2008-04-17

"Comédia infantil" Henning Mankell

Wielość tropów interpretacyjnych powieści Henninga Mankella powoduje, że podczas pisania o tej powieści można wskazać tylko kilka zasadniczych myśli. Dekonstruując tę przejmującą opowieść o granicy między życiem a śmiercią, o woli walki o szczęście, o przyjaźni, stadnym życiu, o podróży, przemieszczaniu się i znaczeniu zmian, jakie zeń wynikają oraz o niedoli afrykańskiego państwa ogarniętego wojną domową, należałoby napisać drugą powieść. Nie jestem do tego zdolny i nie umiałbym opowiadać tak pięknie jak Mankell, dlatego też ograniczę się do wskazania tych myśli, jakie pozostaną z pewnością na dłużej z każdym, kto na kartach „Comédii infantil” przeniesie się na ulicę mozambickiego Maputo, aby wdychać kurz brudnej ulicy i doświadczać z młodymi bohaterami nędzy wyrzucenia poza nawias życia.

Pewnej nocy na deskach oświetlonej sceny teatru Dony Esmeraldy rozlegają się strzały, a później piekarz Jose Antonio Maria Vaz odnajduje zakrwawionego chłopca, którego wynosi na dach i opatrując jego rany, wysłuchuje niezwykłej opowieści. Brutalnie skrzywdzony w dzieciństwie Nelio jako dziesięcioletni chłopiec wydaje się być już doświadczonym starcem. Nelio opowie historię dwóch rodzin – tej prawdziwej, zniszczonej przez rebeliantów i tej drugiej, ulicznej, kalekiej, brudnej i obdartej, ale jedynej prawdziwej i akceptującej chłopca. Dlaczego Vaz poświęca mu tak wiele uwagi? Nelio to nie jest zwykły chłopiec. Nelio to kontestator, mały prorok, mędrzec i przywódca dzikiego stada młodych ludzi żyjących na ulicy. Chłopiec to legenda już za życia. Legenda, którą należy zapamiętać i opowiadać. „Bo przecież Nelio nie był po prostu biednym i brudnym małym ulicznikiem. Przede wszystkim był wyjątkowym człowiekiem, niepojętym, wieloznacznym, jak rzadki ptak, o którym wszyscy mówią, choć nikt właściwie go nie widział”. Jest więc umierające na dachu piekarni dziecko symbolem i fantasmagorią, jest realnym doświadczeniem Vaza i jest także ulotnym niczym wiatr znad oceanu uosobieniem pewnych uniwersalnych prawd o życiu.

Przedwcześnie dorosły rzecznik prawdy o brutalnym świecie dokonuje swojego rodzaju spowiedzi. Jest bowiem powieść Mankella swoistym tekstem konfesyjnym, tekstem po cichu zapisanym i teraz niejako szeptanym nam na ucho. W smutnej opowieści Nelio on sam rodzi się na nowo, opowiadanie staje się dlań formą duchowej terapii, dzięki której może już za życia pojednać się z duchami z zaświatów i po raz ostatni pełną piersią „połykać wiatr”, który go owiewa. „Opowiadam, żeby utrzymać się przy życiu. Dokładnie tak samo, jak kiedy uciekałem od bandytów, a biegło moje życie, tak teraz życie leży w słowach, które opisują, co się stało”. Pomiędzy poszczególnymi słowami ukryje się prawda i tylko dzięki wypowiadanym słowom ta prawda nabierze znaczenia.

Opisując postać Nelia, nie sposób nie nawiązać do autorskiej symboliki gwiazd i księżyca. Czego dowiadujemy się w powieści? „Gwiazdy nie mają pamięci. Dla nich księżyc zawsze jest obcym, który przychodzi z wizytą, żeby wkrótce znowu wyruszyć w drogę. Pośród gwiazd księżyc jest wiecznie obcy”. Zadanie słuchającego piekarza jest dwojakie. Musi nadać ważność opowieściom chłopca i wtłoczyć ją w pamięć tych, którzy stoją obok jego losów. Musi także oswoić w sobie Nelia. Nim bowiem chłopiec odejdzie ze świata, który niczego mu nie dał i odbierał tożsamość, powinien choć raz prawdziwie zostać wysłuchanym. Vaz po jego śmierci przyjmie na siebie rolę swoistego misjonarza. Po wysłuchaniu zwierzeń Nelia, misja ta nabierze nowego, egzystencjalnego wymiaru.

Mankell opowiada o dzieciach ulicy, ale tak naprawdę po mistrzowsku portretuje wszystkich wyobcowanych, innych i niejednokrotnie gorszych w oczach społeczeństwa. Udowadnia podmiotowość tych, którzy wiecznie traktowani bywają jak przedmioty. Snuje baśniowe opowieści o drodze i poszukiwaniu, by pokazać, że celem życia wykluczonych nie jest jedynie przetrwanie. A wszystko w sugestywnie nakreślonych realiach pogrążonego w chaosie i biedzie Maputo. Miasto, w którym „domy niczym małpy wspinają się po zboczu i z każdym dniem wydaje się, że mieszka w nich coraz więcej ludzi” jest jednocześnie przestrzenią wywołującą klaustrofobiczne lęki. To przestrzeń przerażająca i nieprzyjazna, szybko wykluczająca outsiderów i rzadko dająca im szansę powrotu do normalnego życia. Miasto smutne, biedne i szare, którego koloryt ukrywa się jednak pod dużą warstwą kurzu, potu, krwi i prochu z karabinów.

Mali buntownicy Mankella odsłaniają swym postępowaniem absurdy rzekomego ładu społecznego, w którym zabrakło dla nich miejsca. Autor pochyla się nad kalekimi w sensie dosłownym i nad kalekami emocjonalnymi. Przepięknie opowiada o tym, że słońce zaświecić może dla każdego, że historia opowiedziana to historia żywa, że odgrywanie rajskiej przestrzeni na deskach teatru w sąsiedztwie piekarni jest odgrywaniem siebie na nowo i nadawaniem sobie samemu prawdziwej wartości.

To wszystko, co można o tej powieści napisać. Całą resztę trzeba przeczytać. Przeczytać i przeżyć – pod piekącym afrykańskim słońcem i pod pręgierzem, jaki człowieczeństwu postawi sam Mankell.


Wydawnictwo W.A.B., 2008

Brak komentarzy: