krzywdy. Albo rozpamiętywanie tego, dlaczego do niej doszło.

Bodie po dwóch dekadach od tragicznego wydarzenia, które na zawsze naznaczyło pewną elitarną szkołę z internatem, powraca do miejsc, gdzie zdobywała nowe doświadczenia życiowe, ale powraca przede wszystkim mentalnie – do zdarzenia wbitego w jej świadomość na zawsze. Rozdarta między dramatami codziennego życia a tym, co i w jaki sposób pamięta, bohaterka usiłuje zrozumieć to, nad czym nikt już nie chce się zastanawiać. Jako charyzmatyczna opiekunka inspiruje młodych ludzi do tworzenia podcastów o intrygujących wydarzeniach z historii szkoły, którą kiedyś skończyła. Jednym z takich wydarzeń była mroczna śmierć siedemnastolatki. Ta, o której się kiedyś mówiło, a potem dość szybko zapomniało, ma imię i nazwisko – to Thalia Keith, dziewczyna utopiona w basenie. Nie ma już osoby noszącej to imię i nazwisko. Jest jedynie to, co pozostało po niej w pamięci innych. A niewielu tak obsesyjnie myśli o tej dziewczynie jak Bodie. Zaczyna się intrygująca i przerażająca podróż w przeszłość. Makkai wraz ze swoją bohaterką zada w tej powieści mnóstwo pytań – nie tylko o krzywdę wyrządzoną Thalii. Bo jest to przecież opowieść o tym, że pewne sprawy dzieją się wciąż na nowo. Wciąż gdzieś ktoś unika odpowiedzialności za przemoc. I zwykle jest to szanowany przez otoczenie dobrze sytuowany biały mężczyzna, gotów popełnić największą zbrodnię bez konieczności poniesienia za nią odpowiedzialności.

Największą zbrodnią, o której opowiada ta powieść, jest zbrodnia niepamięci. Bodie wskrzesza denatkę, poprzez starania, by jej historię ujrzano z innej perspektywy. Nie z perspektywy zamkniętego śledztwa, które ujawniło winnego płacącego teraz za to, co zrobił. Tylko że przed laty wcale nie wydarzyło się to, co funkcjonuje obecnie w świadomości tych, którzy chcą jeszcze pamiętać tamten fragment przeszłości. Jaki związek z dramatycznymi wydarzeniami sprzed lat ma mężczyzna, o którym mówi tytuł powieści? Kim jest pan, któremu Bodie chce zadać kilka zasadniczych pytań, aby uwolnić się od udręki pamiętania krzywdy, za którą stało także wiele mrocznych spraw z jej życia? „Mam do pana kilka pytań” to książka o bardzo przemyślanej konstrukcji. Niepokojące nieścisłości dotyczące zgonu nastolatki pęcznieją tutaj i tworzą fundament dużo bardziej przejmującego niepokoju egzystencjalnego. Bodie jest pełna wątpliwości, a jednocześnie wściekłości i bezradności. Jej dawna koleżanka nie żyje. Ona swoim życiem może dać świadectwo tego, jak mocno zakorzeniają się w nas traumatyczne wspomnienia i jak bardzo można przejąć się losem kogoś, czyj los nie obchodzi choćby w najmniejszym stopniu oprawcy usiłującego uciec przed wymiarem sprawiedliwości.

Pojawia się w tej powieści wyraźnie zaznaczona refleksja, że zwykle nie uważamy kogoś za zdolnego do popełnienia potwornego czynu, ale to wcale nie znaczy, że ten człowiek naprawdę nie jest do tego zdolny. Bodie jest wyrazicielką sprzeciwu i gniewu autorki. Makkai chce opowiadać o wszystkich tych dziewczynach i kobietach, które zostały zdeprecjonowane, które lekceważono w ich cierpieniu, które po swojej śmierci stały się po prostu numerami ewidencyjnymi śledztwa. Śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach bardzo ciekawie jest tu wciąż zestawiana z pulsującym niepokojem życia. Można cierpieć w imieniu kogoś, czyje cierpienie już się zakończyło. Można umierać w inny sposób niż podczas brutalnego morderstwa: to śmierć mentalna wynikająca z mnożących się wątpliwości i zagadek. Bodie jest wyrazicielką cierpienia i lęku, których doświadcza przez wiele kobiet. Ale także swoistą ambasadorką dążenia do prawdy o każdym rodzaju ludzkiej podłości. Zaczynając czytać, nie sposób przewidzieć, jak głęboko i boleśnie wedrzemy się w pozornie zamkniętą przeszłość. Jesteśmy opowieścią o krzywdzie przez cały czas, kiedy o niej pamiętamy – to jedna z ciekawych tez, które można wysnuć, czytając Makkai. Druga dotyczy tego, w jakim kierunku mogą prowadzić próby rekonstrukcji zdarzeń, do których nikt z różnych powodów nie chce wracać.

Bodie wraca do miejsca, w którym zdobywała doświadczenie, ale również spotyka się z rówieśnikami. Te konfrontacje będą równie ciekawe jak cały proces odtwarzania mrocznych zdarzeń, by odsłaniać coraz bardziej przerażające szczegóły. Intrygujące jest to, w jaki sposób pamięć zderza się tutaj z mentalnością osób w tak zwanym dojrzałym wieku. Kto i dlaczego usiłuje wyprzeć z pamięci czas przeszły? Kto i dlaczego go zracjonalizował? Z kim tak naprawdę chciałaby porozmawiać Bodie i co się z nią dzieje, kiedy wciąż nie może zapomnieć tego, co było, i nie jest w stanie racjonalnie spojrzeć na wyrok sądu, spojrzeć na skazanego, który przecież jest niewinny?

„Mam do pana kilka pytań” z każdym kolejnym rozdziałem zagęszcza atmosferę podejrzeń, natomiast środek ciężkości rozkłada się tu częściowo na młode osoby, które pod kierunkiem Bodie próbują zajrzeć w otchłań przeszłości. Jeśli jest to książka o obsesji, to z pewnością nie o obsesji pamiętania, która może rujnować. Bardziej o tym, jak obsesyjnie próbujemy jak najszybciej znaleźć oraz ukarać w swojej świadomości sprawcę zbrodni, która czasem jest tak zawikłana, że nie sposób jej zracjonalizować. Makkai opowiada o każdej kobiecej krzywdzie, która nie doczekała się sprawiedliwości w postaci ukarania krzywdziciela. To rzecz o tym, czym jest milczenie wobec krzywdy. Jak się w nim kryjemy i dlaczego tak się dzieje. Główna bohaterka to postać jeszcze bardziej skomplikowana przez to, w jakiej relacji znajduje się ze swoim mężem, co tę relację nadwyręży i co każe Bodie zdawać egzamin z lojalności. W tym wszystkim nieopowiedziana wprost, ale nietrudna do odczytania uniwersalna opowieść o tym, że kobiece krzywdy mają kamienną twarz. Twarz unieruchomioną i zaklętą w ogromie cierpienia, o którym się milczy. Ta powieść sugeruje, że wyobcowanie może być pokłosiem niesprawiedliwości milczenia lub alienacji społecznej. Ktoś komuś wyrządził okrutną krzywdę. Ktoś komuś odebrał życie. To przypadkiem ta, którą znamy, nie my sami. Ale i ta, która szuka sprawiedliwości. Albo stara się zerwać zasłonę milczenia, by zadać niewygodne, lecz ważne pytania. Pełna napięcia, epickiego rozmachu w portretowaniu egzystencjalnych wątpliwości i przede wszystkim bardzo ważna społecznie powieść. Zapada w pamięć. Nawet jeśli pamiętanie będzie niewygodne.