2025-05-06

„Stan raju” Laura van den Berg

 

Wydawca: Wydawnictwo Pauza


Data wydania: 14 maja 2025

Przekład: Dobromiła Jankowska

Liczba stron: 208

Oprawa: miękka

Cena det.: 49,90 zł

Tytuł recenzji: Tworzenie, rodzina, chaos

Powieść Laury van den Berg należy do tych, które albo się pokocha, albo zachowa się wobec nich dystans i będzie krytykować. Autorka komplikuje opowieść przede wszystkim jej nielinearnością. Z jednej strony jest to znakomicie napisana dystopia, z drugiej – opowiadanie wciąż przechodzące na przemian w dwa rejestry: pisania o rzeczach wprost i opowiadania o rzeczywistości alternatywnej. Połączenie realistycznej historii skomplikowanych uwarunkowań rodzinnych związanych z transformacjami z autotematyczną narracją o tym, co to znaczy stworzyć prawdziwą opowieść, wymaga dodatkowego skupienia, gdyż ogromną rolę odgrywają tutaj detale. Niektóre wydają się dodane przypadkowo, a nawet chaotycznie, inne niosą ze sobą ciekawą symbolikę. „Stan raju” to nie jest powieść na jeden konkretny temat. A nawet dwa to za mało. Dlatego w tak skondensowanej formie być może nie trafi do każdego czytelnika, lecz we mnie pozostawiła ślady. Jak pandemia, która jest tu mrocznym tłem dla świata wydającego się osuwać (dosłownie!) w kolejną otchłań, gdzie ludzie będą umierać (tu przede wszystkim znikają).

Skoro o umieraniu wspomniałem na wstępie, zacznę może od tej problematyki, choć pojawia się nieco później i w całej narracji jest jakby marginesem. Śmierć jako coś nieoczywistego. Śmierć jako symboliczne i dosłowne zniknięcie, lecz śmierć także jako odrodzenie. W „Stanie raju” czytamy o tym, że zmarło kilka osób. Jednakże to, co naprawdę się z nimi stało albo dzieje, czyni tę książkę wyjątkowo zaskakującą. Autorka stawia na element zaskoczenia właściwie wszędzie, choć nie będzie tu żadnych klasycznych zwrotów akcji. Laura van den Berg zacznie od konkretu. Skończy na tajemnicach i zostawi z zagadkami, ale też pytaniami retorycznymi. Wszystko w ścisłym związku ze światem ludzi i natury. Kto kogo krzywdzi bardziej? Kto jest agresorem, a kto ofiarą i kiedy zaczęła się wojna?

Coś na kształt stanu wojennego czuje się tu wszędzie. Nie tylko dlatego, że Floryda – region autorki – egzemplifikuje zarówno współczesne amerykańskie problemy, jak i uniwersalne problemy ludzkości z tym, jak po prostu radzić sobie z istnieniem. Elementy nadchodzącego zagrożenia wkraczają niepostrzeżenie. Doświadczenie pandemii, które było bolesne dla autorki i jej siostry, to nie było cierpienie, na które ludzkość może być gotowa właśnie teraz. W czasie, w którym ktoś zaprogramował i opatentował rozwiązanie pozwalające ludziom oderwać się od świata będącego dla nich opresją.

Świat narratorki pozornie opresyjny nie jest. Żyje ona w szczęśliwym związku, jej dom to ostoja spokoju, kobieta dobrze zarabia, przygląda się jedynie zniekształceniom przestrzeni wokół niej, która rozpoczęła się od pandemii. A może te zniekształcenia były zawsze, choć nie tak bardzo widoczne. Problemem bohaterki jest jej tożsamość zawodowa. Ghostwriterzy – sporo się o nich słyszy i czyta, niewielu jest już zdziwionych, że tacy ludzie piszą dla znanych autorów. „Stan raju” wprowadza tu również niepokojący wątek wpływu sztucznej inteligencji na proces oraz efekt pisania. Tymczasem pisząc za kogoś, narratorka marzy o tym, by stworzyć własną powieść. Z przesłaniem. Powieść, w której język będzie znaczył zupełnie co innego niż w tekstach, które inni zlecają jej do pisania. Bo ta książka jest również o fenomenie języka jako narzędzia przekazywania opowieści i o tym, że opowieść w swojej klasycznej (także linearnej) formie staje się już archaizmem. Dlatego „Stan raju” odbieram trochę jako rzecz ekscentryczną, nieco prowokacyjną, ale chyba najlepsze słowa, które mogą ją określić, to mistyfikacja i enigmatyczność.

Fantazjując o tym, że pisanie opowieści jest formą ucieczki, kobieta z tej powieści tkwi z dyskomfortem myśli, że sama jest nomadką. Z różnych powodów musiała się przemieszczać, a czasami były to klasyczne ucieczki. Teraz chce uciec od samej siebie, ale nie w sposób, który radzi ludziom nowy wynalazek, oko umysłu, testowany na ludziach projekt pozwalający uciec najskuteczniej – od samego siebie w świecie, którego się nie akceptuje. I tak jak świat symbolicznie się zapada, a siły natury pogłębiają jego impas, tak coraz więcej ludzi symbolicznie tutaj znika. Jakby na własne życzenie, a jednak dzieje się coś bardzo dziwnego. Skomplikowanego. Tak jak stosunki w rodzinie, bo to chyba najciekawszy temat tej powieści.

Ojciec nie należy już do świata żywych, a pustka po jego odejściu była traumą. Zresztą potem pojawiały się kolejne. „Trauma może nas zmienić w najbardziej nieoczekiwany sposób”. I tak się dzieje. Z córką opłakującą ojca, lecz także z jego żoną. Matka, pełna przesądów i skłonna do manipulacji stosowanych przez sekty, wciąż szuka swojego raju. Jest gotowa zrobić bardzo wiele, by być w centrum uwagi. Cierpi i manipuluje. W tej rodzinie manipulacje rodzą się z cierpienia, a z niego natomiast – dziwne transformacje. Okazuje się, że bohaterka nie zna całej swojej rodziny. Że ta rodzina wymyka się definicjom jak świat, który odkształca to niezwykłe oko umysłu, którego użyje siostra bohaterki, bo chyba bardziej ma dość. Siebie, świata, opresyjnego środowiska.

Natura nie jest łaskawa. Wieczny upał. Różnego rodzaju stworzenia w nadmiarze – jedne w funkcji symbolicznej, inne umieszczone tu trochę jak rekwizyty tego teatru tworzącego atmosferę zagrożenia. Bo van der Berg jest też trochę teatralna. Jej bohaterka szuka siebie w opowieściach innych, pisze za innych, słucha innych, lecz jednocześnie nie może być w pełnym kontakcie ze sobą. Zmęczona przeszłością i stale do niej powracająca, już jako nastolatka uzmysłowiła sobie swoją nieprzystawalność, z którą połączyło się egzystencjalne cierpienie. A dziś zadaje sobie inne pytanie: „Co ze mnie za stworzenie?”. Ta historia oprze się na innych, by udowadniać, że umysł twórcy może być jego zbawicielem, ale i wrogiem.

Metafora kształtu pępka to także sugestia, że coś już na samym początku zostało stworzone zupełnie inaczej niż powinno. A przecież tak dobrze się ułożyło. Miała zostać naukowcem jak jej mąż, a stała się artystką. Tyle że niewidzialną. Choć widzi, słyszy i chce zapisywać jak najwięcej. Wspomniałem o detalach. „Stan raju” to fantazja o tym, czy można napisać jeszcze cokolwiek nowego (problematyka coraz bardziej popularna we współczesnej literaturze), czy kreacja pisarska ma być formą sprawozdawczą, gdy z drobiazgów dostrzeżonych i opisywanych codziennie ma powstać jakaś całość. Tymczasem tu nic nie jest całością, stałością, pewnością. Także to, czy autorka celowo wprowadza jakiś motyw, czy chce igrać z czytelnikiem i sprawdzać, czy domyśli się on, że coś zostało dodane przez zupełny przypadek. Przypadkowo natomiast dowiadujemy się, jak bardzo skomplikowana jest rzeczywistość, gdy naprawdę odsłonią się rodzinne zawikłania, a narracja pójdzie w kierunku mrocznego science fiction. Mocna proza o ucieczkach, powrotach, niemożności ruszenia przed siebie, lecz przede wszystkim o świecie pełnym mimo wszystko wiecznej zmienności. Bardzo niebezpiecznej zmienności.

2025-04-30

„Rana” Oksana Wasiakina

 

Wydawca: Wydawnictwo Marpress


Data wydania: 21 marca 2025

Przekład: Agnieszka Sowińska

Liczba stron: 280

Oprawa: miękka

Cena det.: 59,90 zł

Tytuł recenzji: Po śmierci

 

To nie jest powieść. Tak uzna ktoś, kto poszukuje dopasowania do jakichś konkretnych wzorców, bo być może przez całe życie usiłowano go do takich wzorców dostosować, a teraz pozostała mu już tylko bezradność odtwarzania tego procesu. Taka jest główna bohaterka tej książki. Przez całe życie musiała być częścią czegoś. Być taka sama jak reszta. Ale przede wszystkim była częścią swojej matki. I choć matki już nie ma, nie można użyć czasu przeszłego. W „Ranie” opowiada się wszystko to, co pozostaje w nas po odejściu osoby, która powinna być najbliższa, lecz w ciągu swego życia odtrącała. Dlatego Oksana, wioząca urnę z jej prochami w tej poniekąd enigmatycznej powieści (sic!) drogi, jest tu kimś interesującym przede wszystkim dlatego, że dopiero do tych prochów zbliża się naprawdę. I to jest zbliżenie dosłowne, metaforyczne, metafizyczne i funkcjonujące jeszcze w kilku innych wymiarach. Ta opowieść – elegia prozą, przeplatana wzruszającymi fragmentami wierszy białych – jest próbą odpowiedzi na pytanie o to, czym była kobieca tożsamość w relacji z matką, a czym stała się po jej odejściu. Igranie z różnymi rodzajami form wypowiedzi i trochę autotematyczność tej książki – gdzie autorka sama zadaje sobie pytanie o to, czy ma odpowiednie narzędzia i wrażliwość, by opowiedzieć historię prozą – są jej zasadniczymi atutami. Bo „Rana” będzie się jątrzyć na naszych oczach. W zupełnie zaskakujący nas sposób.

Pisanie Wasiakiny opatrzone jest przedmową i posłowiem. O ile to pierwsze wydaje mi się nieco zbędne, na pewno jest trochę dydaktyczne i odbiera przyjemność odkrywania tej książki po swojemu, o tyle posłowie tłumaczki znaczy tu bardzo wiele, kiedy zrozumiemy, że to historia tożsamości także seksualnej, ale napisana w języku kraju i w kraju, które ją określają mianem ekstremizmu, brutalnie i zdecydowanie ostracyzując. „Rana” to bowiem książka o kobiecie, która z czułością i nadmiernymi oczekiwaniami względem tej czułości wtula się w ramiona kolejnych kobiet. Wraz z całym pożądaniem seksualnym, a o seksualności Wasiakina potrafi opowiadać językiem plastycznym, dosadnym, jednocześnie subtelnie podkreślającym przez cały czas, że Rosjanka kochająca drugą Rosjankę miłością inną niż nakazują normy to związek przestępczy. Tyle że to tylko jedno z wielu poruszanych tutaj zagadnień.

Czytając „Ranę”, wciąż przypominałem sobie książkę „Matka się śmieje” Chantal Akerman. Dlaczego? Przy obu tych publikacjach przez chwilę czułem się poirytowany tym, że czytam coś na kształt zapisu artystycznego ekshibicjonizmu. Obie książki łączy motyw odrzucenia przez matkę, jak również sposób opowiadania o własnej kondycji psychofizycznej po jej odejściu. Także rozważania nad tym, w jaki sposób artystycznie wyrazić własne emocje po takiej utracie. Tutaj jednak nikt ani nic się nie będzie śmiać, nawet uśmiechać – odnoszę się do przekornego w swej artystycznej wymowie tytułu opowieści Akerman. U Wasiakiny mrok jest w zasadzie wszechobecny. U Akerman drażniło mnie coś innego, jednak przy „Ranie” to odczucie było podobne. Że za dużo metaforyki, używania symboli z emfazą, przechodzenia w różne rejestry opowieści czy nadmiar mitologicznych nawiązań, a przede wszystkim dygresyjność. Tyle że po przeczytaniu całości – a zwłaszcza wstrząsającej mną najbardziej ostatniej części – w pełni rozumiem zabiegi poczynione, by oddać zarówno dramaturgię osobistych przeżyć autorki, jak i pokazać, że każde z nich może być uniwersalne, a to daje nadzieję, że nie jest tragicznie osobne. I że ta ekscentryczna nieco podróż z urną jest tu prozą o znaczeniu autoterapeutycznym. Zwłaszcza dlatego że jest prozą, w której narratorka nie czuje się pewnie. Tak jak nigdy nie czuła się pewnie w pobliżu matki, której teraz strzeże z najwyższą uważnością. Opowiadając o tej relacji – zakończonej realnie, lecz zaczynającej się tak naprawdę z chwilą rozpoczęcia tej dziwnej podróży na wschód, na Syberię opuszczonej lata temu, do świata kształtowania tożsamości dziewczynki, która stała się rosyjską kobietą – bohaterka opowiada o tym, że nie rozumie swojej kobiecości. Zwłaszcza w zestawieniu z kobiecością własnej matki.

Zdaniem matki kobieta miała być zawsze piękna. Mieć widoczne i obie piersi (symboliczny motyw okaleczenia fantastycznie połączony z rozważaniami o tak zwanej niepełności bycia kobietą). Zużywać wszystko do końca, niczego nie marnować. Żyć pragmatycznie. Co to oznaczało w jej przypadku? Dorastająca odtrącona córka wie, co matka wybierała w imię tak zwanego pragmatyzmu. A może przerażającego lęku przed samotnością, z którą mierzy się także narratorka, ale potrafi o tym napisać zupełnie inaczej. Bo ona nie nazywa świata i siebie w świecie jak matka. Praktycznie. Pragmatycznie. Rzeczowo. „Rana” będzie o tym, jak silna bliskość tworzy się poprzez zróżnicowanie w poglądach i emocjach kobiet, które są sobie obce.

Bo w pewnym stopniu sama kobiecość jest w „Ranie” wyobcowaniem i obcością względem drugiej kobiecości. Wasiakina nie opowiada po prostu o relacji, w której zawiązały się skomplikowane emocjonalne węzły nierozwiązane przez śmierć. A właściwie ta śmierć je jeszcze bardziej zaplątała. „Rana” to opowieść o zależności, współuzależnieniu i niemożności samostanowienia. Ze świetnie tu włączonym motywem fragmentu pępowiny będącego częścią ciała narratorki. „Rana” jest także historią kobiety, która kluczy w swojej opowieści, nie jest w stanie opowiedzieć linearnie ani o sobie, ani o swojej matce. Dlatego często wraca się myślami do sytuacji już przedstawionej, zarysowanej, przeanalizowanej, ozdobionej symbolami. Szukająca odpowiedniej formy Oksana stawia na ciekawą sprawozdawczość. Mnóstwo tu detali dotyczących innych osób stających na jej drodze – bez względu na płeć, choć mężczyźni mówią głównie o tożsamości wiążącej się testosteronem i o wojnie. Mamy przed oczami, co kto powiedział, co zrobił, jak się zachował, w jaki sposób wpłynął na emocje narratorki. Oksana jest jednocześnie otoczona ludźmi – także kobietami usiłującymi zrozumieć jej egzystencjalny dramat, bo mamy tutaj dodatkowo opowieść o walce z demonami depresji i o różnego rodzaju zaburzeniach emocjonalnych na tle traumatycznych przeżyć – i całkowicie pozbawiona jakiegokolwiek wsparcia, rozpaczliwie sama. W tej samotności szukająca niepewnie głosu do wyrażania siebie, bo sama nie wie, czy jej wolno. Czy było jej wolno wcześniej i czy może teraz, gdy matki nie ma, mówić o sobie w relacji z nią i o tym wszystkim, co się stało, bo prawdopodobnie żadnej relacji nie było. Była. Piekielnie mocna. Zabójczo wręcz.

„Rana” to też historia rosyjskich kobiet, które w kilku pokoleniach powielały pewne określone wzorce zachowań, bojąc się – jak Oksana – prawdziwego kontaktu z własnym wnętrzem. Dlatego ta formalnie skomplikowana książka jest tak poruszającym świadectwem wyobcowania. Niekoniecznie żałoby, co wydawałoby się oczywiste, bo główną bohaterką jest tutaj śmierć i ma ona nawet imię – Andżełła. To narracja o kilku rodzajach niewidzialności. O utracie poczucia bycia kobietą, kiedy jednocześnie uznaje się to za dumne, fascynujące i jednocześnie niezwykle trudne. Czyta się „Ranę” ze świadomością, że to proza uderzająca wprost i śmiałe świadectwo cierpień innych niż te, które kojarzone są z żałobą. Także dlatego że to bardzo ciekawy współczesny rosyjski głos literacki. Polina Barskowa w przedmowie niepotrzebnie wylicza, o czym ten głos mówi. Myślę, że o wielu innych sprawach także, lecz głównie o potrzebie sprawczości i użyteczności, sięgania w głąb trudnych emocji i nazywania tego, co pomaga stać się podporą… dla samej siebie. Bo Oksana nie chce i nie będzie z różnych powodów dziedziczyć kobiecości matki. Kobiecość to wzorce, lecz również wątpliwości, dramaty i pytania retoryczne. A także seksualność. I feminizm. Wszystko to w „Ranie” rezonuje naprawdę intrygująco.