Wydawca: JanKa
Data wydania: 1 grudnia 2016
Liczba stron: 238
Oprawa: miękka lakierowana
Cena det.: 28,56 zł
Tytuł recenzji: Zatrzymać się
Literacka propozycja
Wojciecha Szlęzaka jest ciekawa przede wszystkim dlatego, że to intrygująca
historia o słuchaniu, czyli czynności, od której z dekady na dekadę odwykamy,
koncentrując się przede wszystkim na mówieniu, wyrażaniu, często niepotrzebnej
ekspresji, rozpaczliwym egocentryzmie. Można zastanawiać się nad tym, czy
egocentrykiem nie jest przypadkiem ten, w którego słowa wsłuchuje się narrator
książki, ale w „Cieniu jabłoni” chodzi przede wszystkim o ten wyjątkowy moment
zrozumienia drugiego człowieka. Nie chodzi tylko o empatię, bo nie mamy pojęcia
o tym, czy wysłuchiwane historie znajdują pełne zrozumienie. Szlęzak udowadnia, że mijamy się na co
dzień z lękiem być może także z obawy przed pewnym przytłoczeniem historiami
innych. Nie jesteśmy na nie gotowi, bo wciąż nie stworzyliśmy tej własnej.
Dlatego rozpaczliwie błądzimy pośród niezrozumienia. Nie chcemy się słuchać. Nie chcemy znaleźć dla siebie czasu. Dwóch
mężczyzn z tej powieści znajdzie czas, by naprawdę się zatrzymać. Znaleźć
porozumienie i wykorzystać moment, w którym to, co minione, nadaje znaczenia
temu, co obecnie. Ta narracja przekonuje o tym, że możemy pozostawić trwałe ślady
po sobie w drugim człowieku, ale ukazuje także ogromny deficyt braku chęci, by
pochylić się nad czyimiś słowami. W spowiedzi tej książki jest pewna ekspiacja,
ale przede wszystkim daje ona obu stronom komfort zbliżenia się do istoty
człowieczeństwa. Nie przez to, co się osiągnęło, ale przez wypunktowanie braków
i deficytów. Okazuje się, że porzucone miejsca, plany i marzenia mogą
opowiedzieć o tym, kim jesteśmy, dokładniej i sugestywniej niż stan naszego
posiadania i samopoczucie w danej chwili.
Szlęzak
stawia pytanie o to, czy jesteśmy całkowitym przypadkiem zrodzonym z genów, czy
też niepowtarzalną integralną osobowością, której nie możemy właściwie nazwać.
Sześćdziesięciodziewięcioletni Grzegorz podaje w wątpliwość nie tylko to, kim
się stał, ale przede wszystkim to, dlaczego dziś jest taki, a nie inny. Pośród
wspomnień, nierzadko gorzkich i nierzadko zmuszających do nostalgii, próbuje
sam sobie odpowiedzieć na pytanie o to, co się w jego życiu wydarzyło, że nadal
nie może czuć się spełniony, nie jest w stanie zdefiniować osobistego
szczęścia. Jego słuchaczem jest młodszy zapewne o dwa pokolenia mężczyzna
porzucający zgiełk miasta i uciekający w rodzinne strony. Piewca podkrakowskiej
prowincji zbliżony może nieco do Andrzeja Muszyńskiego, ale jednocześnie
bardziej refleksyjny. Trochę domorosły filozof wpadający w pułapkę poetyckiej
biegunki przymiotników i pustosłowia. Niemniej uważny, baczny, zdecydowany na
bunt wobec rzeczywistości, z której wydobywa się dopiero, formuje swoje
kształty.
Grzegorz
Adamczyk zdaje się uformowany. Życie za nim. Młody obserwator nie jest w stanie
zrozumieć przyczyn jego eskapizmu. Dlaczego biznesmen, który może uchodzić za
człowieka spełnionego zawodowo, ucieka do prowincjonalnego domu i w nim
zatrzymuje czas razem z dręczącymi wspomnieniami?
Szlęzak pozwala poznać swojego bohatera poprzez to, co przeżył i czego
doświadczył. Słuchający Adamczyka narrator nie jest pewien, ku czemu zmierzają
opowieści ani dlaczego chce ich słuchać tak zachłannie. Tymczasem odtwarzana
jest przeszłość z detalami, pośród których kryją się niezadane do tej pory
pytania. Wątpliwości natury egzystencjalnej, ale także wciąż obecny lęk – o to,
że coś było nie tak, nie we właściwym miejscu, nie z właściwymi ludźmi.
Retrospekcje zaczynają pewne kwestie porządkować. Upływ czasu nie ma znamion
leczniczych. W tym, co było, Adamczyk ma odnaleźć drogowskaz do tego, co
będzie. Bo życie wcale nie jest już za nim. On sam nie jest pewny własnych
uczuć i własnego kręgosłupa moralnego, a przecież snute opowieści wyraźnie
wskazują na to, że był człowiekiem prawym. Czy jednocześnie spełnionym? Pewnym
siebie w tym najbardziej intymnym wymiarze? Gotowym na to, by zrozumieć życiowe
doświadczenia we właściwy sposób?
Opowiadający swoje życie
dotychczas był dość zachowawczy. Dziś, przy swoim uważnym młodszym słuchaczu
chce określeń jasnych, kategorycznych, czytelnych i porządkujących życie. Czas
na to, by wziąć za to życie pełną odpowiedzialność. Metaforycznie zdążyć zebrać
jabłka z jabłoni, nim ta ugnie się pod ciężarem zmarnowanych owoców. Wojciech Szlęzak chce, by czytelnik – razem
z Adamczykiem – wyciągał refleksje niespiesznie. Cała ta książka to jeden
wielki sprzeciw wobec pośpiechu i małostkowości. Daje czas, by opowiedzieć, i
czas, by zrozumieć. Młodszy i starszy mężczyzna zrozumieją co innego. Ich
spotkania i opowieści będą pewnym początkiem. Jakim? Tego trzeba poszukać już
poza słowami Wojciecha Szlęzaka, w tym otwartym zakończeniu sugerującym moc
literatury opartą na początku prawdziwej opowieści, którą rozpoczyna ostatnie
zdanie tej napisanej.
„Cień
jabłoni” to wyjątkowa książka o konfrontacji z samym sobą. Pośród licznych
opowieści poznajemy ludzi, którzy miotając się w życiu, nigdy nie zaznali
komfortu pełnego kontaktu z własnym wnętrzem. Powieść sugeruje, że łatwiej o
taki kontakt w odpowiednich warunkach i że portretowana prowincja to właśnie
przestrzeń prawdziwego dialogu dwóch mężczyzn. Z
czasem dużo bardziej intrygujący staje się słuchacz niż ten, który opowiada. Z
jednej strony widzimy tę jego potrzebę oderwania się od kontekstu i od
warunkujących codzienność obowiązków. Z drugiej – jakieś ponure polactwo tego
młodego człowieka daje o sobie znać, gdy pytany o to, co słychać, raczy
rozmówcę stwierdzeniem „stara bieda”. Czego oczekuje i od czego ucieka? Dużo
bardziej czytelne jest to w odniesieniu do Grzegorza Adamczyka, który – w
przeciwieństwie do anonimowego narratora – ma pewną czytelną tożsamość, ale
kryje pod nią wyobcowanie i zagubienie.
Szlęzak sugeruje, że można
uniknąć myślenia o przyszłości, tylko umiejętnie wchodząc w przeszłość. Mam na
myśli świadomość tego, co się naprawdę przeżyło. Chodzi o to, by zdarzenia
minione nie przypominały jedynie wirującego kalejdoskopu, z którego dobieramy
sobie strzępy rozmów i zdarzeń wedle jakiegoś chaotycznego klucza. „Cień jabłoni” to apologia pewnej
życiowej harmonii przeciwstawionej pogoni za chaosem. Bohaterowie naprawdę się
zatrzymują i choć mają ku temu inne motywacje, z tego postoju i wzajemnego
zainteresowania sobą powstaje naprawdę wartościowa opowieść. Obnażająca to,
czego nie chcemy obnażyć nawet przed sobą. Dająca bezwolności i zagubieniu
prawo do tego, by doświadczyć ich naprawdę. A jednak jest specyficzna moc
płynąca z tej narracji, bo naprawdę pięknie opowiada o tym, jak wiele siły
znaleźć może w sobie każdy z nas, by z cieni i dwuznaczności wydobyć prawdziwe
definicje. A potem określać siebie za pomocą przemyślanych już pojęć.
Nie jesteśmy przypadkiem,
choć konwencja powieści wskazuje na przypadkowość bliskości relacji. Nie
jesteśmy też do końca odpowiedzialni za to, co porzuciliśmy. Utraty
paradoksalnie dają sporo zysków. Opowieść o tym udowadnia, że wchodzenie w
bezpieczny dystans wobec innych ludzi to blokowanie także samego siebie. Swojej
definicji szczęścia przede wszystkim. Utraty, błędy, frustracje i gniew także
mogą tę definicję stworzyć. Warto przeczytać Szlęzaka i na chwilę się
zatrzymać. Tak naprawdę. Z szacunkiem dla czasu, który już upłynął i któremu
warto się w bezruchu przyjrzeć. Obiecujący debiut. Z duchem Myśliwskiego w tle,
a także pewną specyficzną wrażliwością na niuanse. Dobrze się czyta, zapada w
pamięć. Ujmująca, prawdziwa historia stworzona za pomocą minimalnych środków
formalnych.
PATRONAT MEDIALNY