Wydawca: Wydawnictwo Marginesy
Data wydania: 22 stycznia 2025
Przekład: Małgorzata Glasenapp
Liczba stron: 416
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 64,90 zł
Tytuł recenzji: Portret ludzkości
Lubię czasem wracać do autorek lub autorów, którzy zirytowali mnie swoimi poprzednimi książkami. Zazwyczaj te powroty są bardzo ciekawymi przeżyciami czytelniczymi, bo pośród mnóstwa twórców świetnego debiutu i niczego poza nim są też ludzie, którzy kształtują swój warsztat pisarski i rozwijają go, korzystając z ulubionego stylu, tropu literackiego czy wypracowanej perspektywy opowiadania o rzeczywistości. Co różni „Siłę”, o której przed laty pisałem krytycznie, od znakomitej „Przyszłości”? Na pierwszy rzut oka niewiele. Podobna konwencja, taka sama forma dynamizowania fabuły, ten sam rodzaj niepotrzebnych w „Sile”, a tu interesujących dygresji oraz to, co nazwałem przed laty kręceniem globusem i wrzucaniem akcji w miejsce, na którym zatrzyma się palec. Tylko że teraz ta pozornie nieuzasadniona wielość lokalizacji ma akurat znaczenie.
Najistotniejsze jest jednak to, w jaki sposób Naomi Alderman dzisiaj, prawdopodobnie także po doświadczeniach pandemii koronawirusa, opowiada o kondycji ludzkości i tym, w jaki sposób zmierza ona do samozagłady. Albo w zupełnie innym kierunku. O tym drugim można pomyśleć, czytając książkę zwyczajnie rozrywkowo, bo konwencja thrillera science fiction jest tu bardzo sprytnie wykorzystana do głębszej egzystencjalnej opowieści o gatunku ludzkim, który pojawił się, ewoluował, stworzył opowieści o ewolucji, a teraz skupia się na przetrwaniu, gdy opowieści to za mało, a kompulsywne działania warunkowane technologiami informatycznymi to za dużo, by… naprawdę zrozumieć, że ludzkość to czasem opozycja indywidualizmu i wspólnoty, które nieprzypadkowo ukształtowały się tak, a nie inaczej. „Przyszłość” to także autoironiczna, inteligentna i pogłębiona psychologicznie narracja o tym, co znajduje się między indywidualizmem a wspólnotą.
To, co wydaje mi się najciekawsze w „Przyszłości” i co wygląda zdecydowanie inaczej niż w „Sile”, to zwodzenie czytelnika za pomocą hiperbolizacji i takiego sposobu dynamizowania fabuły, że po prostu przestaje się nad nią panować. O ile w „Sile” szło to w stronę chaosu, o tyle w najnowszej książce Alderman jest przemyślane w detalach. To nie jest tylko trochę hochsztaplerskie literacko manipulowanie uwagą czytających, to bardzo już od pierwszego zdania przemyślana książka o tym, jak żyjemy pośród iluzji, biorąc za pewniki to, co w niej tak naprawdę najsilniej jest osadzone.
Pisarka przeniesie nas w przyszłość w sensie dosłownym, bo będzie to już czas, w którym wiek XXI pokazał, co potrafi, lub raczej ludzkość pokazała, czego nie potrafi, w czym się zagubiła, czego oczekuje, a z czego zupełnie nie zdaje sobie sprawy. Pozornie apokaliptyczna wizja świata pokazanego tutaj z kilku perspektyw sprawia wrażenie, że nie wnosi niczego nowego do tego, co już wiemy o tym, ile złego zrobiliśmy sobie i swojej planecie oraz że konsekwencje podsycanego technologicznie snobizmu będą dla ludzkości, która porzuciła gdzieś atawistyczne mechanizmy obronne, bardzo tragiczne. Jednak okaże się, że tytuł nie jest wcale oczywisty, sama Alderman zaś nie ma tym razem do zaproponowania wielu truizmów, lecz pogłębione spojrzenie na to, kim staliśmy się dla siebie jako ludzkość, oferując sobie zmianę modelu życia, a przede wszystkim komunikacji. Bo z jednej strony „Przyszłość” obrazuje ludzi jako niewolników potentatów z branży technologicznej, którzy przekonani są o tym, że potrafią antycypować rzeczywistość, dzięki czemu osiągnęli niebywałe sukcesy, przede wszystkim finansowe. Z drugiej jednak – pojawia się kameralna relacja dwóch kobiet, które pozornie żyją zupełnie inaczej, jednakże połączy je nie tylko pożądanie seksualne, ale również wyraźnie zarysowane cechy kobiet silnych i charyzmatycznych. Zhen czy Martha? Trudno mi zdecydować, w której z tych postaci jest więcej charyzmy i która mocniej zapada w pamięć. „Przyszłość”, opowiadając o ludzkości poprzez biblijne czy mitologiczne nawiązania, ale także przez pogłębione szkice psychologiczne pewnych zbiorowości, które na siebie toksycznie wpływają, jest – co zabrzmi najbanalniej, ale i najbardziej prawdziwie – zwyczajnie piękną książką o miłości. Tak, o tej miłości, o której napisano już wszystko. Dlatego dla Alderman nie ma granic w wyrażaniu niejednoznaczności tej relacji, która zawiązuje się tu w zaskakujących okolicznościach.
Zhen i Marthę niewątpliwie łączy zdolność przetrwania. Jedna musiała się nauczyć, jak bolesne jest życie po tym, gdy choroba w niesprawiedliwy sposób odebrała jej matkę. Druga, również doświadczona matczyną nieobecnością, nauczyła się przetrwania, gdy uciekła z komuny stworzonej przez ojca. Samozwańczego neofitę, który zbudował wspólnotę na przemocy, ale także dzięki sztuce opowieści. Bo opowiadanie o człowieku jako takim jest bardzo istotne. Naomi Alderman będzie prowadzić swoją dynamiczną narrację o tym, w jakim kierunku zmierza ludzkość w szponach miliarderów od technologii, ale to, co cenne i najciekawsze symbolicznie, umieści w innym trybie opowiadania, dostosowanym oczywiście do tematyki oraz przesłania tej powieści. Obie kobiece bohaterki muszą stawić czoła wspólnotom ukształtowanym przez mity czy wierzenia przybierające tu także swoje nowoczesne formy, ale także swoim własnym przeciwnikom – rzeczywistym i wyimaginowanym. Obie są fighterkami i obie zrobią wszystko, by wygrać każdą życiową walkę. Czy to o kolosalny wpływ na decyzje najbardziej wpływowego potentata technologii informatycznych, czy o własne życie, które zaczyna być postrzegane z zupełnie innej perspektywy, kiedy zostaje uratowane dzięki… zaskakującemu algorytmowi, który niedoszłą zabójczynię zamienia we współczesną żonę Lota.
Ta książka to ciekawa fantazja o tym, jak łatwo można stworzyć wspólnotę i nią manipulować. „Nikt nie zdobywa wyznawców, jeśli nie ma w czymś racji”. Wystarczy znaleźć dobry argument i zgromadzić wokół siebie jego zwolenników. Potem mogą wydarzyć się rzeczy zaskakujące, ale „Przyszłość” to nie tylko narracja o zdobywaniu władzy i jej wykorzystywaniu, lecz przede wszystkim o utracie potencjału manipulacji innymi. Alderman odbieram jako tę, która po latach chciałaby rozwinąć myśl Sartre’a o tym, że piekło to inni, ale rozwijać ją w nowoczesnych dekoracjach, wciąż bazując na tym, co uniwersalne dla gatunku ludzkiego, który popełniał, popełnia i będzie popełniał błędy.
Tymczasem
nie w wyniku błędu, lecz zupełnego przypadku świat doświadczy czegoś, czego
niekoniecznie się spodziewa. Natomiast Alderman w zaskakujący nas sposób
rozprawi się z czarnymi charakterami w konwencji thrillera, tylko że użyje
sporo odcieni czerni, wkraczając także w strefę szarości, rozmycia, ostatecznej
niewidzialności czerni jako zła. Świetna powieść o samokontroli i o tym,
jakie złudzenia może tworzyć kontrolowanie innych. A sam tytuł książki?
„Jedyny sposób, żeby znać przyszłość, to przejąć nad nią kontrolę”. My zaś
przeczytamy inteligentnie skonstruowaną opowieść o tym, co naprawdę znaczy mieć
nad czymś kontrolę i jak się ją traci w iluzji kontrolowania innych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz