„Obsoletki” to książka straszna i śmieszna. Śmiertelnie poważna i niesamowicie lekka. Smutna i jednocześnie pełna witalizmu. Nie jest to właściwie książka. Formalnie przypomina niedawno wydanego przez to samo wydawnictwo „Wieloryba” Agnieszki Taborskiej, ale o ile struktura krótkich, nasyconych czarnym humorem i ironicznych tekstów Bargielskiej jest w jakiś sposób wtórna, o tyle to, o czym pisze poetka debiutująca w roli prozaiczki, jest jakością nową, dyskusyjną i kontrowersyjną.
Nieprzypadkowo rekomendacja Sylwii Chutnik znajduje się na okładce „Obsoletek”, bo nie można nie zauważyć pewnych podobieństw między pisaniem Bargielskiej a „Dzidzią” Chutnik. Obie pisarki próbują mówić o macierzyństwie niespełnionym, o jego trudach, o frustracjach matki, która zbyt szybko wychodzi ze swej roli albo też nazbyt prędko w tej roli musi się sprawdzać. Danuta Muter, pokarana przez los tytułową niepełnosprawną Dzidzią to po części narratorka „Obsoletek”, po części jedna z wielu kobiet, z którymi owa narratorka wchodzi w relacje. Bargielska bowiem pisze o bolesnych stratach i o problemach, jakie rodzą się wraz z dzieckiem. To taka szatańska biblia macierzyństwa. Książka o cierpieniu, jakie ono wyzwala i o tym, jak wiele mimo wszystko daje szczęścia.
Kim jest bowiem snująca swe rozważania bohaterka „Obsoletek”? Jest kobietą, matką, żoną, fotografką martwych płodów, artystką, demiurgiem słowa i poszukującą jakiejś granicy między życiem a śmiercią zadumaną nad przeszłością introwertyczką. Każda z tych definicji jest trafiona i jednocześnie każda niepełna. Bargielskiej chodzi w swym pisaniu głównie o to, by definiować przeżycia egzystencjalne, jakie towarzyszą kobietom balansującym między narodzinami a śmiercią. Czy logiczne jest stwierdzenie, że ktoś rodzi się martwy? Czy można być martwym za życia i jednocześnie tak intensywnie go doświadczać? „Obsoletki” to studium paradoksów, filozoficzna rozprawa ze wszystkim, co utracone, ale przede wszystkim nasycona symboliką i rozbita na kilkanaście krótkich narracji próba poszukiwania spokoju i świadectwo tego, iż czarny humor spełniać może dużo więcej funkcji niżby się po nim oczekiwało.
Swoistym przekleństwem Bargielskiej jest fakt, że niejako prowokuje pewne zdarzenia, najpierw je opisując. „Napisałam, dla przykładu, piękny wiersz o poronieniu, a dopiero potem poroniłam. Napisałam, dla przykładu, wielozdaniowe uzasadnienie, dlaczego warto robić zdjęcia zmarłym dzieciom, a potem sama zaczęłam takie zdjęcia robić”. Wydawać by się mogło, że przeczuwa wiele małych i dużych tragedii, których doświadczy w życiu. Nie jest to jednak życie tragiczne. Pośród smutków i rozczarowań rozgrywa się przecież życie – życie duchowe bohaterki, która codziennie wciąż na nowo się formuje.
Justyna Bargielska to taka matka nie-Polka. Jakieś – cytując Joannę Bator – fiksum dyrdum. Zamiast wyjąć cyca, karmić malucha, zamiast drugim zająć się po bożemu, śni że sama jest Matką Boską; zamiast siedzieć w domu i myśleć o tym, jaką papkę zrobić dzieciom, a co treściwego mężowi po pracy zmęczonemu ona z nim na temat światopoglądu dyskutuje; zamiast do piersi tulić i uciszać, w relacjach z dziećmi szorstka oraz chropowata, o jakichś śmieciach opowiada, z aparatem po prosektoriach biega, ból i smutek z twarzy osamotnionych przez martwe płody matek zdejmując.
„Obsoletki” nieprzypadkowo są zbudowane z historii krnąbrnych i niemożliwych do opowiedzenia. Niemożliwe jest bowiem to, by bolesne wspomnienia usunąć z pamięci. Uciec można w pure nonsens, w groteskę i surrealizm. Tyle tylko że Bargielska nie ucieka. Ona się mierzy. Z życiem, ze śmiercią, z własnym macierzyństwem i rozwojem osobistym, z samą sobą i z tymi wszystkimi kobietami, w których odnajduje siebie.
Wydawnictwo Czarne, 2010
KUP KSIĄŻKĘ
Nieprzypadkowo rekomendacja Sylwii Chutnik znajduje się na okładce „Obsoletek”, bo nie można nie zauważyć pewnych podobieństw między pisaniem Bargielskiej a „Dzidzią” Chutnik. Obie pisarki próbują mówić o macierzyństwie niespełnionym, o jego trudach, o frustracjach matki, która zbyt szybko wychodzi ze swej roli albo też nazbyt prędko w tej roli musi się sprawdzać. Danuta Muter, pokarana przez los tytułową niepełnosprawną Dzidzią to po części narratorka „Obsoletek”, po części jedna z wielu kobiet, z którymi owa narratorka wchodzi w relacje. Bargielska bowiem pisze o bolesnych stratach i o problemach, jakie rodzą się wraz z dzieckiem. To taka szatańska biblia macierzyństwa. Książka o cierpieniu, jakie ono wyzwala i o tym, jak wiele mimo wszystko daje szczęścia.
Kim jest bowiem snująca swe rozważania bohaterka „Obsoletek”? Jest kobietą, matką, żoną, fotografką martwych płodów, artystką, demiurgiem słowa i poszukującą jakiejś granicy między życiem a śmiercią zadumaną nad przeszłością introwertyczką. Każda z tych definicji jest trafiona i jednocześnie każda niepełna. Bargielskiej chodzi w swym pisaniu głównie o to, by definiować przeżycia egzystencjalne, jakie towarzyszą kobietom balansującym między narodzinami a śmiercią. Czy logiczne jest stwierdzenie, że ktoś rodzi się martwy? Czy można być martwym za życia i jednocześnie tak intensywnie go doświadczać? „Obsoletki” to studium paradoksów, filozoficzna rozprawa ze wszystkim, co utracone, ale przede wszystkim nasycona symboliką i rozbita na kilkanaście krótkich narracji próba poszukiwania spokoju i świadectwo tego, iż czarny humor spełniać może dużo więcej funkcji niżby się po nim oczekiwało.
Swoistym przekleństwem Bargielskiej jest fakt, że niejako prowokuje pewne zdarzenia, najpierw je opisując. „Napisałam, dla przykładu, piękny wiersz o poronieniu, a dopiero potem poroniłam. Napisałam, dla przykładu, wielozdaniowe uzasadnienie, dlaczego warto robić zdjęcia zmarłym dzieciom, a potem sama zaczęłam takie zdjęcia robić”. Wydawać by się mogło, że przeczuwa wiele małych i dużych tragedii, których doświadczy w życiu. Nie jest to jednak życie tragiczne. Pośród smutków i rozczarowań rozgrywa się przecież życie – życie duchowe bohaterki, która codziennie wciąż na nowo się formuje.
Justyna Bargielska to taka matka nie-Polka. Jakieś – cytując Joannę Bator – fiksum dyrdum. Zamiast wyjąć cyca, karmić malucha, zamiast drugim zająć się po bożemu, śni że sama jest Matką Boską; zamiast siedzieć w domu i myśleć o tym, jaką papkę zrobić dzieciom, a co treściwego mężowi po pracy zmęczonemu ona z nim na temat światopoglądu dyskutuje; zamiast do piersi tulić i uciszać, w relacjach z dziećmi szorstka oraz chropowata, o jakichś śmieciach opowiada, z aparatem po prosektoriach biega, ból i smutek z twarzy osamotnionych przez martwe płody matek zdejmując.
„Obsoletki” nieprzypadkowo są zbudowane z historii krnąbrnych i niemożliwych do opowiedzenia. Niemożliwe jest bowiem to, by bolesne wspomnienia usunąć z pamięci. Uciec można w pure nonsens, w groteskę i surrealizm. Tyle tylko że Bargielska nie ucieka. Ona się mierzy. Z życiem, ze śmiercią, z własnym macierzyństwem i rozwojem osobistym, z samą sobą i z tymi wszystkimi kobietami, w których odnajduje siebie.
Wydawnictwo Czarne, 2010
KUP KSIĄŻKĘ