2011-03-05

"Bornholm, Bornholm" Hubert Klimko-Dobrzaniecki

O czym traktuje najnowsza powieść jednego z ciekawszych współczesnych pisarzy polskich? O męskości. O jej kwestionowaniu. O istocie cierpienia i formach jego doświadczania. O tym, w jaki sposób dwie smutne męskie biografie mogą stworzyć uniwersalną biografię mężczyzny nieszczęśliwego. I o echu. Tym, które każe powtarzać w tytule nazwę wyspy, jaka wpłynie na losy bohaterów książki. Jeden z nich mówi do chorej, nieprzytomnej matki: „Wiesz, mamo, a może to jest tak, że to miejsce, ta wyspa działa na tych, którzy się tu urodzili, jak echo. Gdziekolwiek będziesz poza nią, zawsze odbije się echem w twoim sercu i wrócisz, nawet jeślibyś z tym miejscem wiązał najgorsze wspomnienia”. Klimko-Dobrzaniecki opisuje ucieczki i powroty, a dwa przedstawione życiorysy łączą się z duńską wyspą, by jak echo powtarzać jej nazwę…

Pierwszego bohatera poznajemy w 1939 roku, tuż przed wybuchem wojny. Horst Bartlik jest niemieckim nauczycielem biologii w prowincjonalnej szkole. W zasadzie to żaden mężczyzna tylko cień mężczyzny. Człowiek wręcz pielęgnujący w sobie uczucie życiowego niespełnienia. Formy jego buntu wobec świata są bardzo proste i w gruncie rzeczy infantylne – przelotny romans w pensjonacie „na złość” żonie, zgwałcenie tejże żony, splunięcie na portret Hitlera. Poznajemy Horsta jako człowieka słabego, nieudolnego, pozbawionego silnej woli. Jego psychika wyraźnie skontrastowana jest z silnym i niezależnym sąsiadem Brucknerem, zwolennikiem wojny i porządku. Horst jest nijaki i słaby, Bruckner to osobowość dominująca. Chociaż wspomniane relacje nie mają większego znaczenia dla zrozumienia tej powieści (niemniej istotna będzie symbolika dębu Horsta, który rozrasta się i wdziera do ogrodu Brucknera), warto o nich wspomnieć, bo drugiego swego przewodniego bohatera Klimko-Dobrzaniecki także ukaże w relacjach z innym mężczyzną.


To syn, który opowiada swoje życie przy łóżku chorej matki. Kobieta przez lata zamieniała jego życie w piekło. Nigdy go nie słuchała, a teraz jest do tego zmuszona, leżąc nieprzytomna. Czytamy spowiedź wstrząsającą i przerażającą. Opowieść o tym, jak nieczuła potrafi być matka, ile cierpienia przynosi mężczyźnie utrata kolejnych męskich (sic!) potomków, jak bardzo można zostać doświadczonym przez los. Po co tak bardzo skrzywdzony syn snuje swe życiowe historie u boku tej, która była dla niego tak okrutna? Dlaczego wrócił na Bornholm, siedzi teraz przy matce, nie jest w stanie od niej odejść tak, jak nie może przestać opowiadać o swych cierpieniach? W końcu – kim jest ona sama?


Istotne w jego historii są – sygnalizowane już – relacje z innym mężczyzną. Tym mężczyzną jest Ole, będący dla skrzywdzonego przez toksyczną matkę kimś na kształt dobrego ojca, który rozumie i gwarantuje bliskość. Znaczna część zwierzeń bohatera obejmuje perypetie związane z Olem, którego życie doświadczało równie mocno. Nie ma już Olego, nie ma Horsta, nie ma jego sąsiada i nie ma pozornie ścisłych związków między biografiami tworzącymi fabułę „Bornholm, Bornholm”. Czym zatem jest ta książka?


Autor „Rzeczy pierwszych” stworzył symboliczną opowieść o męskim cierpieniu i próbach jego zrozumienia. Opowieść, w jakiej kobiety krzywdzą, a mężczyźni cierpią. Historię, w której znaczący będzie pewien aparat fotograficzny, ponieważ kadry z życia mężczyzn Klimko-Dobrzanieckiego tworzą specyficzny kalejdoskopowy obraz. Obraz tego, co było i co wraca niczym odbite echo. Echo Bornholmu i echo tego, czego niemym świadkiem jest wyspa.


To także książka o zesłaniu i powrocie. Horst Bartlik trafia na Bornholm zesłany w wyniku wojskowej mobilizacji. Opowiadający matce swe życie na Bornholm wraca. Tak musiało i musi być. Co się za tym kryje? Hubert Klimko-Dobrzaniecki tym razem zaskakuje wieloznacznością swojej prozy. Ona nie wydaje się tak mocno wyrastać z osobistych doświadczeń autora jak choćby „Kołysanka dla wisielca” czy „Wariat”. O kim jednak i jak opowiada autor? Na to oraz wiele innych pytań nie znajdzie się prostej odpowiedzi.


Wydawnictwo Znak, 2011

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Jestem świeżo po lekturze. Dawno nie czytałam czegoś równie dobrego. Bezpretensjonalnie, dobry język, niezwykle parwdziwie, namacalnie niemalże.
Te relacje, które zapieraja dech w piersiach, obce dla mnie a jednocześnie oczywiste takie.
Wciąż jestem pod wielkim wrażeniem.

Jarosław Czechowicz pisze...

Wszystkie książki tego autora robiły na mnie wrażenie tym, że tak wspaniale opisują to, co codzienne, życiowe. Cenię Dobrzanieckiego jeszcze za to, że każda jego następna książka jest inna, każda jest wydarzeniem.

Mocno spóźniony jestem z recenzją, ale już dawno się przestałem zastanawiać, czy wyrabiam czy też nie wyrabiam na zakrętach promocyjnych deadlinów :-) Źle mi w sumie trochę, że nie ogarniam na bieżąco tylu rzeczy co kiedyś, ale zawsze lepiej coś omówić później niż wcale.

Anonimowy pisze...

Kobiety w "Bornholm, Bornholm" są bezbarwne i nieco zalatuje szowinizmem (wszystkiemu winne są kobiety), no ale skoro to powieść o męskim cierpieniu....
Poza tym przyjemna lektura, wciąga jak kryminał:).

Grz pisze...

Świetna lektura, zostaje u mnie na półce.

Magda pisze...

to moja pierwsza lektura jeśli chodzi o tego autora i zrobiła na mnie ogromne wrażenie, pozytywne oczywiście i na pewno rozglądne się za innymi jego książkami

Anonimowy pisze...

Recenzja zachęciła mnie do sięgnięcia do tej pozycji!Dziękuje i pozdrawiam!:)

Anonimowy pisze...

przepraszam, ile książka kosztuje?